1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura

Ada Fijał: Trzeba mieć odwagę

Forum
Forum
By podążać za pasją. By zrezygnować ze stomatologii i zaryzykować z aktorstwem. By pójść za miłością do mody i zdobyć się na ocenianie innych. Czy było warto? Odpowiada Ada Fijał.

</a> Forum, fot. Marcin Dławichowski Forum, fot. Marcin Dławichowski

Co znaczy dla ciebie samorealizacja?

Kiedy pracowałam jako lekarz stomatolog, dość często zastanawiałam się: czy to jest moja pasja, czy samorealizuję się w pełni, czy to jest zawód, któremu chcę poświęcić swój czas? Odkąd wybrałam aktorstwo, prawie o tym nie myślę – to się po prostu dzieje.

Zmiana zawodu była zaplanowana czy spontaniczna?

Nie potrafię podejmować decyzji o radykalnych zmianach z dnia na dzień. Śmieję się, że to wina mojego znaku zodiaku, Wagi, która wszystko skrupulatnie rozważa. Dlatego przez dwa lata studiowałam równocześnie aktorstwo i stomatologię. Jak to łączyłam? Sama sobie zadaję to pytanie. Większość zajęć medycznych kończyliśmy wczesnym popołudniem. A w krakowskiej szkole teatralnej wszyscy uwielbiali pracować nocą. Zdarzało się na przykład, że pani Ewa Kornecka, nasza profesor „z piosenki”, włączała nam mikrofon o pierwszej w nocy, stwierdzając, że właśnie mamy wenę, i wymyślałyśmy jakieś szalone wariacje na temat utworów Brechta. Brak snu zupełnie mi nie przeszkadzał, żyłam chyba na 200 procent! (śmiech) Poza tym studia aktorskie traktowałam jako realizację, pasję, przyjemność. Zamiast chodzić na imprezy, spędzałam ten czas w szkole. Potem, pracując już jako stomatolog, nie chciałam, żeby praktyka lekarska wypełniała całe moje życie. Pragnęłam znaleźć czas na mój drugi zawód. I tak skracałam czas pracy w gabinecie najpierw o jeden dzień, potem o dwa, w końcu o trzy. W ten sposób naturalnie odeszłam od medycyny.

Czy ten pierwszy „porządny” zawód był spełnieniem oczekiwań rodziców?

Moja mama jest stomatologiem, a tato ekonomistą i technikiem radiologiem. Mama, podobnie jak ja, w młodości chodziła do szkoły muzycznej i grała na fortepianie. Ale różnimy się, bo dla niej muzyka była tylko przygodą na chwilę i jest szczęśliwa, że wybrała zawód, który wykonuje. Medycyna okazała się jej pasją, ja wolałam sztukę. To dowód, że najważniejsze jest nauczyć się słuchać siebie, nie innych.

Zawsze byłam zainteresowana tym, jacy jesteśmy, dlaczego tak się zachowujemy, skąd to się bierze. Do tego stopnia, że studiując na dwóch kierunkach, zastanawiałam się jeszcze nad… psychiatrią! Tylko wtedy musiałabym się sklonować (śmiech). Szybko jednak uzmysłowiłam sobie, że aktorstwo daje mi właśnie możliwość odkrycia tej prawdy. Wcielając się w różne postaci, mogę być kimś dobrym i złym, mieć męża i kochanka, być zakonnicą albo lekarką. Jakbym jednocześnie żyła w kilku wcieleniach! Gdy siedziałam przy fotelu stomatologicznym, wszystko wydawało mi się zwyczajne. Może potrzebowałam więcej fantazji, rzeczywistości równoległej. W aktorstwie mogę poczuć, co by się stało, gdybym urodziła się kimś innym. W serialu „Apetyt na życie” wcielałam się w rolę przykładnej, ale nieszczęśliwej żony. Warunki zewnętrzne sprzyjały budowaniu tej postaci – była zima, przygnębiająca pogoda, więc i ja czułam się źle. Na dodatek, by zbliżyć się zewnętrznie do tej postaci, musiałam przefarbować włosy na blond i zamiast rudej retro Ady, stałam się blond kurą domową (śmiech). Ale moja bohaterka przeszła wewnętrzną przemianą i parę miesięcy później grałam kobietę, która decyduje się na zmianę i wyjeżdża ze swoją miłością do Australii. Dla niej lepiej było zrobić krok w nieznane, niż trwać w marazmie. Miałam więc okazję przeżyć to wraz z nią.

Zobacz także: pielęgnacja każdego rodzaju włosów

Obecnie w „Hotelu 52” gram kobietę porzuconą, ale odnajdującą powoli swoje szczęście. Wszystko zależy więc od nas i od tego, jak potraktujemy lekcję, którą daje nam los. Ja mogę takie lekcje odbywać w imieniu postaci, które gram, poddawać się różnym zmianom, ale też bez konsekwencji z nich wychodzić. Kiedy kończę zdjęcia i wracam do domu, jestem w swoim życiu. I wtedy doceniam je jeszcze bardziej.

Myślisz, że kobieta może się realizować jednocześnie prywatnie i zawodowo?

Jestem przekonana, że tak. Zwłaszcza jeżeli jest z kimś mądrym, kto wspiera ją w decyzjach i mówi: „zajmij się tym, co kochasz”. Cieszę się, że mam to szczęście. Codziennie dostaję wsparcie, by robić to, o czym marzyłam, będąc jeszcze dzieckiem.

Spełniasz się także w przestrzeni domowej?

Nie potrafię i nie lubię gotować, ale umiem pięknie podać coś, co zamówiłam (śmiech). Ale bardzo lubię spędzać czas w domowym zaciszu. Do tego stopnia, że przyznaję, że nie przepadam za imprezami w domu, choć kocham ludzi i potrzebuję się nimi otaczać. Ale dom to tak bardzo moje miejsce, że chcę je zostawić dla siebie. Od chwili, gdy przekraczam próg mieszkania, czuję się bezpiecznie. Mam tu swoje magiczne miejsca, np. wannę. Wchodzę do niej, zmywam z siebie trud całego dnia i momentalnie staję się spokojniejsza, wolna.

Skąd czerpałaś wiarę w siebie?

W dzieciństwie dużo czasu spędziłam u dziadków. Miałam cudownego dziadka, który wpajał mi wiarę w marzenia, mówił, że warto robić to, co się kocha. Z nim i z babcią śpiewałam stare piosenki, jak „Ada, to nie wypada” czy „Tango milonga”. Babcia była prawdziwą damą, nosiła kapelusze i opowiadała mi o modzie lat 20. i 30., o balach, na które chodziła, kulturalnym życiu, które wtedy kwitło, o tym, jak ludzie cieszyli się wolnością. Zawsze powtarzała: „Przed wojną to była moda, a teraz... Jak ty możesz chodzić w takich poszarpanych dżinsach? To jest nieeleganckie” (śmiech).

Ja oczywiście traktowałam to jak opowieści starszej pani, ale też za ich sprawą zapragnęłam wejść w tamten świat. Te fryzury, piękne kobiety, które uwodziły, i to wcale nie nagością...  Moja babcia zawsze miała kilku adoratorów, ceniła flirt. Lubiła mężczyzn i ja też ich lubię. Po babci mam pierścionki, biżuterię, sukienki i moje zamiłowanie do mody.

Nie bałaś się, że jak zaczniesz oceniać wizerunek innych, co robisz w  programach i gazetach, to ktoś się obrazi?

Oczywiście, myślałam o tym. Tym bardziej, że nie lubię krytykować, sprawia mi to trudność i przykrość jednocześnie. Gdybym mogła tylko chwalić, byłabym zadowolona. Ale zdecydowałam się na to, bo moda, oprócz tego, że jest moją pasją, jest też świetną zabawą. I mam nadzieję, że nikt nie odbiera krytyki stroju jako krytyki jego samego. Strój nie jest przecież najważniejszą rzeczą w życiu. I cenię konsekwencję, to, że ktoś ma swój styl, nawet jeżeli niezgodny z trendami, to indywidualny i wynikający z głębi. Najważniejsze jest pozostać sobą. Ale przecież nasz styl też się zmienia, ewoluuje. Dla mnie kiedyś istniało wyłącznie retro. Na koncerty Klubu Retro, który współtworzyłam z przyjaciółką Kasią Weredyńską, nakładałam cekinowe sukienki albo takie z frędzlami, miałam loki i fale à la lata 20. Później przeżyłam fascynację latami 50. i 60. i nagrałam nawet piosenkę, która była inspirowana tamtym czasem. I były czerwone sukienki, gorsety, kocie okulary… Styl retro porzuciłam, kiedy zginęła Kasia Weredyńska i kiedy zmarła moja babcia. To było pożegnanie z ważnymi dla mnie ludźmi, w ten sposób też z częścią mnie. Z tą sentymentalną. Podsumowaniem dla tamtego czasu była płyta „Ninoczka”. Wiedziałam, że to będzie punkt, z którego ruszę dalej.

Staram się żyć tu i teraz. Nie wybiegam myślami do przodu, nie rozpamiętuję tego, co było. Bo kiedy jedziesz samochodem i zastanawiasz się, co będzie jutro albo co wydarzyło się wczoraj, nie dostrzegasz drogi i tego, jak pięknie jest dookoła. Planujemy, że jak już czegoś dokonamy, to odpoczniemy. A tak naprawdę naszą jedyną realną i prawdziwą rzeczywistością jest to, co dzieje się w tej chwili.

Ale dlaczego chcemy zatrzymać przeszłość?

Może dlatego, że boimy się śmierci? A może fascynuje nas historia, bo znamy ją tylko z ładnych zdjęć? Albo chcemy wrócić do czasu, w którym czuliśmy się szczęśliwi…

Mnie jest dobrze tu i teraz. Jestem mniej depresyjna i mniej sentymentalna, niż kiedy mieszkałam w Krakowie. Bo tam wszyscy zajmują się rozmyślaniem o istocie wszechrzeczy. I choć krakowski spleen jest mi bliski, to tutaj w Warszawie, przez ilość działań, oddaliłam się od niego. W Warszawie znajduję więcej możliwości samorealizacji, spotykam ludzi z energią, pasją, otwartych na współpracę. W moim Krakowie, mimo cudowności miejsca, wszystko jest jakby za mgłą. Tu każdy jest już artystą i nie potrzebuje nikogo poza sobą, choćby tylko dumał w zadymionej knajpie o swojej minionej lub przyszłej sławie.

Ty zawsze chciałaś współpracować z ludźmi?

Medyczne studia dały mi pokorę. Zetknięcie z chorymi ludźmi, z pacjentami... Oni nauczyli mnie o życiu więcej niż recytowane monologi w szkole teatralnej. Tam żyliśmy jak w bańce mydlanej czy wirtualu. Mnie chyba bliżej do ludzi. Cieszę się też, że bardziej ufam sobie. Jeżeli jestem zadowolona ze swojej pracy, a komuś się nie podoba, nie wpływa to na moją samoocenę. Ale gdy nie jestem przekonana, to nawet jeśli ktoś powie: „fajne”, myślę: „mogło być fajniej”. Nie osiadam na laurach i chcę pracować nad tym, żeby być coraz lepszą aktorką. Wbrew powszechnemu poglądowi uważam, że seriale rozwijają. Oglądając siebie, widzisz, co można zrobić lepiej i masz możliwość pracy nad tym każdego dnia. Można też poznać wspaniałych aktorów, a nawet zmierzyć się na planie ze swoim mentorem ze szkoły teatralnej.

W poznawaniu siebie korzystałaś z warsztatów, psychoterapii?

Uczestniczyłam kiedyś w warsztacie, który pokazał mi, jaką siłę mają kobiety. Dawniej wiele rzeczy robiłyśmy razem. Teraz oddaliłyśmy się od siebie, a to sprawia, że brakuje nam tej nuty kobiecości na co dzień. Nie byłabym w stanie żyć bez moich przyjaciółek. Mamy taką zasadę, że mówimy sobie prawie wyłącznie miłe rzeczy. I oczywiście ten, kto porzucił którąś z nas, jest skończonym dupkiem (śmiech). Znam kobiety, które prześcigają się w dążeniu do perfekcji i to nazywają przyjaźnią. Nie rozumiem tego. Jest tyle dziedzin, w których mamy trudniej, więc powinnyśmy się wspierać, nie rywalizować.

Dużo można dowiedzieć się o sobie podczas takiej pracy w grupach. Byłam kiedyś na warsztatach aktorskich, na których mieliśmy dobierać się w pary. I wszyscy wybraliśmy ludzi do nas podobnych. Była tam dziewczyna, której na początku nie polubiłam, wydawała się inna ode mnie. No i okazało się, że mamy coś wspólnego… To, czego nie lubimy u innych, jest często również naszą podświadomie ukrytą cechą. Ktoś krytyczny wobec ludzi jest też zazwyczaj taki dla siebie. Pewnie jeszcze kiedyś wezmę udział w tego typu warsztatach, bo chcę jak najwięcej dowiedzieć się o sobie, zobaczyć, kim jestem. I po co tu jestem.

A jak trafiłaś do świata mody?

Zaczęło się od przyjaźni z ludźmi zajmującymi się modą. Na pokazach spotykałam Asię Horodyńską i często rozmawiałyśmy, wymieniając się opiniami na temat danej kolekcji. Któregoś razu zapytała mnie, czy nie chciałabym razem z nią prowadzić programu o modzie. Zgodziłam się, bo dzięki tej pracy mogłam doświadczyć czegoś nowego. Moda ma wiele wspólnego z psychologią. Oczywiście na poziomie podstawowym. Wystarczy spojrzeć na dobór kolorów: gdy wybieramy szarość czy czerń, chcemy się wyciszyć, a nawet ukryć przed światem... Czerwień mówi o tym, że chcemy być widoczne, bardziej kobiece. Jak widzisz, ja jestem chyba jednak krakowsko-depresyjna (śmiech). Blisko mi dziś do czerni i szarości, ale za to z biżuterią. Bo nawet zwykły szary sweter ozdobiony biżuterią wygląda atrakcyjnie.

Moda nie jest już jak kiedyś rozrywką dla bogatych, ale jest sposobem na wyrażenie siebie i  swoich postaw. Noszę dwie bransoletki – Missiu, wspierającą Wioski Dziecięce, i Lilou, na rzecz Kwiatu Kobiecości, organizacji zachęcającej do badań cytologicznych. Cieszę się, że moda promuje takie właśnie akcje. Ja już dostałam coś od świata, więc mam potrzebę przekazać to dalej...

Ada Fijał, aktorka, piosenkarka, również lekarz stomatolog. Razem z Katarzyną Weredyńską jako Klub Retro śpiewała przedwojenne szlagiery. Nagrała debiutancką płytę „Ninoczka”. Gra w serialu „Hotel 52”. Wspólnie z Joanną Horodyńską prowadzi w Polsat Cafe program „Gwiazdy na dywaniku”

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze