1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura

Najpiękniejsze opowieści rodzinne: „Pokolenia”, Katarzyna Droga

</a>
Zobacz galerię 4 Zdjęcia
Spisałam historie moich bliskich i ujrzałam w nich siebie; oni żyją we mnie, ja przekazuję siebie dalej. Poczułam się w nurcie tej rzeki – mówi Katarzyna Droga, autorka książki „Pokolenia. Wiek deszczu, wiek słońca”.

Twoją 32-letnią ciotkę naprawdę zabił mąż?

</a>

Tak, z zazdrości, z chorej miłości... Była piękna, miała ciemne oczy, jasną cerę, jasne włosy nosiła upięte w kok. Znam ją ze zdjęć, z opowieści i z zapisków. Nigdy jej nie poznałam, ponieważ urodziłam się sześć lat po jej śmierci. Ta historia była w naszej rodzinie obecna, żywa, żyją jeszcze ludzie, którzy pamiętają siostrę mamy. Wyszła za mąż za oficera Wojska Polskiego. Mieszkali w Warszawie. Przez pewien czas dobrze im się układało. On ogromnie kochał żonę, jednak popadł w zazdrość, zaczął ją śledzić, wikłał w swoje podejrzenia. Kiedy w końcu postanowiła odejść – nie mógł tego znieść i zabił ją. Mama całe życie nosiła w sobie ból po tej stracie. Gdy widziała na ulicy kobietę w jasnym koku, zatrzymywała się, nie mogła dalej iść. Mówiła, że nigdy nie wybaczy jej mężowi. I nie wybaczyła.

Głos ci drży.

Ta historia ciągle mnie porusza. Żal mi ich – i jej, i jego.

Zrobiłaś coś, o czym często marzymy: spisałaś dzieje rodziny. Ileż to razy słyszałam od kobiet i mężczyzn, że trzeba to koniecznie zrobić: nagrać babcię, dziadka, póki jeszcze żyją, dowiedzieć się o losach pradziadków. Spisać dzieje dla przyszłych pokoleń. Bo bez korzeni nie ma skrzydeł.

Ta książka powstała z miłości do rodziców. Już nie żyją, dziewięć lat temu odeszła mama, ponad dwa lata temu tata. Miałam dużo zapisków, bo całe życie notowałam rodzinne historie. Po śmierci mamy tata podarował mi jej pamiętnik. Jednak przez długi czas nie mogłam po niego sięgnąć, to było za trudne. Potem zaczęłam zapiski mamy przeglądać,  ale – jak to w życiu – tyle spraw, że trudno się zebrać. Tego dnia, gdy zmarł tata, rano, napisałam  mininowelkę o przemijaniu, nie wiedząc jeszcze, co się stało. Przez jakiś czas znów nie mogłam pisać, chodziłam Krakowskim Przedmieściem i płakałam z tęsknoty za rodzicami, za dawnymi czasami, za spokojem dzieciństwa. Pewnego razu przeczytałam ten tekst o przemijaniu i poczułam, że muszę pisać, bo się nie pozbieram. Nie mogłam spać, budziłam się o piątej rano, robiłam sobie kawę i siadałam do komputera. Pisałam w weekendy, nocami, w wolnych chwilach. Wiele historii opłakałam.

Psychoterapia?

Na pewno. Autoterapia. Po śmierci rodziców poczułam, co to znaczy sieroctwo, utraciłam poczucie bezpieczeństwa. Pisząc, odbudowywałam je w sobie. Ta książka stała się moją obroną przed przemijaniem. Buntowałam się: „Co my możemy? I tak przeminiemy!”. Spisałam historie moich bliskich i ujrzałam w nich siebie; oni żyją we mnie, ja przekazuję siebie dalej. Poczułam się w nurcie tej rzeki. Połączona. Bo to, co możemy, to ocalić dawny świat od zapomnienia, opowiedzieć o nim dzieciom. Poczułam harmonijne następstwo losów we wszechświecie. Uspokoiłam się, spisywałam przeszłość, życie ludzi, którzy odeszli, a ja jeszcze ich pamiętam. Chciałam zmienić imiona, ale niektórych nie mogłam, nie potrafiłam. Chciałam przemilczeć niektóre zdarzenia. Nie mogłam. Tak jakby samo życie pisało tę książkę. Coś mocnego we mnie.

Czy twoi rodzice, gdziekolwiek są, cieszą się z tej książki?

Tacie podobało się wszystko, co robiłam. Kochał mnie bardzo. Wrażliwy, szczególnie na dzieci i zwierzęta. Gdy zamykam oczy, widzę go, jak uczy latać małego, wyrzuconego z gniazda bociana, którego uratował: czyli biega po łące z rozpostartymi skrzydłami białej koszuli, a za nim bociek. Tata był oddanym ludziom lekarzem, współtwórcą Akademii Medycznej w Białymstoku. Umiał wszystko. Miał taką filozofię, że jeśli czegoś nie ma, trzeba temu zaradzić, coś zrobić. Gdy się urodziłam, rodzice nie mieli dla mnie żadnych ubranek. Tata usiadł więc do maszyny i uszył kaftanik. Mam go do dziś, jest pożółkły, niewiele większy od mojej dłoni. Mama była krytyczna, szczera, energiczna, potrafiła zakląć. Bardzo jej zależało, żeby spisać dzieje rodziny. Obiecałam jej to, dotrzymałam słowa, więc chyba też jest zadowolona… Opowiadała mi o białym domu swoich rodziców, o strychu zapełnionym kuframi z czasów szlacheckich, o babci Kamili, która hodowała piękne kwiaty, chodziła po ogrodzie w długiej, ciemnej sukni z broszką kameą pod szyją. Śpiewali wieczorami przy ogniu w kominie. Opowiadała o naszych przodkach, którzy w minionym XX stuleciu przeżywali swój czas. Moi dziadkowie byli rówieśnikami wieku, urodzili się w okolicach roku 1900. Pokolenie moich rodziców to rocznik 20., rówieśnicy Kolumbów. Trafiają swoją młodością na drugą wojnę światową. Babka Marianna młodość przeżyła w czasie pierwszej wojny, dojrzałość podczas drugiej. Mieszkała w maleńkiej wiosce na Podlasiu nad Narwią, w białym domku przycupniętym gdzieś na obrzeżach historii. A tymczasem to miejsce staje się okiem cyklonu, punktem, przez który przechodzą fronty, gdzie wkraczają Rosjanie, potem Niemcy, znów Rosjanie. Przewija się katastrofa, tortura wojenna. A potem w drugiej części stulecia buduje się nowa epoka. Oni też na nowo układają swoje życie. W ich losach odbija się pełen zbrodni, ale i miłości wiek XX.

Wspólny mianownik tych losów?

Wiele razy, gdy szłam Krakowskim Przedmieściem do pracy, myślałam o tym, że tak naprawdę niczym się nie różnimy. Prababka Kamila z kameą w białym domku, babcia Marianna w ciemnej sukni w ogrodzie, ja w dżinsach w redakcji... Te same problemy, marzenia, lęki, niechęć, zazdrość, strata, żegnanie starego życia, witanie nowego. Tylko kostiumy się zmieniają, inne PESEL-e, inne imiona. A pragnienie życia i miłości to samo. I jedno pewne – że raz słońce, raz deszcz. Po bardzo ciężkich przeżyciach przychodzą chwile dobre.

Janka, czyli twoja mama, główna bohaterka książki, mówi, że żyje w strugach deszczu i że jej pokolenie jest przeklęte.

Opowiadała mi, że lało we wszystkich istotnych chwilach jej życia. Lało, gdy oświadczał się jej pierwszy narzeczony. Lało, gdy postanowili z tatą wrócić na Podlasie, czyli zacząć od nowa. Lało, gdy dowiedziała się o największej niespodziance, jaką przygotował jej los. Jej pokolenie przeszło przez piekło wojny, potem komunizmu. A przecież przetrwali, tworzyli, budowali domy, cieszyli się życiem, spotykali się, tańczyli, imprezowali do rana. Jestem zaskoczona  i zbudowana tym, jak bardzo – jako ludzie – jesteśmy silni. Gdy patrzę na zdjęcie babci Katarzyny, widzę ładną kobietę z mocnym, ciemnym warkoczem. To ona przyłożyła Ukraińcowi spluwę do głowy, żeby ratować dziecko i dobytek! Energiczna, stanowcza i odważna Katarzyna trzymała w swoich wątłych dłoniach całą rodzinę.

Nie wszystko wiemy, nie wszystko rozumiemy, jest świat niewidzialny dla oczu. Nie pomijasz tajemniczych wątków.

Są rzeczy na niebie i ziemi, o których nie śniło się nie tylko filozofom, ale prostym ludziom też. Mój tata był racjonalistą, realistą, lekarzem praktykiem, ufał nauce. Chciał mieć przyczynę i skutek. Nie dopuszczał do siebie myśli, że przyczyny mogą być nieznane, jak mógłby wtedy leczyć ludzi? Jednak życie go zaskakiwało zagadkami bez wyjaśnień, i to już od dziecka. Miał dziewięć lat, gdy z rodziną wyjeżdżali z płonącej Warszawy. Biegł z innymi chłopcami wśród bomb. Przycupnęli pod krzakiem. I wtedy jakaś siła wyrwała go stamtąd, mimo że bliscy krzyczeli, żeby się nie ruszał. Coś kazało mu biec naprzód, ile sił. Gdy bombardowanie minęło, wrócili na to miejsce. Znaleźli wielki lej po bombie i strzępy po ludziach. Gdyby tam został… Potem, już w Białymstoku, w czasach lekarskiej praktyki zdarzyło się coś, co targnęło jego racjonalizmem, czym wyjaśniał wiele niepowodzeń, bo w rodzinie nieustannie wydarzało się coś trudnego. Nawet tragicznego: choroby, zbrodnie, strata pracy. Przyszedł moment, kiedy los się odmienił. Dlaczego? Zapraszam do książki, mogę powiedzieć tyle, że wyjaśnienie nie jest racjonalne. I że kiedy tata mi o tym opowiadał, to z niedowierzaniem, jakby do końca nie chciał zdradzić logiki i  nauki. A jednak życie moich rodziców się uspokoiło. Przenieśli się do nowego miasta. Tata zaczął pracować w szpitalu, spełniły się marzenia. Jest bardzo dużo energii, której nie umiemy zdefiniować i poznać. Istnieje siła, która nami kieruje, ignorując nasze logiczne analizy. Tu na ziemi mamy coś do zrobienia, los do wypełnienia. Wygląda na to, że w życiu chodzi o odnalezienie własnego przeznaczenia, włączenie się w nurt swojej rzeki. Ciężko jest płynąć pod prąd, łatwo wtedy opaść z sił.

Kiedy jest pod prąd?

Najwyraźniej – jak wynika z losów moich przodków – wtedy, gdy wybieramy zazdrość, nienawiść, niemożność pogodzenia się z życiem, z losem. To nas wikła, a nierzadko prowadzi do tragedii. Trzeba pokochać, by coś dobrego poruszyć, nawet dać szansę nowemu istnieniu. I nie tylko pokochać kogoś, nie – przede wszystkim siebie, swój czas. Miłość do siebie sprawia, że łatwiej odnajdujemy własne przeznaczenie. Losy moich przodków, całych pokoleń, dowodzą według mnie, że poszukiwanie miłości i dobra jest zgodne z przeznaczeniem.

 Miłość – stary, niezniszczalny temat.

Co ciekawe, w wielu losach widać, jak szczęśliwa może być druga miłość. W książce ten wątek powraca, bo tak się złożyło, że w mojej rodzinie kilkakrotnie to druga miłość okazała się tą na całe życie. Również w przypadku moich rodziców, którzy przeżyli razem niemal 50 lat. Jestem wzmocniona i zbudowana, gdy myślę o tych drugich szczęśliwych miłościach. Napisałam tę książkę i czuję się tak, jakbym odnalazła dom. Mama miała 16 lat, gdy patrzyła, jak płonął biały domek jej dzieciństwa. Na tym miejscu rodzice wybudowali nowy dom, w którym przez pewien czas się wychowywałam, potem jeździłam tam na wakacje. Teraz, gdy już rodziców nie ma, ktoś zapytał mnie, czy go sprzedam. Nigdy w życiu!

„Pokolenia. Wiek deszczu, wiek słońca” Katarzyna Droga, HELION, 2013, s. 416

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze