1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Styl Życia

Jak wyglądałby świat bez wojny?

123rf.com
123rf.com
Skutki ostatniej wojny odczuwamy  dziś. Traumatyczna historia żyje w naszej psychice, ciele, genach, kształtuje rzeczywistość. Wpływa na każdego niezależnie od tego, czy co roku składa kwiaty na grobach, czy twierdzi, że cała sprawa go nie dotyczy – uważa profesor nauk społecznych i psychoterapeuta Gary Reiss.

 

Jeździ pan po świecie, na przykład do Izraela, Polski czy Niemiec, i zaprasza ludzi do zajęcia się tematem wojny. Po co grzebać w przeszłości? Nie lepiej ją pogrzebać? Do tego dążymy. Tyle że na razie nie można. Druga wojna światowa jest we współczesnym świecie cały czas obecna. Żyje w naszej psychice, ciele, genach. Realnie wpływa na kształt dzisiejszych wydarzeń, na stosunki międzynarodowe. Najlepiej to widać w Izraelu. Za każdym razem gdy tam jestem, a jeżdżę od kilkunastu lat, zawsze ktoś mówi o wojnie czy Holokauście. Bo Izraelczycy nie próbują się od tej traumy odcinać, wręcz przeciwnie – ich tożsamość w dużej mierze zbudowana jest na wojennych doświadczeniach. Tam można zrozumieć, w jaki sposób traumatyczne wydarzenia o takiej skali kształtują doświadczenia kolejnych pokoleń. Dlatego w ogóle zacząłem pracować z tematem drugiej wojny. Żeby naprawdę pogrzebać przeszłość, trzeba ją najpierw uleczyć.

Co to znaczy? Nie mogliśmy prowadzić żadnych rozmów między Izraelem a Palestyńczykami, by ten temat się nie pojawiał. Zrozumiałem, że korzenie konfliktu bliskowschodniego tkwią również w tej traumie. Państwo Izrael powstało bezpośrednio w wyniku wojny. Nie pomyślano o konsekwencjach osadzenia go między krajami arabskimi. Ani o tym, co się stanie z Palestyńczykami, którzy mieszkali na tych terenach. Teraz mamy tego konsekwencje. Poza tym Izraelczycy – co jest raczej oczywiste – nie potrafią zdystansować się do Holokaustu. To zbyt wielka trauma. Dlatego każdy konflikt na tamtym terenie ją reaktywuje, uniemożliwiając jakiekolwiek rozwiązanie. Bo jakie może być rozwiązanie, skoro dwa straumatyzowane narody, które czują się ofiarami, stoją naprzeciw siebie? We wszystkich krajach, które doświadczyły wojny, widać ślady traumy, choć motywy przewodnie są inne. W Polsce szczególnie widoczne są nieprzerobione kompleksy, martyrologia, kwestia polsko-żydowska.  Te wpływy dotyczą również stosunków z sąsiadami: Niemcami, Rosjanami, całą Europą, tak naprawdę.

Pan to zauważa, kiedy tu przyjeżdża? Nie wyobraża pani sobie, jak często słyszę zdania typu: Mam żydowskich przodków. Albo: Dziadkowie zginęli w obozie itp. Lakoniczne, suche fakty, niekontynuowane opowieści. Co w zderzeniu z tragediami, które się za nimi kryją, jest znaczące. Poza tym jako terapeuta mam wgląd w ukryte motywy działania ludzi – te zamiecione pod dywan. Przemilczane historie wojenne objawiają się specyficzną atmosferą w rodzinie. Chronicznym lękiem, smutkiem, depresją, goryczą. Mam klientkę, z pochodzenia Niemkę, która nigdy nie rozumiała, dlaczego u niej w domu wszyscy cierpieli na depresję. Aż odkryła, że mieli w rodzinie wysoko postawionych oficerów SS. O czymś takim się przecież nie mówi. Bo jak? A to obciąża całą rodzinę. Trudno się od tego uwolnić, nie nazywając rzeczy po imieniu. To właśnie próbujemy robić podczas worldworku. To rodzaj przestrzeni, w której tego typu sprawy mogą wybrzmieć i przebrzmieć.

Kiedy w Polsce spotkała się wnuczka niemieckiego oficera odpowiedzialnego za likwidację getta z ludźmi, których przodkowie tam zginęli, napięcie było nie do zniesienia. A jednak coś się przesiliło, udało się im wzajemnie zobaczyć. Może dlatego, że nie są to spotkania z jakąś tezą. Nie ma w nich miejsca na reżyserowane „przepraszam” czy „wybaczam” ani prostych rozwiązań. Jest za to przestrzeń na prawdę – wyrażenie emocji, nazwanie rzeczy po imieniu. Te historie chcą się pokazać. Bardzo często to, co je trzyma w ciałach, genach, w przestrzeni między ludźmi – to właśnie tajemnica. Skonfrontowanie się z nimi wobec innych ludzi jest uzdrawiające.

Nie wyobrażam sobie, jakie to trudne być wnuczką zbrodniarza wojennego… A przecież nie mamy wpływu na to, kim byli nasi dziadkowie. Znam tę kobietę osobiście, wiem, że nazistowski dziadek prześladował ją od dziecka. Kiedy więc pojawił się w przestrzeni procesu grupowego, miała szansę nareszcie się uwolnić od jego miażdżącego wpływu. To jej motywacja – uwolnić się od tego ciężaru. W tym sensie, żeby oddzielić jego emocje, przeżycia, historie od niej samej. I to się udało. A dzięki temu zrobiliśmy wielką pracę dla całego pola. Dla Niemców, którzy wciąż w dużej mierze żyją przytłoczeni swoją przeszłością, dla relacji z nimi, w których cieniu są postacie nazistów – o czym przecież zwykle się nie mówi. Przodkowie są częścią nas. Musimy ich przyjąć z ich wyborami, z ich człowieczeństwem, które wyraziło się tak, a nie inaczej. To nie znaczy, że musimy pochwalać to, co robili. Ale nie możemy się od nich odcinać, bo w ten sposób odcinamy się od części siebie. Również na poziomie narodów – musimy objąć naszą historię – i wielkość, i małość. Zbrodnie, które popełnili jacyś „oni”. To też nasza spuścizna. Nie tylko bohaterstwo i dobre uczynki. Na tym właśnie polega leczenie historii. Spotkanie za spotkaniem, kawałek po kawałku uzdrawiamy pole między nami, uwalniamy przestrzeń od duchów, żebyśmy mogli się spotkać naprawdę jako wolni ludzie.

Mocne doświadczenie taki worldwork. Bo te niewyrażone emocje się w ludziach aż gotują. W Warszawie nawet nie zdążyliśmy nic powiedzieć, a parę osób już płakało. To wszystko jest tuż pod powierzchnią. Ale chcę powiedzieć, że jest też mądrość w tym, żeby się nie zajmować traumą. Nie ma sensu samemu się grzebać w przeszłości, bo to, co się pojawi, może być za trudne.

Jak wygląda sesja worldworku? Ktoś kiedyś powiedział, że kiedy mamy na sali 350 osób, to worldwork jest czymś w rodzaju terapeutycznej sesji grupowej rozpisanej na 350 głosów. Dysponujemy różnymi narzędziami. Jednym z nich jest forum – czyli czas i miejsce, gdzie ludzie mogą opowiedzieć swoje historie. Nie jest to dyskusja, tylko dzielenie się i słuchanie. Inne to proces grupowy, w ramach którego strony konfliktu mają szansę się wypowiedzieć, wejść w relację poprzez swoich przedstawicieli i doprowadzić do jakiegoś rozwiązania. Zaletą procesu jest m.in. to, że mogą pojawić się w nim ukryte motywy działań, ghost roles, czyli tak zwane duchy – można zobaczyć, jak wygląda prawda, często niewygodna. Poza tym uczestnicy mogą zmieniać miejsce i doświadczać różnych ról. Gdy ktoś jest w stanie zobaczyć świat z innej perspektywy – szczególnie z perspektywy kogoś, kogo uważa za wroga – otwiera się przestrzeń do zmiany. Stosujemy techniki, które pozwalają uczestnikom złapać niezbędny dystans. Używamy wizualizacji, zabieramy ich w wyobraźni do miejsca w psychice, w której nie są po żadnej stronie, by mogli z tej perspektywy spojrzeć na całą sprawę.

Mówi pan, że to, co się tam dzieje, wpływa na całość pola. Co to znaczy? Brzmi jak magia. Pracujemy w sali w Warszawie i przerabiamy relacje polsko-niemieckie. To wpływa na każdego uczestnika. A jednocześnie zmienia atmosferę tych stosunków w Niemczech i w całej Polsce. To wcale nie jest takie niepojęte, jeśli serio potraktujemy wnioski płynące ze współczesnej fizyki. One mówią, że gdy zbierze się razem w jakimś celu 20 osób albo więcej, wówczas to, co robią, ma wpływ nie tylko na nich samych, ale na całe pole kwantowe. Dla mnie ważny jest jeszcze inny poziom: robimy to nie tylko, by uwolnić poszczególne jednostki i rodziny czy nawet narody od traum przeszłości. Ale też po to, by przyjąć lekcje, jakie te wydarzenia niosą ze sobą, i już więcej nie musieć przeżywać podobnych rzeczy. Bo historia lubi się powtarzać. Najłatwiej zrozumieć dynamikę wydarzeń światowych, gdy sprowadzimy je do poziomu jednostki. Relacje między narodami rządzą się takimi samymi psychologicznymi prawami jak relacje między poszczególnymi częściami naszej psychiki. Wiadomo, że pewne mechanizmy, wzory zachowań powtarzają się tak długo, aż zrozumiemy, co to za wzór, jaką mamy rolę w jego podtrzymywaniu, i zdecydujemy o zmianie. Jeśli tkwimy w przekonaniu, że to zbieg okoliczności, że kolejny facet, który nam się podoba, jest alkoholikiem, że nie mamy na to wpływu i że to nie ma nic wspólnego z nami – nic się nie zmieni, sytuacja będzie się powtarzać. Identyczna zasada kieruje wydarzeniami światowymi. Uważam, że to jedyny dobry powód, by się uczyć historii – uświadomić sobie wzorce, które nią kierują, zrozumieć naszą w nich rolę i zmienić psychologiczne podłoże tego, co się działo, mechanizmy w działaniu.

Dlatego pracuje pan ze światem? Odpowiedź jest bardziej złożona. Po pierwsze, jestem osobą o wysokiej randze w tym świecie – białym, zdrowym mężczyzną, dobrze sytuowanym i wykształconym. Praca z procesem mówi: użyj swojej rangi, by pomóc światu. Użyj swoich zasobów i zrób coś pożytecznego. Uważam to za swój obowiązek, bo sam jestem uprzywilejowany. Zresztą kupienie czerwonego samochodu sportowego nie dałoby mi takiej satysfakcji. Po drugie, część mojej rodziny pochodzi z Polski i doświadczyła Holokaustu. Po trzecie, od dziecka byłem wrażliwy na niesprawiedliwość społeczną, bo firma mojego ojca mieściła się w części miasta zamieszkanej przez Afroamerykanów. Ostatnia, może najbardziej mistyczna odpowiedź jest taka, że uważam, że to, co robimy w tym życiu, nie do końca zależy od nas samych. Istnieje coś większego – w psychologii zorientowanej na proces nazywamy to proces mind, czyli umysł procesu, Boga czy wszechświata – jak kto woli. To wymiar, który jest czymś dużo większym niż nasza indywidualna świadomość. Pozwalam mu się prowadzić. Wiele razy miałem wrażenie, że mam coś zrobić, choć zupełnie nie rozumiałem po co. Robiłem to i nigdy nie żałowałem. Nauczyłem się za tym podążać.

Wojna to jeden z takich starych wzorów relacji międzyludzkich. Można go zmienić? To jeden z moich życiowych celów. Ale to trudne. Zapadło mi w pamięć coś, co Arnold Mindell napisał w książce „Siedząc w ogniu”. Wojna to coś, co ludzi podnieca, ekscytuje – szczególnie na początku. To odmienny stan świadomości, wymaga od człowieka, by zmobilizował wszystkie swoje osobiste zasoby i moce, by wzniósł się ponad codzienność. Wojna łączy ponad podziałami – w obliczu wspólnego wroga pozwala czuć tę jedność. Braterstwo broni, euforię. To doświadczenie uwznioślające. Dlatego wciąż się powtarza, trwa. Bo codziennemu życiu brakuje tej adrenaliny, poczucia jedności, stanu wyższej konieczności.

Tego transu. I trochę też tego poczucia, że nasze jednostkowe życie ma głębszy sens. No właśnie. W związku z tym – i to już moja teza – jest to coś bardzo uzależniającego. Gdy ma się do czynienia z czymś tak uzależniającym, nie można tak po prostu przestać, zrezygnować z tego. Trzeba znaleźć w zamian coś innego, co jest równie interesujące i usatysfakcjonuje ludzi do tego stopnia, że nie będą chcieli wracać do starego sposobu. Dlatego tworzymy te otwarte fora, spotkania, podczas których ludzie dzielą się swoimi przeżyciami. One bywają bardzo emocjonujące, emocjonalne, magiczne, sprawiają, że między ludźmi tworzy się więź, poczucie wspólnoty, głębszego sensu. Mamy nadzieję, że ten rodzaj spotkania i aktywności ma szansę rywalizować z wojną. W końcu wojna ma jednak skutki uboczne…

My w Polsce jesteśmy świetnym przykładem tego uzależnienia. Nie znamy innego sposobu niż wspólny wróg, niż wojna, by jako naród doświadczać jedności, polskości. Cała filozofia wojny bazuje na założeniu, że drugi człowiek jest inny, a przez to odrębny od nas, czyli potencjalnie zagrażający. My uczymy czegoś innego: tylko pozornie ci ludzie są inni, ale na głębokim poziomie są tacy sami, chcą tego samego co my. A na jeszcze głębszym poziomie – są nami. Więc zabijając ich, zabijamy część siebie.

To poziom duchowy, więc abstrakcyjny, trudny do pojęcia. Bo nie da się go zrozumieć, trzeba go doświadczyć. Nasze spotkania to też okazja do tego. W Strefie Gazy było tak wielkie napięcie między Izraelczykami a Palestyńczykami, że nie umieli nawet na siebie patrzeć. Poprzez ćwiczenia i medytacje zaprowadziliśmy ich do miejsca jedności w nich samych. I dopiero mogliśmy z nimi pracować. Powoli zaczęli się do siebie odzywać, w końcu ze sobą zatańczyli. Popłakałem się. Możemy użyć tego stanu, który cały czas w nas istnieje, by pracować nad stanem wojny, który też w nas istnieje, tylko na innym poziomie. I go uleczyć.

Gary Reissprofesor nauk społecznych, psychoterapeuta, nauczyciel psychologii zorientowanej na proces. Uczeń Arnolda Mindella. Autor wielu książek, m.in. „The Dance of Sex”, „Dreaming Money” oraz „Families that Dream Together”. Jego pasją jest praca z pacjentami w śpiączce, z traumą wojenną oraz rozwiązywanie konfliktów międzynarodowych. (Wywiad przeprowadzony w 2013).

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze