1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. REKLAMA

„Welon Weroniki” Mickey Okrent. Odważ się na miłość!

Nagły zapach wzruszonej ziemi sprawia, że Justyna słyszy w swojej głowie głos Dziadka: „Pan Bóg cię pokarał”. Rozkwita w niej bunt. W zmrożone gwiazdy nad domem, z którego wszyscy poza nią uciekli, rzuci dla samej siebie wyzwanie: „Mieć w końcu własną rodzinę, kompletnie inną od Dziadkowej!”. Gdzieś po drugiej stronie globu inna kobieta odkrywa, że własna rodzina nie zawsze jest antidotum na przemilczane krzywdy i niewypowiedziane tęsknoty. Joan słucha zmysłowego śpiewu k.d.lang: Just a kiss, just a kiss, I have lived just for this… i dojrzewa w niej pragnienie, by znów żyć całą sobą.

Justyna, mieszkanka małej śląskiej wsi, po upokarzającym rozstaniu ucieka w świat gier komputerowych. W ten sposób poznaje Joan, która w Chicago zmaga się z kryzysem małżeńskim. Losy dwóch kobiet splatają się w nieoczekiwany sposób.

Wszyscy mamy niezbywalne prawo dążyć do szczęścia. Czy na drodze do spełnienia nie ma jednak granic nieprzekraczalnych?

Debiutancka książka Mickey Okrent to rozpięta na trzech kontynentach intymna historia kilku pokoleń dwóch rodzin. Opowieść o tym, jak rodziny tworzą nas i niszczą, a zarazem trzymająca w napięciu, lecz niepozbawiona humoru i liryzmu relacja z miłosnej „podróży, która nie jest ucieczką”.

– pisarka polska. Literatura poniekąd obca. , będącym jej pierwszą opublikowaną powieścią, M. Okrent eksploruje swoistą terra incognita w polskiej prozie. Jej bohaterki wkraczają w strefę niczyją, w której przenikają się kultury i języki, następuje zderzenie różnych tradycji i tabu, i gdzie za drogowskazy służą przykazania i afirmacje zdające się nawzajem wykluczać.

Autorka publikowanych pod pseudonimami opowiadań psychologiczno-obyczajowych. Opisuje kameralne rodzinne dramaty i skomplikowane związki, ukazuje ludzi uwikłanych w konflikty lojalności i postawionych przed kluczowymi wyborami. Swoich bohaterów M. Okrent traktuje z niezmiennym współczuciem.

Autorka gry edukacyjno-terapeutycznej. Pasjonatka języków obcych i podróży śladami ulubionych pisarzy, artystów i muzyków.

Fragment

Wyplątuję się z twoich ramion, duszno mi, muszę wytrzeć z oczu rozmyty tusz do rzęs.

Na apaszce portret mojej twarzy we łzach. Twarzy Weroniki na sztywnym ślubnym zdjęciu. Ale to ja. Która przeoczyłam pierwszy moment dekompresji. A więc tak to wygląda.

Demontuję piramidę bagażu i otwieram drzwi, zostawiam cię osłupiałą ze łzawym portretem na apaszce. Muszę odnaleźć tęczówki moich oczu, zamgloną trawę na hałdzie, której już nie ma.

W lustrze nad rzędem umywalek pociemniałe od płaczu oczy mojej babki, mojej niewysłuchanej babki... Historia mojej rodziny. Historia kobiet, które nie miały prawa upomnieć się o siebie. A jeśli to robiły, to nikt ich, kurwa, nie słuchał.

Pod x w słowie „matrix” upuszczam kursorem tafelki z literami e, n, o, n. Nie najgorzej, ale scrabble z obcym bez twarzy, bez profilowego zdjęcia, za to z jakąś grafiką przypominającą opiętą na kole sieć, dłuży się. I pomyśleć, że zwierzenia Eda mnie czasem nudziły. To do niego niepodobne, żeby wcale się nie pokazać. Czasem się spóźniał, raz nawet o pół godziny, ale teraz jest po pierwszej. Palce mi marzną od przycisków myszy, a ileż można czekać na ruch milczącego Obcego? Może gram z botem i maszyna testuje moją cierpliwość. Zaczynam głodnieć. Jeśli sięgnę po kolejny piernik i opłatek znów utkwi mi w gardle, nie zasnę. Z opłatkiem w gardle, z głosem Dziadka w uszach: „Pan Bóg cię pokarał”.

Ding. Po „spell” na planszę wskakują tafelki z literami u, n, k, e, r. „Spellunker”? Wrzucam kursor do pola czatu:

– Co to niby, do czorta, ma być?

– A taki człowiek, co lubi się szwendać po jaskiniach. Czasem warto czytać te ciekawostki z opakowań na owsiance.

A więc Obcy mówi.

– Na owsiance?

– Tej ekspresowej. Nie jadasz na śniadanie ekspresowej owsianki?

– W Polsce chyba nikt nie jada na śniadanie owsianki.

– Jesteś z Polski? Oboje moi rodzice są Polakami. I ich rodzice. I rodzice moich dziadków. Przyjechali do Stanów z Lublina, Poznania, Gdańska i Nowego Sącza.

Ed może się pochwalić tylko babcią o zapolszczonej krwi. Może się staruszce zmarło i dlatego nie ma go na scrabblite? Może Ed właśnie wraca z pogrzebu? Może za chwilę jednak tu wpadnie? Umówilibyśmy się przynajmniej na jutro. Lublin, Poznań, Gdańsk i Nowy Sącz, niezła musi być wypadkowa tych wszystkich lokalnych odmian polszczyzny, i to sprzed trzech pokoleń… Jeśli między ruchami na planszy będę chować dłonie w kieszeniach dresu, jedną partyjkę jeszcze wytrzymam w tym zimnie, dam Edowi wrócić z pogrzebu do tego jego Cadillac w Michigan.

– Może raz w ojczystym języku? – Przechodzę na polski. – Odwdzięczę się za tego spellunkera.

You don’t speak Polish.

– Choć oboje twoi rodzice są Polakami? Żartujesz.

– Nie. Do mnie i braci nie mówili po polsku. Ta nasza polskość to było coś w rodzaju honoru, ale też jakiegoś… kalectwa.

– Kalectwa?…

– Tak, zrozumiałam to naprawdę wcześnie, zanim jeszcze poszłam do szkoły. Mój starszy brat miał najgorsze oceny z angielskiego w klasie, a młodszemu nawet pierwsza klasa szła niewiele lepiej. Tych i owych tylko utwierdzało to w przekonaniu, że Polaczki z Wheatfield to obywatele gorszej kategorii… Nie dziw się, że rodzice nie mówili do nas po polsku.

Dziwię się. Więc mi wyklarujesz swoją kaleką polskość, opowiesz o biało-czerwonej fladze na maszcie przed waszym domem w Indianie, o tej wbitej w cyferblat podwórka wskazówce. Jej cień zaznaczał granice włości, na których wybrani mogli czuć się swobodnie, rzucając od święta kilka słów z czasu, który przeminął.

Miałaś dopiero sześć lat, ale rozumiałaś, że Paul Jakubiak należał do wybranych. Stał na podjeździe z twoimi rodzicami, twarzą w twarz z twoim tatą, usiłując omówić z nim jakieś ważne szczegóły dotyczące budowy nowego chlewu. Już po chwili zwrócił się bardziej w lewo i mówił tylko do twojej mamy. Wszyscy, którzy pojawiali się na farmie, żeby załatwić jakiś interes, zawsze ostatecznie dobijali go z twoją mamą.

Odsunęłaś się jeszcze o kilka kroków, polskie słowa nie były przeznaczone dla twoich uszu.

– Bill, szluga?

To było w języku z twojego świata. Dobiegło zza twoich pleców, od strony grupki robotników otaczających olbrzymią skrzynię z narzędziami.

Jeden z trzech pucołowatych perkatonosych szatynów, tak podobnych do swojego szefa, wyciągał paczkę papierosów w stronę bladego mężczyzny w kapeluszu. Niepasująca do kompletu pociągła twarz na moment zaokrągliła się, kiedy ten pokazał w uśmiechu brązowe zęby, a potem znowu wydłużyła, gdy pokręcił głową.

– A ja sobie pod gołym niebem popalę – zaśmiał się jeden z trójki i szturchnął stojącego obok drugiego, niższego. – Przy żonce nie będę psuł powietrza.

– Pierścionka jeszcze nie kupił, ale już „żonka” – zakpił tamten.

– Może jeszcze nie kupił – zaciągnął się głęboko pierwszy – ale już wybrał.

Po chwili rozwijał przed oczami pozostałych poskładaną do wielkości paczki papierosów kartkę z katalogu.

Bill wyjął z tylnej kieszeni dżinsów metalowe pudełko i wrzucił sobie do ust kawałek tytoniu, a potem zmierzył wzrokiem słup z nieco sflaczałą od porannej mgły flagą.

Spojrzenia perkatonosych ledwie ślizgały się po powierzchni kształtów. Bill patrzył inaczej. Patrzył, jakby w jakiś sposób przywłaszczał sobie wasz biały piętrowy dom z wyłaniającymi się zza niego szczytami kilku świerków, większy i mniejszy chlew, czerwoną stodołę, rdzewiejący cylinder silosu, garaż na maszyny, lipę i nawet ambrowiec, który nazywaliście gumowcem. Kiedy skierował wzrok na łagodnie pofalowane pola, przez chwilę z wyrazem zaciekawienia na twarzy poruszał nozdrzami. Pociągnęłaś nosem, ale woń wilgotnej czarnej ziemi, chłodnej, rzadkiej jeszcze trawy i świń nie wydała ci się niczym szczególnym. Znałaś ją zbyt dobrze.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze