W niedzielę postanowiłam wyskoczyć na moment na Żoliborz, żeby spotkać mieszkających tam znajomych. Wyprawa miała być krótkimi odwiedzinami w przerwie w pracy, a pochłonęła mnie na całe popołudnie, wieczór i spory kawałek nocy.
Żoliborz jest miejscem, które odwiedzam dość rzadko, dlatego zawsze, kiedy tu jestem, udaje mi się osiągnąć ten sam szczery zachwyt połączony ze zdziwieniem.
Zadowolenie zaczyna się już podczas przekraczania wiaduktu nad Dworcem Gdańskim, bo ma on wytyczony elegancki czerwony pas dla rowerów. Jadąc nim, czuję się jak w rowerowej Warszawie z przyszłości. Za wiaduktem pas się co prawda kończy, ale może to i dobrze, bo dzięki temu zawsze zwalniam i dostosowuję się do tutejszego tempa.
Zaraz za wiaduktem zaczynają się też żoliborskie atrakcje. Przy bardzo przyjemnej ulicy Mickiewicza znajdują się Mały Format i Fawory – spokojne klubokawiarnie oraz Komplet – mój zaprzyjaźniony sklep z duńskim designem. We wszystkich tych miejscach jest tak sympatycznie, że można by właściwie nie kontynuować już wycieczki po dzielnicy, tylko zostać tutaj.
Ale w ubiegły weekend nie wypadało, bo Żoliborz pełen był kultury. Oprócz koncertów, wystaw i bitwy twórców komiksów w trzech wymienionych miejscach, można było jeszcze zobaczyć wystawy w pracowni na Tucholskiej 12, w Kinie Tęcza, w Kotłowni na Suzina i w wielu innych punktach dzielnicy. Wszystko to zorganizowane pod wspólną nazwą Kreatywny Żoliborz. Impreza premierowa i podobno tak udana, że może niebawem można liczyć na powtórkę.
Nauka, którą wyciągnęłam z tego weekendu to: Żoliborz przypomina niezwykłe spokojne miasteczko w samym środku metropolii. Lubię tam być i muszę zacząć robić to częściej. „Chcemy Żoliborza od morza do morza” - tak mówi kolorowy mural, który w tutejszej klubokawiarni Fawory wymalowali Sabina Twardowska i Zbyszek Sikora. Ja zgadzam się pod tym żądaniem.