1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Felietony

Są takie miejsca

Byłam „na gigancie”. Uciekłam z domu. Z miasta. Z własnej głowy. Ze swojego komputera. Już nie mogłam wytrzymać na warszawskim bruku, który rozciąga się od moich parterowych okien w centrum miasta stołecznego aż po horyzont!...

Nie mogłam wytrzymać durnego szczekania yorków od szóstej rano, gadania bab i facetów przystających na rogu, metr od moich parapetów. O czymże oni gadają? A o tym, o czym psy szczekają! I nie mogłam już znieść ryczących motocykli, które bezkarnie przelatują ulicą, przecinając mi mózg na pół. I wszechobecnych chamskich reklamowych banerów, i monstrualnej brzydoty wieżowców. I znudziły mnie te klikające jednostajnie klawisze, jarzący się bezsennie ekran, sztuczne światło świetlówki nad blatem. Przecież ja jestem cała sztuczna! Moje emocje zależą od komputerowej myszki! Moja dusza jest cała w pikselowych wykwitach i żadna maść tego nie wyleczy!... Już nie mogę wytrzymać siebie w sobie!

Jak to się stało, że nie miałam dotąd ani chwili wakacji?!! Przecież pragnę nieboskłonu na pół świata! Gwiazd sypiących się za kołnierz albo ciemności jak atrament! Pragnę ciszy absolutnej, gęstej jak silikon z atomizera, co wypełnia dokładnie każdą szczelinę materii. I szeptu pragnę, miłosnego szeptu w tej ciemności, w tej głuchej ciszy jako jedynego dźwiękowego ornamentu… I może się ewentualnie odezwać przebudzony żuraw albo lelek kozodój nie do wypatrzenia z leśnego tła: niech swoim „hejt” zawoła swą samiczkę. I niech błyśnie podwójnym okiem puchacz, i zaświeci odblaskowo świętojański robaczek…

Z powodu tak zmasowanego ataku pragnień podstawowych i ratunkowych bez chwili wahania skorzystałam z okazji, która do mych drzwi zastukała, i odjechałam, okazją, na północ. Szczęśliwie wyplątana z kabli, bez komputera, z wyłączoną komórką. Porzucając rachunki, zobowiązania. Przecież minęło lato, a ja wciąż nieodnowiona, bez kontaktu z Wyższym Ja, z którego niższe ja czerpie siłę, by znosić dzielnie codzienność i pospolitość.

Jestem, żyję

Pojechałam na pojezierze, jedno z tych kilku cudownych pojezierzy polskich. Tam, gdzie diabeł mówi dobranoc, a wąsaty leśniczy – „dzień dobry”. Do małej leśniczówki. Leśniczy niestary, niebrzydki, nienarzucający się. Żonaty z leśniczyną o zadartym nosie i pucułowatej buzi. Ona przy domu wiesza na sznurku wielobarwne pranie, on w wysokich butach ze strzelbą na ramieniu w las uchodzi. Są takie miejsca. Są tacy ludzie.

Rankiem obudziłam się, wyjrzałam przez okienko na poddaszu i natychmiast zakwitły kwiaty – te, którym przeznaczona jest jesień. Ciemnookie rudbekie i wypukłookie dzielżany. I słoneczniki szorstkie. Wszystkie w słońce wpatrzone i podobne do niego jak jakieś złociste potomstwo. Podniosłam głowę i zobaczyłam białe obłoki na błękitach. A te błękity tak mocno błękitne, że aż mi się dusza rosą pokryła w nagłym skurczu tęsknoty. I poczułam wzruszenie jakieś dziecinne, dawne bardzo. Jakby to było pierwsze wspomnienie mojego życia, pierwszy widok spod uchylonej budki wózka dziecięcego dostrzeżony w momencie przebudzenia świadomości!...

Cofnęłam się w głąb pokoiku i w tej samej chwili wpadła z wizytą mucha, wielka, neonowa i bucząca jak samolocik. Normalnie w domu zaklęłabym i ruszyła w pościg, wołając: „dorwę ja cię, ty śmieciaro, ty gównojadzie jeden!”. A tu, w tej chałupie cudnej, pachnącej z lekka pleśnią, bo przecież lato, choć gorące, obfitowało też w deszcze, pobłogosławiłam ją tylko machnięciem ręki. I pomyślałam nie o walce gatunków, co zawsze myślę, zanim wydam wyrok albo wciągnę do odkurzacza owada, pomyślałam: „o, mucho, bądź sobie, bądź!”, i poczułam coś dawno zapomnianego – ekstatyczną wspólnotę w przygodzie istnienia!

A potem zeszłam po bardzo stromych schodach na parter, powiedziałam „dzień dobry” gospodyni i poszłam nad jezioro ślicznie oprawione w zielone ramy lasu. Usiadłam i patrzyłam. Brzeżek wody drżał tuż przy moich stopach. Na powierzchni maleńkiej zatoczki promieniek igrał, fotony się pławiły w mikrofalach wzbudzanych nie wiadomo czym i nie wiadomo po co. Oddychałam miękkim powietrzem, tym samym, z którego czerpią ptaki, jeże i wiewiórki. Jestem. Żyję. Świat wciąż jest moim domem. Ziemia matką, niebo ojcem. Obejmują mnie. Spojrzałam na drugi brzeg jeziora, zamglony nieco, odległy. Czy może tam też siedzi ktoś, jak ja, nagle wyrzucony z upiornej orbity życia w wielkim mieście, z frontu walk o jakieś bezpieczne jutro, ktoś, kto jest może kobietą w średnim wieku, co odchowała już swoje dzieci, przekochała już swoje miłości, wyśniła już swoje sny…

Nie po to się z naturą pojednałam

No oczywiście, że się w tamtej chwili rozpłakałam, miałam taki egzystencjalny obowiązek! To był bowiem najodpowiedniejszy moment laboratoryjnie czystej, aż po dno przejrzystej samotności. Płakałam długo, swobodnie. A potem miałam nieograniczony czas na obsychanie łez, bo wreszcie nie byłam z nikim umówiona i nigdzie się nie spieszyłam.

O 19 leśniczy upiekł mięso na grillu, a leśniczyna przyrządziła sałatkę nicejską. Nie odmówiłam. Wieczerzałam z nimi. Piliśmy domowe wino i rozmawialiśmy niespiesznie. Aż rozmowa zeszła na laptopy i netbooki. I wtedy odmówiłam. Gdy mnie leśniczy do gabinetu swego pełnego poroży koziołków zaprosić chciał, by się pochwalić nowym laptopem, z podświetleniem LED, rozdzielczością HD+ i Windowsem 7 Home Premium – odmówiłam ze wstrętem! Nie po to się z naturą pojednałam o poranku, nie po to przeszył mnie boleśnie oścień tęsknoty nie wiadomo za czym. Nie po to płakałam płaczem przedwiecznym za wszystkim, co przeminęło, co się nie spełniło. Nie po to przyjechałam na kraj świata, by tędy wracać do zelektronizowanej współczesności!

Gdy późnym wieczorem wróciłam do siebie, na poddasze, jeszcze raz wyłączyłam wyłączoną komórkę dla pewności. I leżałam w kompletnej ciszy i w czarnej ciemności, jakby nie było świata. A jeśli patrzył na mnie Bóg, to widział moje serce, które filowało jak naftowa lampa. Myślałam o miłości. Że wróci, że znów ją poczuję w sobie, że jej szept w moim uchu nada sens życiu, które wymaga ode mnie coraz więcej wysiłku. Bo cokolwiek robimy, dokądkolwiek pędzimy, czymkolwiek się odurzamy, nasze życie i tak zawsze jest czekaniem na miłość. Bo miłość to „jedyne nam dane przelotne spojrzenie w wieczność”…

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze