1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura

„Elegancki morderca”. Historia seryjnego zabójcy z Krakowa

(Fot. materiały prasowe)
(Fot. materiały prasowe)
W powojennym Krakowie uwodził, brylował, miał gest… Okazał się wielokrotnym mordercą. O pełnej sprzeczności postaci „eleganckiego mordercy” opowiada książka Cezarego Łazarewicza.

W peerelu było kilka słynnych procesów seryjnych zabojców, dlaczego wybrał Pan sprawę Władysława Mazurkiewicza?
Bo była najmniej znana. Tonęła w mrokach stalinizmu i nikt o niej wcześniej nie pisał. A ponadto sam Mazurkiewicz jako zbrodniarz był kimś wyjątkowym na tle wielokrotnych zabójców peerelowskich. Był z dobrego środowiska, ustosunkowany, bywalec krakowskich salonów.

Od procesu Mazurkiewicza upłynęło prawie 60 lat. Nie ma już świadków, śledczych, adwokatów ani sprawozdawców sądowych z tamtych lat. Od czego zaczął Pan pracę nad „Eleganckim mordercą”?
Od przeczytania akt sprawy, a potem wszystkich wycinków prasowych na ten temat. W końcu trafiłem na wspomnienia adwokata Hofmokl Ostrowskiego, który w dość dygresyjny sposób opisywał sprawę i swojego klienta. Były też listy, które Mazurkiewicz pisał do różnych osób i instytucji. Praca reportera to składanie takich skrawków w całość i próba odtworzenia tamtej rzeczywistości.

Mazurkiewicz został aresztowany w 1955, 10 lat po zakończeniu wojny, po której, wydawałoby się cena życia ludzkiego mocno spadła, a jednak zainteresowanie śledztwem i rozprawą było olbrzymie. Jak mocno opinia społeczna wpływała na przebieg procesu?
Co innego zbrodnie wojenne, a co innego zabójstwa z zimną krwią. Dla Krakowa, dla Polski sprawa Mazurkiewicza była jednak szokiem. Proszę nie zapominać, że początkowo przypisywano mu znacznie więcej morderstw. W ostateczności stanęło na 6 morderstwach i 2 usiłowaniach zabójstwa. Nikt nie potrafił zrozumieć: dlaczego? Stąd brało się zainteresowanie procesem. Każdy chciał się dowiedzieć, dlaczego on to robił. Ja nie znalazłem na to odpowiedzi, prócz tej że swoje ofiary traktował jak kasy zapomogowo-pożyczkowe. Tłum od samego początku domagał się głowy Mazurkiewicza. Czy tę presję czuł sąd? Na pewno. Ale trzeba powiedzieć, że w tej sprawie było niewiele wątpliwości. Mazurkiewicz się do wszystkich morderstw przyznał i dopiero później, pod koniec procesu, próbował odwołać swoje zeznania. Czy mógł w tej sprawie zapaść inny wyrok?

W książce pojawiają się bardzo różne opinie na temat Mazurkiewicza, jeszcze w czasie procesu niektórzy świadkowie mówią, że był sympatyczny, honorowy, mile się z nim gawędziło. Czy, czytając akta sprawy, był Pan tym zaskoczony?
Reporter Lucjan Wolanowski nazywał go mordercą z kwiatkiem. Bo był ujmujący. Sąsiedzi mówili, że kupował cukierki i rozdawał je dzieciom, zawsze pierwszy się kłaniał, był uczynny, gdy trzeba było komuś pomóc. I niebywale przystojny. Trudno było zrozumieć, że w tak ładnym opakowaniu mieści się samo zło. Zaskakujące były te obserwacje sąsiadów w zderzeniu z ohydnymi czynami, których się dopuścił. Pod kamienicą, w której mieszkał Mazurkiewicz, spotkałem w tym roku starszych ludzi. „To był taki sympatyczny człowiek”, powiedzieli. Tak go zapamiętali.

Mecenas Hofmokl-Ostrowski usiłował wykorzystać psychologię na korzyść swojego klienta, ale bezskutecznie. Czy w swoich wspomnieniach wracał do tego wątku?
Zdawał sobie na pewno sprawę, że są nikłe szansę na uratowanie klienta, ale rzucił cały swój adwokacki dorobek, całą reputację, by mu pomóc. Ta choroba psychiczną, która miała tłumaczyć zbrodnicze ciągoty Mazurkiewicza, była ostatnią deską ratunku, bo w sprawie były przytłaczające dowody. Mazurkiewicz jednak nie poszedł na współpracę ze swoim adwokatem i twierdził, że jest zdrów, nigdy nie korzystał z pomocy psychiatry i nic mu nie dolega. Wobec tego trudno było go w ten sposób bronić. Z notatek Hofmokl Ostrowskiego wynika, że zwrócił się do najwybitniejszych krakowskich adwokatów z pytaniem, jak bronić Mazurkiewicza. Większość odpisała mu, że sprawa jest nie do obrony, a jedyną, niewielką szansę daje bazowanie na niepoczytalności oskarżonego. Tak też zrobił, ze skutkiem dość miernym.

Obie mowy końcowe utrzymały się w ówczesnej retoryce: prokurator mówił o poczuciu sprawiedliwości robotników Nowej Huty, obrońca o ofiarach, które były pasożytami społecznymi. Czy prasa komentowała te argumenty, czy liczył się tylko ostateczny wyrok?
Prasa raczej wiernie relacjonowała proces, przytaczając obszerne wypowiedzi stron, świadków, oskarżonego. Robili to najwybitniejsi reporterzy, od Kąkolewskiego po Hłaskę. Reportaż Hłaski został zresztą zdjęty z „Po Prostu”. Dzięki ich mrówczej pracy sprzed 60 lat mogłem odtworzyć szczegóły tego procesu. Dla ludzi czekających na wyrok pod krakowskim sądem argumenty używane przez prokuratora były mniej ważne. Liczył się ostateczny skutek. Miała być kara śmierci. Tego oczekiwał tłum. A mowa obrońcy budziła niechęć, bo był on jedyną osobą kwestionującą winę Mazurkiewicza. To się nie podobało. Dlatego dostawał listy z pogróżkami.

Co było dla Pana najbardziej interesujące w pracy nad książką?
Że mogłem opisać czasy i ludzi, w których się to działo. I to, że poznałem mecenasa Hofmokl Ostrowskiego. Wiem, że trochę za późno, że nie osobiście. Ale przeczytałem jego książki, wspomnienia, opowieści o nim, i go polubiłem. Był niezłym kozakiem, bronił swoich klientów do upadłości. Mógłby być dziś wzorem dla wielu adwokatów.

Wróci Pan jeszcze do seryjnych morderców czy to była jednorazowa przygoda pisarska?
Do seryjnych raczej nie. Większość z nich została już opisana na różne sposoby. Żaden nie był tak interesujący jak Mazurkiewicz.

„Elegancki morderca”, Cezary Łazarewicz, WAB, 2015, s.224

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze