Od kilku dni na Lazurowe Wybrzeże ściągają największe gwiazdy ekranu i najbardziej cenieni autorzy kina artystycznego. Pokazem długo oczekiwanego „Wielkiego Gatsby’ego” Baza Luhrmanna rozpoczęła się 66. edycja Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Cannes.
Tegoroczne święto kina, jakie od 15 maja trwa wokół bulwaru La Croisette, stoi na razie pod znakiem nieustępliwego deszczu i osładzającej złą pogodę ekranowej fantazji. Festiwal rozpoczął się od pokazu jednego z najbardziej oczekiwanych filmów sezonu, „Wielkiego Gatsby’ego”. Choć adaptacji Luhrmanna można zarzucić wiele wad (m.in. problemy ze scenariuszem i przeładowanie fajerwerkami), to nie można odmówić jej jednego: stanowi oszałamiający popis fantazji, w której współczesność tańczy z przeszłością równie zgodnie, jak rytmy Jaya-Z splatają się z jazzowymi szlagierami. Jeśli klasyczna powieść Fitzgeralda świetnie oddawała ducha swoich czasów, to postmodernistyczny fresk autora „Moulin Rouge” wiele mówi o tym, jak świat, w którym żyjemy, może odczytywać przeszłość. Jak bawi się nią i przerabia na własną potrzebę. Mimo że trudno uznać „Wielkiego Gatsby’ego” za produkt w pełni udany, to za sprawą swej wiary w moc wyobraźni wydaje się idealnym tytułem na rozpoczęcie święta Dziesiątej Muzy w Cannes – pełnego blichtru, blasku i nadmiaru.
Poza gwiazdami ściągającymi na francuskie wybrzeże, prestiż imprezy buduje wysoki poziom Konkursu Głównego – znanego z ostrej selekcji oraz promowania nowych nazwisk i trendów. W tym roku kandydatów do Złotej Palmy jest dwudziestu, bo mimo wstępnych kalkulacji, do zapowiadanej wcześniej dziewiętnastki na chwilę przed festiwalem dołączył obraz Jima Jarmuscha „Only lovers left alive”.
Reżyser od czasów wczesnej twórczości jest ulubieńcem canneńskiej imprezy. Jego „Inaczej niż w raju” zdobyło tu Złotą Kamerę, a w kolejnych latach nominację do najwyższej nagrody otrzymały m.in. „Truposz” i „Broken Flowers”. Tym razem „najbardziej europejski z amerykańskich filmowców” przywiezie na festiwal opowieść o dwóch wampirach – rockowej piosenkarce (w tej roli najnowsza muza reżysera – Tilda Swinton) i tajemniczym mężczyźnie (Tom Hiddleston), których połączyła nieśmiertelna miłość. Film Jarmuscha jest jednym z licznych reprezentantów amerykańskiego kina w konkursie.
Innym faworytem zza Oceanu jest produkcja braci Coen, „Inside Llewyn Davis”, w której mistrzowie czarnego humoru opowiedzieli historię muzyka folkowego z lat 60. W tytułową postać wcielił się Oscar Isaac, któremu towarzyszą na ekranie m.in. Carey Mulligan, John Goodman i Justin Timberlake.
[iframe src="https://www.youtube.com/embed/G1Frad8i4Z4" frameborder="0" allowfullscreen" width="100%"
height="315-->
Do grona amerykańskich twórców próbujących sił w głównym pojedynku należą też Steven Soderbergh z produkcją nakręconą dla HBO („Behind the Candelabra”) oraz Alexander Payne i jego „Nebraska” – opowieść o starszym alkoholiku, który wyrusza w podróż, aby odebrać milion dolarów wygrany na loterii. Czy powtórzy się sytuacja sprzed dwóch lat, gdy jury pod przewodnictwem hollywoodzkiego artysty nagrodziło amerykańską produkcję, czyli „Drzewo życia” Terrence’a Malicka?
[iframe src="https://www.youtube.com/embed/QqAC1yiIROw" frameborder="0" allowfullscreen" width="100%"
height="315-->
Choć wspomniane tytuły mają dużą szansę w ostatecznej rozgrywce, to mocnymi faworytami pozostają filmy spoza Stanów, m.in. gorąco oczekiwany dramat Asghara Farhadiego. Autor znakomitego „Rozstania” przyjeżdża na Lazurowe Wybrzeże z filmem „Le Passé”, którego bohater po kilku latach spędzonych w Teheranie wraca do Paryża, aby sfinalizować swój rozwód z Francuzką. Jak zapowiadał irański reżyser, jego najnowszy projekt stanowi swoistą kontynuację nagrodzonego Złotym Niedźwiedziem „Rozstania”. Wydaje się też brzmieć jak metafora jego własnej sytuacji, Farhadi tkwi bowiem w zawieszeniu między ojczyzną i Zachodem, a wyklęty przez irańskie władze, ostatni film nakręcił w całości nad Sekwaną. W kontekście francuskich produkcji warto zresztą wspomnieć, że reprezentacja tego kraju pozostaje tu jak zwykle potężna – może więc właśnie w niej warto szukać największych zwycięzców.
Jednym z najgorętszych tytułów nie tylko w Konkursie Głównym, ale właściwie na całym festiwalu, jest „Wenus w futrze” Romana Polańskiego – frywolna komedia o reżyserze, którzy nieoczekiwanie traci głowę dla jednej z aktorek. Spore szanse w oczach jurorów wydaje się mieć też lekkie „Jeune et Jolie” François Ozona, który od wcześniejszego „U niej w domu” śmiało wraca do formy, a także wielokrotnie nagradzany (szczególnie we Francji) Abdellatif Kechiche, autor „La Vie d'Adele”.
[iframe src="https://www.youtube.com/embed/3CTm06H2Vvo" frameborder="0" allowfullscreen" width="100%"
height="315-->
Czy jednak jakiekolwiek typowania mogą mieć znaczenie w wypadku takiej imprezy jak Cannes? Festiwal słynie z radykalnych werdyktów, które zwykle ciężko jakkolwiek przewidzieć. Przypomnijmy sobie choćby Złotą Palmę dla „Fahrenheita 9/11”, przyznaną wtedy, gdy film Moore’a nie w ogóle brany pod uwagę jako kandydat do nagrody. Zaskoczeniem dla wielu było wyróżnienie niepozornego dramatu „4 miesiące, 3 tygodnie, 2 dni” Mungiu – zwiastuna filmowej rewolucji, jaką stanowiło nadejście rumuńskiej nowej fali. Z kolei trzy lata temu jurorzy sprawili wszystkim niespodziankę, nagradzając tajskiego „Wujka Boonmee, który potrafi przywołać swoje wcześniejsze wcielenia”. Skoro więc nietypowe werdykty są w Cannes regułą, to może szansę na najwyższy laur ma nowelowe „A Touch of Sin” chińskiego autora Szóstej Generacji, Jia Zhangke, brutalny „Heli” Meksykanina Amata Escalante bądź „Grisgris” reżysera z Czadu, Mahamata-Saleha Harouna. O tym, czy jurorzy zdecydują się na wyróżnienie popularnego twórcy, czy raczej dostrzeżenie bardziej „egzotycznego” nazwiska, dowiemy się 26 maja.
[iframe src="https://www.youtube.com/embed/UETYHhssQKc" frameborder="0" allowfullscreen" width="100%"
height="315-->