Autorka relacjonowała najgroźniejsze konflikty, m.in. z rozpadającego się z hukiem Związku Radzieckiego, Jugosławii, Iraku czy Afganistanu. Nie lubi jednak, gdy mówi się o niej „korespondentka wojenna” – jej opowieści są bowiem nie tyle o wojnie, co o życiu toczącym się w jej cieniu. Nakładem Wydawnictwa Zwierciadło ukazał się nowy zbiór reportaży Marii Wiernikowskiej. Poniżej publikujemy fragment.
(...)
Prawdziwa wojna jest właściwie okropnie nudna. Wieczorem artylerzyści przy słoikach z wódką do znudzenia opowiadają o swoich sukcesach, o jakichś „zdjętych” armatach, a nazajutrz godzinami okopują nowe stanowisko. Wreszcie pod wieczór mokną, ładując co minuta działo, strzelają, nie widząc odległego celu, mierzą, jak im każe dowódca przez walkie-talkie. Czasami im mówi, że trafili.
Abstrakcyjnie wygląda bitwa artyleryjska, gdy stoisz na wzgórzu i liczysz czas od ognistego błysku do słupka pyłu, który wznosi się tam, gdzie padł pocisk. Dopiero po chwili słychać huk, jeśli blisko, czujesz go na przeponie. Czasami pocisk ze 122-milimetrowej haubicy leci ze złowrogim świstem bomby, czasami w ciszy – zależy, czy z naszej strony, czy z tamtej.
Dziś nad Karaczinarem krzyżował się ogień z czterech stron. Po kilkunastu domach na chwilę uniósł się pył. Ze wzgórza nad wsią nie widać ludzi, nie słychać krzyków dzieci ani zwierząt.
Zupełnie inaczej, gdy jesteś w oborze, gospodyni właśnie wydoiła krowę, zdmuchujesz ciepłą piankę z mleka pod łakomym spojrzeniem dziatwy i nagle wszyscy rozpierzchają się gdzieś. Ktoś w biegu przypomina sobie o tobie i krzyczy po rosyjsku: „Do schronu!” i dopiero wtedy zaczynasz rozumieć, że to „grad”. Latają pojedynczo albo seriami po czterdzieści, ale ty słyszysz ten jeden, gwiżdżący nie wiadomo skąd, kiedy lecisz z idiotycznym wiadrem mleka, nie za szybko, żeby nie uronić tego skarbu, który ma wyżywić tego dnia całą rodzinę.
Zbiór reportaży „Widziałam. Opowieści wojenne" do kupienia w naszej księgarni.