1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Styl Życia

Agnieszka Sienkiewicz o solidarności kobiet

</a> fot. Rafał Masłow
fot. Rafał Masłow
Zdaniem Agnieszki Sienkiewicz gubi nas nieżyczliwość i bezsensowny krytycyzm, a ratują bliskie – siostrzane i przyjacielskie więzi. – Nikomu tak wiele nie zawdzięczam, jak kobietom – wyznaje. W rozmowie z Hanką Halek przekonuje, że solidarność możemy zbudować na mikrowspólnotach i zdrowym dystansie.

</a> fot. Rafał Masłow fot. Rafał Masłow

Jesteś ambasadorką akcji „Solidarność kobiet ma SENS”, wierzysz w to hasło?

Solidarność jest dziś słowem trudnym, mam wrażenie, że w szeroko pojętym życiu społecznym funkcjonuje raczej marnie. Bo czym ona jest? Poczuciem wspólnoty, gotowością do współpomagania, wynikającą z tego, że zgadzamy się ze sobą i łączymy. I tu tę solidarność kobiet nie do końca jestem w stanie zlokalizować, ponieważ światopogląd niektórych kobiet pozostaje zupełnie poza moją akceptacją. Nie jestem w stanie solidaryzować się na przykład z takimi osobami jak posłanka Krystyna Pawłowicz. Mało tego, jest mi za nią wstyd, i gdy słucham tego, jak źle o nas mówi i jaki brak kultury prezentuje, zaczynam być przeciwna parytetom. Uważam więc, że nie można solidaryzować się dla zasady i łączyć się z kimś jedynie dlatego, że jest kobietą.

Czyli najpierw jednak jest człowiek...

Zdecydowanie. Najpierw człowiek, potem płeć. Człowiek ludzki, życiowy, taki, który ustąpi ciężarnej miejsca w kolejce, zastąpi koleżankę w pracy, kiedy ta musi kwadrans wcześniej wyjść po dziecko do przedszkola, pomoże staruszce nieść zakupy, a na widok znajomej, która właśnie urodziła, powie: „Gratuluję”, a nie: „Ale się zapuściłaś”. I to także jest materia, nad którą warto popracować. Czasem rzucam okiem na fora internetowe i widzę, że hejt i jad to w dużej części nasza kobieca sprawka. Zastanawiam się, jak bardzo trzeba być sfrustrowaną, żeby o trzeciej nad ranem pisać: „Ale rozstępy, no żałość”. Albo: „Ta to ma brzuch”. Martwi mnie taka nieżyczliwość i bezsensowny krytycyzm. Myślę więc, że solidarności brakuje nam już w samym fundamencie, w codziennych aspektach życia. I nad tym trzeba się pochylić najpierw.

Tym bardziej że to obosieczny miecz.

Tak, ponieważ narzucając swoje racje innym kobietom, zamykamy w tej presji jednocześnie siebie. My po prostu same siebie nie lubimy. Wkręciłyśmy się w wizerunek chudej dziewczyny z wybiegu, odchudzamy się, głodujemy, a tymczasem mężczyźni takich kobiet jakoś specjalnie nie podziwiają. Pięknie mówi o nas Katarzyna Miller, używając słowa „nieukochane”. Coś w tym jest. Nasze mamy poświęcały się w życiu wszystkiemu poza sobą, może więc nie do końca umiały nam przekazać, czym jest samoakceptacja? Moja mama akurat, mimo trójki dzieci i wielu obowiązków domowych, realizowała się też zawodowo, ale do dziś nie potrafi na przykład poprosić o pomoc. Ona, herod baba, ma nagle prosić? W życiu! Tak samo jej mama i mama jej mamy... Może więc to wszystko wynika też z pewnej ewolucji feminizmu?

Że zjadamy własny ogon?

Tak, że feminizm przeszedł sam siebie. My nie jesteśmy już przecież sufrażystkami, które paliły na stosach staniki i walczyły o równe prawa do głosu. Myśmy przeszły w formę bardziej zaawansowaną – feminizm przemienił się w szowinizm. Często degradujemy mężczyzn, pokazujemy im, że ich miejsce jest pod naszym obcasem, a jednocześnie narzucamy sobie – bo myślimy, że inaczej się już nie da – że to my musimy być te supersilne, megaidealne i lepsze we wszystkim od facetów. Non stop ścigamy się same ze sobą. Padamy na twarz, ale na mecie i tak zawsze chcemy być pierwsze. A przy okazji stajemy się zmęczone, zołzowate i sfrustrowane. Widzę to też w moim środowisku. Na czym można się w nim skupiać poza kwestiami artystycznymi? Na wyglądzie! Tylko na jego podstawie jesteśmy weryfikowane i oceniane, również przez inne kobiety, które zamiast się ucieszyć, że koleżance się wiedzie, wbijają jej na ogół szpile. Myśmy same się w czymś uwięziły.

Ale z drugiej strony...

…no właśnie, nikomu tak wiele nie zawdzięczam, jak kobietom. Jeśli mam jakikolwiek problem, to pierwszą osobą, do której się odzywam, jest moja siostra. To mój wzór do naśladowania. Kobieta, która ma małe dziecko, pracuje, pamięta o sobie i potrafi to wszystko świetnie połączyć. I zawsze znajdzie czas, żeby zsolidaryzować się z moją potrzebą chwili. Jest moją siłą. Moja mama zresztą też. Wychowała trójkę dzieci, a dom lśnił i zawsze pachniał ciastem. Przyjaciółki z kolei to moje latarnie morskie. Te same od 15 lat. Gdziekolwiek jesteśmy w tym życiu i cokolwiek akurat robimy, zawsze sobie pomagamy. Potrafiły przejechać w trzy godziny pół Polski, bo ich potrzebowałam, żeby nie tylko pogłaskać mnie po głowie, ale też jak trzeba – kopnąć w tyłek i postawić na nogi. Czy to nie jest super? I to działa w dwie strony – ja też jestem na nie zawsze otwarta. Te kobiety są cudownym lustrem, w którym mogę się przejrzeć i zobaczyć to, czego sama w sobie nie potrafię nazwać. A jak wiesz, rzeczy dostrzeżone i nazwane, to rzeczy, których mniej się boimy.

Może więc w tej solidarności chodzi o mikrowspólnoty – to dopiero one mają szansę stać się bazą dla większych?

Z mojego punktu widzenia – tak. Bo te bliskie mi kobiety są moim fundamentem i największą podporą, a te dalekie, czasem nawet anonimowe… z tym, niestety, bywa różnie. Dlatego tak chętnie zgodziłam się wziąć udział w akcji „Solidarność kobiet ma SENS”. Uznałam to za propozycję mnie nobilitującą. Ważną i odbywającą się w towarzystwie mądrych kobiet, jak choćby pani Hani Samson. Pomyślałam, że może dzięki temu zrozumiem kobiecy ostracyzm, szafowanie wyroków bez jakiejkolwiek analizy sytuacji. I dowiem się, jak postępować, jak naprawiać i jak się wzmacniać, bronić, kiedy jest się tak emocjonalną osobą jak ja. Mścić się za krzywdę nie potrafię. Może więc lepiej czasem uciąć kontakt? Ale jak tego później nie przeżywać? Obojętność wobec zawiści czy zazdrości jest dużą siłą, ale i długim procesem.

Poczucie humoru?

Oj, tak, jesteśmy takie strasznie spięte i na serio. Rzadko staję na  tzw. ściankach, bo tylko na te związane z moimi premierami nie trzeba mnie wypychać, ale za każdym razem trochę chce mi się śmiać. Stoisz, uśmiechasz się i skupiasz na tym, żeby wyglądać, a ci krzyczący panowie z aparatami i tak później znajdą takie zdjęcie, na którym akurat mrugasz (śmiech). To bardzo absurdalna sytuacja, tym bardziej że nie lubię być taka wyfiokowana, czasem wskakuję w kieckę z ciuchlandu, bo jest piękna, i usiłuję w tym wszystkim pogadać z koleżanką, której dawno nie widziałam... No i ponieważ przed chwilą jadłam sałatę, myślę, czy przypadkiem nie mam gdzieś listka między zębami (śmiech). Brakuje nam dystansu i poczucia humoru na temat nas samych... Nie spotka się takich zachowań u pani Danuty Stenki czy pani Krystyny Sienkiewicz. Kobiet wielkiej kultury i klasy. Myślę, że gdybyśmy wszystkie takie były, umiały życzliwie śmiać się z siebie nawzajem, uśmiechały się do siebie bez powodu, tak po prostu, z dystansem patrzyły na swoje niedoskonałości, bardziej by nas do siebie ciągnęło. I może to jest właśnie punkt wyjścia do tej naszej solidarności? Może to w tych elementarnych cząstkach, w tych empatycznych drobinkach, w tych sekundach się wszystko zaczyna? I koniecznie w życiu, a nie na fejsbuku, gdzie nie można sobie nawet ręki podać. Wysyłasz kartki z podróży?

Od pewnego czasu nie mam do kogo.

Do mnie wysyłaj. Dam ci adres. Ja też ci wyślę. Gdzie mieszkasz...? Bo wiesz co? Wierzę, że to wahadło się kiedyś z powrotem odchyli w stronę czegoś prawdziwego. W stronę człowieka. Że te kartki przetrwają, a wraz z nimi ich świat rytuałów, które też budują naszą solidarność. Wychowywałam się na mazurskiej wsi. Pamiętam wspólne kilkudniowe gotowanie przed świętami, gdzie mama była mistrzem ceremonii, a my z siostrą tymi od obierania, szatkowania i miksowania. To najprzyjemniejszy moment z całych świąt. Pełna solidarność. Takie wspólne darcie pierza, gadanie o głupotach, bycie razem, taka kobieco-dziewczyńska zbiorowa terapia. Były też opowieści mojej babci Rosemarie o wojnie, o Mazurach, o życiu kiedyś. Pamiętam, że siedziałam i słuchałam jej jak zaklęta. I kiedyś opowiem to swojej córce, a ona swojej córce... czyli solidarność kobiet ma sens!

Agnieszka Sienkiewicz akorka, obecnie występuje na deskach kilku warszawskich teatrów. Znana też m.in. z seriali „M jak miłość”, „Przyjaciółki” i „Sama słodycz”. W zeszłym roku wygrała „Taniec z gwiazdami”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze