1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura

Ten straszny magiczny realizm - "Rzecz o mych smutnych dziwkach" - recenzja

Best Film
Best Film
Zobacz galerię 8 Zdjęć
Ten film powinien być opatrzony etykietką: dla zagorzałych fanów prozy Marqueza, którym nie przeszkadza kolejna ich profanacja. W każdym innym przypadku widz może nie wytrzymać do końca.

Pisanie negatywnych recenzji wydaje mi się stratą czasu, ale przypadku ekranizacji "Rzeczy o mych smutnych dziwkach" chciałabym się dokładnie wytłumaczyć, dlaczego - mimo krytycznych opinii - warto ten film zobaczyć.

</a>

Kto czytał ostatnią książkę, jaka wyszła spod pióra schorowanego Gabriela Garcii Marqueza, ten fabułę zna. Dla tych, którzy nie mieli okazji, przybliżam pokrótce: otóż 90-letni dziennikarz, lokalna sława, zwany El Sabio (Mędrzec), w wigilię swych urodzin pragnie wyjątkowego prezentu - szalonej nocy z nieletnią dziewicą. Tymi słowami zaczyna swą książkę Marquez i tak zaczyna się film. Od słowa do słowa, dawna przyjaciółka El Sabio, nadal aktywna w zawodzie właścicielka domu publicznego, w którym nasz bohater spędził pół swego życia, znajduje taką dziewicę. Od pierwszego spotkania między tą parą zaczyna się miłosna gra, która prowadzi do uroczej puenty.

Już na wstępie taka deklaracja może oburzać - skąd te latynoskie ciągoty starców o brzydkich ciałach do nieletnich dziewic, które, zamiast w obwisłych ramionach, powinny tonąć w silnych i młodych bicepsach równoletnich kochanków. To, że Marquez tak pisze, mnie nie dziwi. Kontynuuje bowiem silny wątek cywilizacyjny - czyli pożądanie młodych przez starych (zaczyna się to już w słynnym renesansowym obrazie Artemisii Gentileschi "Zuzanna i starcy" a sam motyw jest w końcu biblijny), opierając swoją powieściową konstrukcję na opozycji młode - stare. Zatem Marquez, prowokując pierwszym zdaniem, tak naprawdę wywołuje znaną nam wszystkim tęsknotę za przeszłością, młodością, dzieciństwem, czy co tam komu w sercu gra.

Ta tęsknota zresztą przewija się w kolejnych scenach, gdzie poznajemy wkroczenie nieletniego bohatera w świat uciech domu publicznego, ucieczkę sprzed ołtarza i życie pełne seksualnych przygód. 90-letni El Sabio, czekając na swoją dziewicę, wspomina czasy dzieciństwa, utratę chłopięcej niewinności, jurną młodość i wiek dojrzały - wszystkie swe lata spędzając w towarzystwie ukochanych, tytułowych smutnych dziwek.

To, co w tym filmie denerwuje, to z góry skazana na porażkę próba przeniesienia specyficznej prozy Marqueza, gdzie często zdanie ciągnie się przez całe stronice, gdzie nie ma miejsca na oddech lub dla odmiany - co chwila trzeba przystawać. Marquez pisze niespiesznie, rozsmakowuje się w historii, dopełnia ją wspomnieniami, epizodycznymi uwagami, dygresjami, by na końcu pokazać, że nadal trzyma w swej opowieści głównego nurtu. Tymczasem, gdy próbujemy przenieść tę ryzykowną poetykę na obraz, przeplatanie wątków, prowadzone w formie ulotnych epizodów, przebitek, sprawia, że historia nuży i już słyszę wiercących się widzów, jakby mówili: mistrzu, ale o co chodzi?

"Rzecz..." na ekran postanowiło przenieść dwóch starszych panów, niemal w wieku marquezowskiego bohatera El Sabio - reżyser Henning Carslen (rocznik 1927) i scenarzysta Jean-Claude Carriere (rocznik 1931 twórca scenariusza do pamiętnych obrazów, jak "Piękność dnia", "Dyskretny urok burżuazji" czy wreszcie "Mroczny przedmiot pożądania"). To już w zamyśle ciekawy zabieg. Dwóch leciwych artystów podejmuje się spojrzenia na świat oczami równie leciwego pisarza, który pisze o pierwszej miłości jurnego 90-latka. I w filmie czuć to głębokie zrozumienie dla emocji starszego bohatera, dla jego pragnień i niemożności już ich spełnienia.

Najprawdziwszy dla mnie i najbardziej urokliwy jest chód naszego El Sabio - lekko podrygujący ale powolny krok staruszka, który nie ukrywa ani nie udaje wieku innego, niż ma. Ten starczy ale uroczy chód nadaje rytm całemu filmowi. Jednak coś, co podoba się w scenach przemarszu czy spacerów naszego bohatera, niekoniecznie pasuje do całego filmu, który jednak jest przecież opowieścią pełną akcji i zrywów namiętności.

Nie ma Marquez szczęścia do ekranizacji swoich powieści. Może dlatego, że każdy adaptujący go reżyser próbuje przenieść dosłownie ulotną poetykę jego magicznych opowieści na obraz, który nie zawsze oddaje wymarzoną atmosferę. A może jest tak, że zaklęta proza Marqueza należy do tych, które doskonale się czyta, ale już niekoniecznie dobrze ogląda?

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze