1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura

Powieść, w której spełniają się męskie marzenia…

Właśnie ukazała się książka autora popularnej powieści i scenariusza filmu „Czas honoru” Jarosława Sokoła „Awiatorzy”.

Rozpalająca wyobraźnię historia polskich lotników napisana przez autora bestsellera „Czas honoru”.  To nie tylko zapisana życiem ludzi  historia lotnictwa, ale zarazem opowieść o marzeniach. Spełnionych, co nie zawsze się udaje.

W początkach XX wieku bracia Wright wykonali pierwszy lot maszyną cięższą od powietrza. W tym czasie Polski nie było na mapach, ale byli Polacy – w tym wielu młodych ludziach, którzy  pragnęli wznieść się ku niebu. „Awiatorzy" to opowieść o spełnianiu marzeń o lataniu.

Bohaterowie powieści realizują te marzenia, mimo wielu przeszkód, po wybuchu I wojny światowej. Z konieczności – nie ma przecież polskiego wojska – zdobywają doświadczenie w eskadrach Niemiec, Austrii i Rosji. Po wojnie uczestniczą w walkach o kształt granic odzyskanej ojczyzny  – z Ukrainą oraz z bolszewicką Rosją. Są pionierami latania, gdyż samolot jest jeszcze urządzeniem nieprzystosowanym do prowadzenia działań bojowych, a i osób potrafiących go pilotować – niewiele.

Na tle barwnych wydarzeń epoki ukazany jest proces odradzania się państwa polskiego po stuleciu zaborów. Lotnicy są ucieleśnieniem budowania niepodległości – sięgają chmur zyskując wolność i niezależność. Stają się rycerzami przestworzy.

Napisana z pasją historia opowiada o dziejach polskiej awiacji – od balonów po pierwsze, zdobyczne, samoloty z biało-czerwoną szachownicą na skrzydłach. Dzięki wartkiej akcji i błyskotliwym dialogom, czytelnik z zapartym tchem przemieszcza się w czasie.

O autorze:

Jarosław Sokół – prozaik i scenarzysta (m.in. „Pieniądze to nie wszystko”, „1920. Bitwa Warszawska”). Laureat wielu nagród, m.in. Złotych Lwów za scenariusz filmu „Statyści”. Jego serial „Czas honoru” podbił serca widzów Telewizji Polskiej, na których prośbę powstawały kolejne sezony. Losy czterech cichociemnych okazały się interesujące także dla czytelników. Cykl powieści „Czas honoru” pojawił się najpierw na księgarskich półkach, a później w formie kolekcji prasowej. Za upamiętnianie historii polskiej walki o wolność Jarosław Sokół otrzymał medal za zasługi dla Światowego Związku Żołnierzy AK.

Rekomendacja jednego z pierwszych czytelników:

„Awiatorzy” to książka o ludziach zafascynowanych lotnictwem, których historie są wplecione w czasy I wojny światowej i powstawania państwa polskiego. To ciekawie opisane przygody Polaków żyjących pod zaborami, którzy w sposób mniej lub bardziej przypadkowy trafiają do lotnictwa, szukają w nim sensu swego życia i stają się mimowolnymi świadkami odradzania się Polski.

Mają wspólną pasję – lotnictwo, więc los ich łączy pod flagą polskiego lotnictwa.

Proszę nie oczekiwać kronikarskich relacji historycznych, choć wiele tu nawiązań do legionów Piłsudskiego, wojny polsko-ukraińskiej, powstania wielkopolskiego i zdobycia lotniska Poznań-Ławica z blisko 300 samolotami, o Lewandówce, czyli lwowskim lotnisku, do lotów bojowych polskiego lotnictwa w wojnie bolszewickiej.

Amatorzy historii lotnictwa będą zapewne czuli pewien niedosyt, ale książka wciąga i czyta się ją z zaciekawieniem.

Gromosław Czempiński

Jarosław Sokół o swojej książce

[„Wysokie loty” Tomasz Z. Zapert, „Do Rzeczy” nr 43/2016]: Pisząc scenariusze muszę się stale pilnować, żeby akcji nie przenosić za często z miejsca na miejsce, a jeśli już, to najlepiej do zamkniętego pokoju, bo budżet filmowy jest zawsze zbyt niski. Dopiero przy prozie mogę sobie pofolgować.

Bohaterowie „Awiatorów” chodzą i po XVIII-wiecznej Warszawie, i po Kijowie A.D. 1914. W jednej scenie siedzą w niemieckich okopach nad Sommą, w kolejnej – w paryskiej kawiarni nad Sekwaną. Walczą na froncie rosyjskim, we włoskich Alpach, są świadkami rozpadu Austro-Węgier, biorą udział w wyzwalaniu Lwowa i w powstaniu wielkopolskim, uczestniczą w nalotach na konnicą Siemiona Budionnego… Jednym zdaniem – „Awiatorzy” to propozycja raczej dla czytelnika niż dla widza.

PROLOG

Dziesiątego maja roku Pańskiego 1789 pewien dziewięcioletni chłopiec zobaczył w Warszawie coś, co zrujnowało nie tylko jego własną przyszłość, ale też zaciążyło na życiu wielu pokoleń przez następne sto pięćdziesiąt lat. Chłopiec miał na imię Klemens i przyjechał do stolicy Rzeczypospolitej z dziadkiem, imć panem Teofilem Kamieńskim, pisarzem skarbowym litewskim i posłem na sejm walny1.

Warszawa nie przypadła Klemensowi do serca. Przypominała mu ogromne targowisko, gdzie ludzkie i zwierzęce mrowie kłębiło się w błocie, smrodzie i zgiełku nieustającym.

  • Ha, w to mi graj! – zachwycał się pan Kamieński, gdy po żmudnej podróży wyszli wraz z wnukiem ze swej kwatery na pierwszy spacer Czerskim Przedmieściem.
  • To dopiero metropolia, co się zowie, a nie jakiś zaścianek litewski, gdzie krowy po drogach fajdają. Pięćdziesiąt tysięcy mieszkańców bez mała2, miarkujesz sobie, mój Klimku?
Klemens milczał dyplomatycznie, choć cisnęło mu się na język pytanie, dlaczegóż to owe pięćdziesiąt tysięcy bez mała musi ciągle wylegać na ulice. Co do przewagi zaś owej metropolii nad jego rodzinnym majątkiem na Litwie, to też takowej nie widział. Krów co prawda na Czerskim Przedmieściu nie było, ale za to koni co niemiara – tako okulbaczonych pod jeźdźcami, jak i zaprzężonych w powozy, landary, bryczki i karoce, a co drugi znaczył trasę swego przejazdu bezwstydnym furczeniem spod ogona. Niejeden nieuważny przechodzień, który nie zdołał uchylić się w porę, bywał w ten sposób pohańbiony na wierzchnim odzieniu. Gorsza rzecz, że nie było to bodaj jedyne niebezpieczeństwo tego gatunku, jakie czyhało na każdym kroku w wychwalanej przez imć pana Kamieńskiego stolicy. Ten, kto uskoczył przed podstępnym kartaczem i szczęśliwie uniknął zarycia facjatą w błoto, mógł zawsze wpaść w stertę ludzkich nieczystości piętrzących się przed najbliższą kamienicą w cierpliwym oczekiwaniu na wywóz. A jeśli i z tego wypadku udało się szczęśliwcowi wykpić, czekało jeszcze na niego niespodziewane chluśnięcie miednicy, z któregoś z otwartych okien.

Wszelkie te zastrzeżenia wobec warszawskiej metropolii Klemens postanowił jednakże zachować dla siebie, by nie ranić uczuć dziadka, szczerego entuzjasty postępu i nowoczesności, zwłaszcza że wiele jego innych osobliwych poglądów chłopiec podzielał całą swoją dziewięcioletnią duszą. Szczególnie dotyczyło to kwestii napowietrznego latania, w którą to szacowny pisarz skarbowy wtajemniczył wnuka podczas letniej przechadzki po swych litewskich włościach.

  • Patrz no, mój Klimku, jak to on tymi skrzydliskami wywija, jak je rozkłada, czart jeden! – zawołał naraz, pokazując na sunącego nad ich głowami bociana.
Ów bezbrzeżny zachwyt nad oczywistą naturą świata byłby może na miejscu u wsiowego parobka, lecz personie pokroju pana Kamieńskiego zupełnie nie przystawało gapienie się z otwartą gębą na zwykłego boćka. Toteż mały Klemens uznał, że w szybującym ptaszysku musiało być coś, czego sam nie umiał jeszcze dojrzeć. Dołączył więc do dziadka z głową zadartą ku niebu.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze