1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura

Joanna Brodzik: Niejaką siłę posiadam

Fot. Rafał Masłow
Fot. Rafał Masłow
Zobacz galerię 5 Zdjęć
Zawodowo trudni się generowaniem i przetwarzaniem dobrej energii. Wykazuje dużą zdolność do zmian. Nie miała okazji pobyć dziewczyną, teraz nadrabia. W jakim miejscu świata zabrakło jej tchu? I czy wiertarki są sexy?

Ja tu o seksapilu przyszłam porozmawiać…

No to ja sobie raczej pójdę (śmiech)... Dziś rano miałam ogromny problem z dobraniem bluzki do spódnicy, nadal nie jestem zadowolona z wyboru, włosy wczorajsze i w kucyk, nie będę więc, według schematów, dobrą rozmówczynią „w tym temacie”...

</a>

To zacznijmy może od definicji. Seksapil. Czym jest?

No jak to czym? Energią, siłą życiową, czymś, co sprawia, że stoi trzysta osób i patrzysz tylko na Tę jedną. Odkąd bacznie obserwuję dzieci, jestem pewna, że my się z tą siłą rodzimy. Umówmy się, można nauczyć się dobierać spódnicę do bluzki albo scedować to na kogoś innego, ale „mocy” nauczyć się nie da. Albo się ją ma, albo nie. A jak się ją ma, to jest to ogromny kapitał. Seksapil nie ma ani płci, ani wieku. Wystarczy spojrzeć na prof. Władysława Bartoszewskiego. Toż to istny wulkan seksapilu!!! Czy mam to szczęście, że i ja niejaką siłę posiadam? Chcę wierzyć, że tak i że nauczyłam się dzielić nią z innymi. To jest tak naprawdę to, czym się trudnię zawodowo – generowaniem i przetwarzaniem energii, staram się, by była to energia jak najbardziej pozytywna. Jeśli Ktoś Nieznajomy, widz, ze mną się śmieje, płacze, tęskni, czasem smuci, a czasem cieszy, to znaczy, że ta energia płynie i przenosi się przez ekran. Jeśli ktoś się decyduje, powiedzmy, 50 godzin ze swojego życia poświęcić na to, żeby oglądać mnie w jakimś serialu, to moim zdaniem znaczy, że siła działa. Tak samo jest zresztą z innymi zawodami: dziennikarzem, lekarzem, piekarzem, nauczycielem. Oni to są dopiero w stanie przetwarzać tony pozytywnej energii!Kiedy zauważyłaś, że możesz się podobać?

Pamiętam moment, kiedy dostrzegłam, że jestem kobietą. Wbiegałam na drugie piętro w starym domu mojej Babci, w którym się wychowywałam. Położyłam kciuk na dzwonku i odruchowo spojrzałam na swój palec – smukły, z długim paznokciem – i zrozumiałam, że jest to dłoń kobiety. Miałam wtedy chyba z 12 lat, ale ja jestem „śródziemnomorska”, więc wcześnie dojrzałam. Mimo że pojawiły się już wtedy u mnie inne atrybuty kobiecości, to ten kciuk zrobił piorunujące wrażenie. Od tego momentu inaczej podaję rękę na przywitanie.

A inne sytuacje, które utwierdzały cię w poczuciu kobiecości?

Jak zwykle u mnie, były to raczej sytuacje komiczne. Jako dziecko byłam dosyć nieładna, cięta na krótko, ze zrośniętymi brwiami i czarnym wąsikiem. Wszyscy, którzy mnie nie znali i nie wiedzieli, że mam na imię Joasia, mówili do mojej Babci: „O, jaki śliczny chłopczyk, ma takie inteligentne spojrzenie”. A potem wszyscy nagle zaczęli mówić do mnie per „pani”. Tak naprawdę „za młodu” nie miałam szansy pobyć dziewczyną, więc odbijam to sobie teraz z nawiązką (śmiech). Zwłaszcza że mam już nie jedną, ale trzy pary męskich oczu wpatrzonych we mnie z uwielbieniem. To jest niezaprzeczalny powód, dla którego warto rodzić synów! (śmiech).

Nie byłaś przerażona, kiedy dowiedziałaś się, że urodzisz aż dwóch chłopców? Nie miałaś obaw, czy uda ci się wychować ich na dobrych mężów, ojców…?

Cały czas mam obawy, czy w ogóle uda mi się ich wychować, bo mam wrażenie, że jako dzieła są już kompletnie „skończeni”. Nie wiem, czy moja rola nie ogranicza się tylko do nauczenia ich, by mówili „dzień dobry”, „do widzenia” i wkładali skarpetki do pralki (śmiech). Ale będę się starała, myśląc o tych dwóch kobietach, które staną kiedyś na ich drodze. Choć przeczuwam, że tych kobiet może być trochę więcej… Zanim się chłopcy urodzili, nie miałam pojęcia, co mnie czeka, a jak przyszli na świat, to już nie było odwrotu.

Mówisz, że przyciągasz zabawne, absurdalne sytuacje.

Rzeczywiście, coś w tym jest. Być może polega to na tym, że nie tyle przyciągam, co wyciągam je z gąszcza różnorakich zdarzeń, które mnie spotykają. Właściwie bardzo lubię te moje wpadki i przygody. Zdecydowanie moje życie to bardziej Woody Allen niż Fiodor Dostojewski. Mogłabym jakiś tydzień przytaczać komiczno-tragiczne sytuacje, które zdarzyły mi się w podróży, ale opowiem o tych, które przytrafiły mi się w tak zwanym życiu publicznym, którego, mimo lat i starań, nie jestem zbytnią pasjonatką. Wiem, że dla niektórych bankiety i gale to naturalne środowisko, dla mnie poruszanie się przez kilka godzin na 12-centymetrowych obcasach w blaskach fleszy jest jak nurkowanie w piance z butlą i maską w głębokim morzu, pełnym drapieżnych muren i różnych egzotycznych, nieprzewidywalnych i niebezpiecznych żyjątek (śmiech). Niemniej jednak kilka razy zdarzyło mi się pojawić na tego typu imprezach, by np. odebrać różne nagrody. Dwie z nich były dla mnie wyjątkowo istotne, bo związane z moją pracą zawodową, i wymagały bardzo eleganckiego przyodziewku. I tu się zaczyna zabawa.

W pierwszym przypadku projektantka na dzień przed uroczystością doznała załamania nerwowego i kończyła fastrygowanie swojego dzieła już bezpośrednio na mnie, więc odbierałam nagrodę mocno usztywniona, gdyż bałam się, że jeśli tylko głębiej odetchnę, misterne fastrygi puszczą... Na drugą okazję, chcąc poczuć się bardziej komfortowo, wybrałam smoking z wycięciem na plecach. Zapinał się z przodu na jeden zatrzask, a ponieważ miał odkryty tył, nie mogłam mieć niczego pod spodem. Wszystkie właścicielki biustu większego niż miseczka B, wiedzą, że może być to pewnym dyskomfortem, ale smoking był naprawdę dobrze skrojony, więc nie miałam żadnych obaw. Poza jedną, żeby zatrzask wytrzymał. Poprosiłam więc mojego partnera o stuknięcie w ów zatrzask młoteczkiem, żeby trzymał „na fest”. On to oczywiście bardzo dobrze i delikatnie zrobił, ale ja, jak to ja, postanowiłam poprawić, no i roztrzaskałam cały mechanizm. Trzeba go było zszyć, więc niemalże spóźniliśmy się na wręczenie nagród. Koniec końców Telekamerę odbierałam zacerowana jak skarpeta (śmiech).  Nie chcę myśleć, co by było, gdybym musiała odebrać Oscara! Złamanie obcasa i oderwanie trenu od sukni na wysokości pasa to byłby mały pikuś, przeczuwam, że musiałoby mi się przytrafić coś bardziej spektakularnego. Ale myślę, że właśnie takie wydarzenia odejmują tak oficjalnym okazjom to, co trzeba im odjąć. Nadmierną powagę!

To ja znowu wrócę do tego seksapilu…

No właśnie, co z nim?! Ciągle do tego wracamy, a tak dobrze jest porozmawiać po prostu o życiu…

Staramy się to właśnie rozgryźć w SENS-ie i odpowiedzieć na pytanie, dlaczego świat kręci się wokół seksu.

Jak dla mnie „seks” to mocno przereklamowana sprawa. To znaczy podniesiona do zbyt wysokiej rangi, co w konsekwencji spycha w cień sam seks, jego delikatną naturę i wiele innych ważnych aspektów życia. Dzisiaj wszystko musi być „sexy”, to ogromnie deprymujące. Czytałam ostatnio o coraz bardziej powiększającej się grupie ludzi, którzy są orientacji „zero”, absolutnie obojętni seksualnie. I myślę sobie, że to jakaś przeciwwaga do wszechobecnych sexy wiertarek i sexy naczyń stołowych!

Równowagi w sferze seksualności potrzebuje zwłaszcza natura kobiety. Mężczyźni są inaczej skonstruowani, oni w większości z seksu czerpią siłę, energię, co zapewne jest związane z tym, by nie pozwolili wymrzeć gatunkowi. Dla nas, kobiet, staje się to jednak nadmierną presją. Zachęcając, przymuszając do tego, byśmy były nieustannie atrakcyjne, nie daje się nam prawa do przeżywania naturalnych okresów wstrzemięźliwości, które kiedyś były oczywiste i dla kobiet, i dla mężczyzn. Jeszcze sto lat temu, gdy kobieta nie mogła lub nie chciała być blisko z mężczyzną, dawała mu to do zrozumienia, nosząc przy ubraniu np. czerwoną różę. Piękny język kwiatów umożliwiał niegdyś ludziom rozmawianie o swoich uczuciach i stanach subtelnie, nieodwołalnie i bez zbędnych słów! Albo ten cudowny, trudny i jakże potrzebny psychice i ciału kobiety czas połogu, kiedy odsuwała się od mężczyzny w krąg kobiet, by przeżyć zachodzące w niej zmiany i wyjść z niego wzmocniona i upewniona w swoim macierzyństwie.

Mam wrażenie, że dzisiaj kobiety nie dają sobie szansy, żeby czasem nie być sexy, a to jest przecież potrzebne, by skupić się na innych strefach życia, by móc być bogatszą o własne doświadczenia. Dla mnie sexy jest prawda i naturalność, pogoda, która wynika z wewnętrznej zgody, harmonii. Znam takie kobiety, emanują pięknem i głębokim seksapilem, siłą kobiecości, o której piszą poeci, która inspiruje mężczyzn, dzieci. Myślę, że łatwo odróżnić prawdziwą, płynącą ze środka kobiecą energię od tej fałszywej, sprowadzającej się do jakichś zewnętrznych sztuczek. Kobieta może mieć długie, sztuczne, doczepiane włosy i buty z czerwonymi podeszwami nawet za zyliard dolarów, ale jeśli nie ma samoświadomości, jeśli nie czerpie radości z życia, jeśli nie ma wiedzy o sobie, to dla mnie nie jest sexy. I jestem pewna, że nie jest też sexy dla prawdziwych mężczyzn, czyli takich, na jakich nam tak naprawdę zależy.

Gdybyś miała wybrać rodzaj kobiecej energii, która ci najbardziej odpowiada, to byłaby to bardziej Marilyn Monroe, Elizabeth Taylor czy może Audrey Hepburn?

„Szuflady”, o których teraz mówisz, strasznie ograniczają. Z góry zakładają, że trzeba się przypasować do danego modelu, na zasadzie: „hm..., jestem szczupła, to może będę jak Audrey Hepburn, to będzie właśnie mój rodzaj kobiecości”. A to przecież bez sensu.

No ale jakby cię ktoś porównał do Marilyn Monroe? 99,9 procent kobiet byłoby zachwyconych…

Coś ty, w życiu bym nie chciała być porównywana do Marilyn Monroe! Nie dlatego, że mi się nie podoba, tylko dlatego, że wiem, jak nieszczęśliwą, pogubioną w życiu była osobą.

A gdyby porównał cię do Audrey Hepburn…?

Zastanawiałabym się, dlaczego i czy... nie jestem za chuda. Audrey przez całe życie miała problem z niską samooceną. Była cudownym człowiekiem, ale wiele wycierpiała... Elizabeth Taylor: piękna, ognista, ale zupełnie pozbawiona poczucia bezpieczeństwa, bo nie miała dzieciństwa… Lubię tak właśnie patrzeć na kobiety, bo to nie są jakieś wzorce czy modele, tylko ludzie.

Jest jednak coś, co łączy wszystkie wymienione przez nas kobiety, wielkie aktorki. Inaczej się ubierały, miały inne figury, inne możliwości warsztatowe, ale jedną rzecz wspólną: niesamowitą charyzmę. Czy charyzma jest sexy? Myślę, że tak. Czy porównywałam się do każdej do nich? Oczywiście. Na mojej drodze samopoznania zadawałam sobie wiele pytań na temat tego, jaka jestem, jaka chcę być, co chcę, by wypływało ze mnie jako komunikat do świata. Zresztą, nie tylko się porównywałam, ale też poddawałam różnym metamorfozom. Mam dużą zdolność do zmian, część z nich było mniej, część bardziej udanych. Na szczęście już jakiś czas temu doszłam do takiego miejsca, że odpowiada mi po prostu prawda, naturalność. I jest to moje największe życiowe osiągnięcie. Mogę o sobie powiedzieć, że chcę być dokładnie taka, jaka jestem.

Nie musisz tego nazywać.

Ani przypiłowywać się czy przyszlifowywać do żadnego wymyślonego przez innych wizerunku, tylko z radością obserwować, co wyniknie z tej uczciwości wobec siebie i przyzwolenia na bycie taka kobietą, jaką jestem.

Mam czarne, bujne brwi, które nieustannie mi odrastają, poczucie humoru, piegi, wąs, z którym wiecznie muszę się rozprawiać, o 10 cm za krótkie nogi, skłonność do tycia, apetyt na życie i pyszne jedzenie oraz apodyktyczny charakter. To się składa na Moją całość.

No ale są tu też te dobre cechy.

Ależ ja uważam, że one wszystkie są dobre! Gdybym była o 10 cm wyższa, to nie oglądałabym świata z tej perspektywy, z której go widzę, tylko z innej, obcej! Gdybym nie miała takich bujnych brwi, to nie miałabym tak genialnej oprawy oczu, dzięki której w ogóle nie muszę się malować (śmiech)…

Zawsze myślałaś: wszystko, co we mnie, jest dobre?

No co ty! Dopiero niedawno do tego doszłam i, jak powiedziałam, jest to moje życiowe osiągnięcie. Co do cech charakteru, długo zmagałam się z nadmierną odpowiedzialnością. Co jakiś czas miałam takie zrywy, że już z tym kończę, że nie muszę być odpowiedzialna za wszystkich, matkować im, a potem jeszcze słyszeć, że narzucam się z pomocą, że wchodzę komuś w życie z butami. Ponieważ jednak nijak nie mogłam tego w sobie zwalczyć, postanowiłam, że przynajmniej popracuję nad siłą rażenia. Dziś, jeżeli ktoś mnie prosi o pomoc, to z radością mu jej udzielam, jeśli nie, staram się nie wychodzić przed szereg, co czasem mi się udaje. Dużo uczą mnie własne dzieci. Wszystkie mamy wiedzą, jak to jest, kiedy chce się dopchnąć wreszcie tę zabawkę, do której maluch pełznie przez pół dnia, ale nie robią tego, bo przecież wiedzą też, że ten mały, ambitny człowiek się wścieknie. Zrozumiałam, że bliscy mi ludzie chcą do pewnych rzeczy dojść sami i nie wolno im w tym przeszkadzać.

A ta apodyktyczność, o której wspomniałaś?

Narzekam na nią, ale jej też nie udało mi się w sobie zwalczyć. Ze zgrozą zauważam, że odziedziczyli ją po mnie obaj synowie. Momenty dochodzenia do konsensusu w rodzinie „tyranozaurusów rex” to prawdziwy Jurassic Park. A jak jeszcze dodamy do kompletu przykład klasycznego zodiakalnego Lwa…

No właśnie, jak udaje się prowadzić zgodne życie dwóm tak silnym osobowościom jak ty i twój partner, Paweł Wilczak?

Chcę, by jak najmniej naszych domowych spraw stawało się publicznymi, dlatego, najkrócej mówiąc, mieliśmy z moim partnerem bardzo dobry trening ze względu na wspólną pracę i jej specyfikę, czyli serial „Kasia i Tomek”. Często nawet nieświadomie odwołujemy się do już wcześniej wypracowanych schematów, które pozwalają nam przetrwać najtrudniejsze momenty. Myślę, że właśnie dlatego od czterech lat udaje nam się samodzielnie i właściwie bez żadnej pomocy wychowywać  dwójkę urwisów. Przyjaźń i dobra znajomość drugiej osoby to największy kapitał, jaki można wnieść do związku.

Bardzo lubię twoją Kasię z serialu „Kasia i Tomek”. Myślę, że wiele kobiet mogłoby powiedzieć: „Kasia to ja”. Zapoczątkowała też twoją karierę i związek. Była przełomowa?

Absolutnie. Zawsze powtarzam, że Jurek Bogajewicz dał mi nią ogromną szansę. Zaopiekował się moim potencjałem, zafundował wspaniałą przygodę aktorską i życiową. Będę mu za to dozgonnie wdzięczna. Długo nie mogłam wyjść z szoku, jak wiele we mnie ta rola zmieniła i jak prawie nieodczuwalnie dla mnie się to stało. Nagle byłam już po drugiej stronie z wiedzą i doświadczeniem, którego nikt mi nie odbierze. Praca z Jurkiem była jednym z najważniejszych spotkań w moim życiu. Niby zwykła, ktoś może powiedzieć, błaha rola komediowa, ale dla mnie to była ogromna dawka wiedzy o własnych możliwościach. Pamiętam, jak jeden z dziennikarzy skwitował, że Kasia to taka „głupiutka blondynka”, a wtedy Jurek odparł: „Tak?! To niech ktoś z Państwa spróbuje ją zagrać”. „Przepuszczenie” przez siebie Kasi dawało mi ogromną frajdę, ale też wiele mnie o sobie nauczyło, pozwoliło zacząć wychwytywać małe, niepozorne zdarzenia, które nadają życiu smak, no i pozwoliło zebrać materiał do mojego prywatnego doktoratu z kobiecości (śmiech).

A co dała ci rola Małgosi w „Domu nad Rozlewiskiem”?

W sensie najbardziej prozaicznym – możliwość prowadzenia takiego życia, jakiego chciałam, zostając mamą. Mamą, która ma dla dzieci czas. Dzięki niej czwarty rok pracuję tylko trzy miesiące i to jeszcze w tak cudownych okolicznościach przyrody, które pozwalają moim synkom pić mleko „od krowy”, dmuchać w dmuchawce i zaznawać atrakcji, których nie mają na co dzień w Warszawie. Jeżeli chodzi o kwestie zawodowe, ta rola pozwoliła mi zmierzyć się z książką, którą znałam i uwielbiałam. A ja pasjami lubię wyzwania. Propozycja zagrania Małgosi pojawiła się właśnie wtedy, gdy mogłam i chciałam wrócić do pracy. Byłam naładowana energią. To, co ze mnie „wyskoczyło” podczas przesłuchania, było jak ogromny pocisk, obawiałam się wtedy nawet, że zbyt wielki. Ale na szczęście producenci szybko do mnie zadzwonili (śmiech). Ta rola przyszła we właściwym momencie także dlatego, że moje życie zmieniało się wtedy o 180 stopni, podobnie jak życie Małgosi, tym więcej mogłam jej z siebie dać.

Opieka nad bliźniakami przypomina raczej pracę na fermie kurczaków niż sielskie bujanie się w bieli na fotelu. Dlatego ten warszawski pęd Małgosi z początku filmu był mi bardzo bliski i łatwy do odtworzenia, podobnie jak późniejszy mazurski spokój, który się w niej pojawiał. Z kolejnymi sezonami, w miarę jak ewoluowało moje życie, dodawałam Małgosi kolejne kolory. I czuję, że tak właśnie powinno być. W tym roku jestem już po rozpoczęciu zdjęć i znów bardzo się cieszę na tę pracę. Z radością będę codziennie o świcie wstawała i szła na chwilkę przed zdjęciami  do mojej przyczepy, gdzie nie będzie żadnych dzieci…

No i będą Mazury…

No tak… Po czterech latach zaczynam rozumieć zachwyty nad Mazurami. Doceniam uroki natury, pyszne jedzenie, ryby, jeziora, no i na ekranie prezentują się wyjątkowo malowniczo, zwłaszcza, że komarów nie widać… (śmiech). Ach, kinematografia nierzadko tworzy miejsca piękniejsze niż w rzeczywistości! Ale jeden raz nie dała rady: gdy wysiadłam na Times Square w Nowym Jorku i z wrażenia nie mogłam złapać tchu. Żaden film nie oddaje tego ogromu, tych kolorów, tej energii. Jestem przekonana, że musi tam być jakiś ogromny czakram, który ją generuje. Kocham podróże! Słyszałam ostatnio, że jest jedno miejsce, które koniecznie trzeba zobaczyć na własne oczy: Nowa Zelandia. Podobno jeżdżą tam sami fajni ludzie! Nie ma wyboru, trzeba jechać… (śmiech). O, i mam coś dla ciebie… Wiesz, kiedy czuję się najbardziej sexy? Właśnie w podróży! Już na lotnisku wypinam pierś do przodu, prostuję się, głowę unoszę wysoko. Czuję to już, gdy się pakuję. I nie mam wtedy, jak nigdy, żadnych problemów z doborem ubrań!

Joanna Brodzik, ur. w 1973 roku w Krośnie Odrzańskim. Aktorka filmowa i telewizyjna. Grała m.in. w serialach „Kasia i Tomek”, „Magda M.” oraz „Dom nad Rozlewiskiem”. Wystąpiła w filmach „Dzieci i ryby”, „Ogniem i mieczem”, „Pianista”, „Nigdy w życiu” czy „Jasne błękitne okna”. Za rolę w ostatnim z nich została nagrodzona na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Madrycie i Cieszyńskim Festiwalu Filmowym. Prowadziła autorskie programy telewizyjne „Ona czyli ja”, „Dookoła siebie” oraz „Brodzik od kuchni”. Laureatka Wiktora i Telekamery. Prywatnie związana z aktorem Pawłem Wilczakiem, wychowują czteroletnich bliźniaków – Jana i Franciszka.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze