W najnowszym dziele Juliana Barnesa typowa dla tego pisarza kąśliwa ironia ustępuje miejsca melancholii.
Chociaż „Poczucie kresu” nie jest opowieścią o zbliżającej się śmierci, tylko o alternatywnym życiu, jakie mogło stać się udziałem bohatera. Tony Webster wiedzie monotonny żywot emeryta, kiedy nagle dowiaduje się o spadku, który zapisuje mu matka jego dawnej dziewczyny Veroniki Ford. Bohater ma odziedziczyć pamiętnik swojego przyjaciela z liceum Artura. Z panią Ford Tony zetknął się tylko raz, Artur natomiast kilkadziesiąt lat wcześniej popełnił samobójstwo. By pojąć, dlaczego spotkał go ten dziwny zaszczyt, Webster musi odbyć wycieczkę w przeszłość, a zarazem porozumieć się z Veronicą, która po zerwaniu z nim związała się z Arturem. Kobieta oczywiście zna rozwiązanie zagadki, ale… Niedługa to historia, lecz psychologicznie bardzo gęsta.
Aż kipiąca od niedomówień, wypartych i znowu odradzających się uraz czy skutków głupich młodzieńczych wyskoków, które wpływają na całe życie. Powieść Barnesa traktuje o ironii wyższego rzędu – o strasznej ironii losu – i chyba właśnie dlatego jest w tonacji taka poważna. Co mi nie przeszkadza jeszcze bardziej wielbić tego mądrego i wszechstronnego autora, za „Poczucie kresu” uhonorowanego (wreszcie! – po wielu nominacjach) Nagrodą Bookera.
„Poczucie kresu” Julian Barnes - recenzja, przełożył Jan Kabat, Świat Książki, Warszawa 2012, s. 176