Żyję z pisania i dla pisania. Dawanie świadectwa światu poprzez słowo w różnych formach literackich i dziennikarskich, to moja pasja. Pasją moją jest też tenis, ale największa jest teraz miłość do dziecka. Wolę znacznie kobiety od mężczyzn, ale kobiety - nie baby, babony i babiuchy. Sam chyba jestem kobiecy, ale tylko w niektórych miejscach...
Czwartek
Najchętniej bym przespał ten listopad i pół grudnia. Ale nie stać mnie na to. Finiszuję z felietonem do „Przeglądu” i wywiad z Pawłem Śpiewakiem, już go prawie mam, a tak ciężko skończyć go. Coraz częściej mam blokady na niektóre teksty. A na głowie wywiad, ale już ze mną, o depresji, Anny Morawskiej z TVP, do jej książki o melancholii. Właściwie muszę to sam pisać niemal od nowa. Mało kto potrafi profesjonalnie spisać rozmowę. Większość wywiadów, jakie czytacie, są ostatecznie napisane przez bohatera rozmowy, a nie wywiadowcę. Nagrać kogoś, jakie to łatwe. Ale co dalej.
Relacja moich znajomych z marszu niepodległości, poszli jako świadkowie, a wrócili do domu przerażeni, jako ofiary. Nieustraszona Iwonka pokazała polskim „krzyżowcom” medalik z gwiazdą Dawida. I zaczęło się. Jakże to podobne do relacji Aleksandry Piłsudskiej, żony marszałka, przypominam sobie jej pamiętniki. Rok 1922. Nowo mianowany prezydent RP, Gabriel Narutowicz jechał w dorożce przez Warszawę.
„Byłam wtedy w mieście. W ścisku nie mogłam się prawie ruszyć. Z jednej strony parła na mnie stara przygłucha chłopka, która bez przerwy pytała, o co chodzi, z drugiej gruba wielka służąca. Ta ostatnia, z czerwoną twarzą, podrygiwała całym ciałem, wymachując pięściami, krzycząc: – Precz z Narutowiczem, precz z Żydem! Gdy jej zabrakło oddechu, powiedziałam, że znam dobrze rodzinę Narutowiczów; nikt z nich nie pochodzi Żydów. Ale to był groch o ścianę. Za chwilę znowu zaczęła wrzeszczeć. Żydzi nie będą nami rządzili! Skończyło się na tym, że wszyscy dookoła mnie krzyczeli i przeklinali w podobny sposób”.
Używam w felietonie tego cytatu, a obok jest relacja moich znajomych z marszu niepodległości. Ale to już w tygodniku „Przegląd ” .//
Coraz gorzej z migdałkami Frania , dusi się w nocy, być może operacja będzie potrzebna od zaraz. Moja żona źle to znosi... a ja na cienkiej czerwonej linii, kołyszę bez równoważni. Już prawie jestem pewien, że nie polecę do Ziemi Świętej i nawet mnie to nie martwi. Martwi mnie, że nie martwi.
Nakręcanie szaleństwa politycznego w Polsce. Zupełny upadek Leszka Millera, a może zawsze był upadły. Chore partyjniactwo jak w latach 20. I Polski anarchizm. I totalna nieufność.
Środa
O 20. 40 Superstacja. To będzie jedyne moje wyjście z domu. Siedzę przy komputerze jak za karę. Ten listopad jednej jeży mi sierść ( jeży od jeża? Że też wcześniej tego nie widziałem). Wczoraj usypiałem Frania i Antosia. Byłem niemal pijany ich sennym zapachem. Antoś dzisiaj opowiada, czego o dowiedział się od siostry o Adamie i Ewie. Jak wspominam coś o jabłku, złości się. Wcale nie jabłko, tylko jakiś owoc. Franio właśnie przyszedł, by ponarzekać, że chciał zrobić lokomotywę, a wyszła mu armata. Rzeczywiście bieda. ///
Przyszły dwie książki „Wierność” PWN, wspomnienia o Herbercie, w tym moje. I „Poezja stanu wojennego”, gdzie dużo moich wierszy. Jak ta poezja była ważna kiedyś, jak nieważna jest teraz.
W swoim wspomnieniu cytuję fragment z mojego dziennika: Jest 29 październik, urodziny Herberta, mojego ojca i ówczesnej mojej narzeczonej:„ Podczas tego spotkania sporo miejsca zajmowały pełne gniewu rozmowy o konformizmie Jarosława Iwaszkiewicza. ‚Iwaszka’ mówił Herbert ironicznie, ale nie bez cienia podziwu. I znowu jak tu żyć? W finale śpiewamy piosenki legionowe. Herbert popłakał się. Moje zdziwienie, że ten obywatel świata jest takim patriotą, notuję też trzeźwo, że pewną rolę mogła odegrać nalewka z tarniny. I zdumienie, że łapie moją dziewczynę za kolano pod stołem. ‚Nie rób tego, on jest przerażony’ – powiedziała Kasia do męża, ale była chyba w błędzie. Raczej byłem rozbawiony”.
Ale tytuł księgi, „Wierność”, trochę wątpliwy .
Wtorek
Budzę się z poczuciem niesmaku w ustach. To wygrana PiS. //
U Wieśka Uchańskiego w nowym lokalu „Iskier” na Placu Zbawiciela. Świetnie to wygląda, wielki salon iście królewski. Sprzęty i obrazy, które na Smoczej nikły, tu zaczęły żyć. Wiesiek smukły, niemal chudy, ta przeprowadza wiele go kosztowała . Nieszczęście, które wyszło mu na zdrowie, tak bywa z nieszczęściami. W oknie widzę tęcze i kościół św Krzyża.
Tenis o 12. Jak na to, że przez ostatnie tygodnie zardzewiałem, nieźle mi się gra. Ale wszystko we mnie skrzypi. I nadal mi daleko do dobrej formy. Dopóki się nie odrodzę, nie skorzystam z tenisowej oferty Fibaka, który mi sms-uje z daleka, gdzieś pofrunął.
Niedziela
Władimir Putin zaskoczył uczestników kongresu Rosyjskiego Towarzystwa Geograficznego swoim przemówieniem – donosi Nowosti. „Sensem naszego życia i istnienia jest miłość”– zaczął rosyjski prezydent.//
Tu mogę się z Putinem zgodzić. Hitler ani Stalin nigdy by czegoś takiego nie powiedzieli. Tylko czemu wysyła na śmierć, też tych. którzy kochają i są kochani //
Sobota
Najlepiej teraz spotykać się w biegu i nagle. Dzwoniłem do Julka, ze potrzebne mi jakieś recepty a on: to wpadnijcie wszyscy do mnie. Znamy się od wczesnej młodości. Pamiętam jak w Tatrach graliśmy w szachy na kamieniu, na środku strumienia.//
Nikt, kogo znam, nie żyje tak mądrze i bogato jak Julek. Zarabia duże pieniądze i umie z nich korzystać. Serdecznie mu zazdroszczę podróży po świecie. Ale jego największym bogactwem jest dobre usposobienie, a tego nie kupi się za żadne pieniądze.
Obrazy w jego domu inspirowane moimi wierszami z lat 70. Młody ten malarz młodo umarł. Nawet nie zdążyłem go poznać. Listopad już listopadowy. A krety ryją nasz ogród. Do kolejnych ludzi, którzy przez lata walczyli z kretami, dowiaduję się, że nie ma na nie siły. Jedyna skuteczna metoda to: polubić.
Ukazała się książka „Zachwyt i rozpacz”, wspomnienia o Szymborskiej (PWN). Jest też moje wspomnienie, skompilowane z dwóch tekstów do „Zwierciadła”. Świetnie to zredagowała Agnieszka Papieska, łącząc w jedno, ja bym tego nie zrobił lepiej. //
To mały fragment :
„Niedawno w Warszawie Szymborska brała udział w spotkaniu z Czesławem Miłoszem: oto dwoje naszych noblistów miało toczyć wielki dialog w Złotej Sali Zamku Królewskiego. Bardzo to było osobliwe spotkanie, z różnych powodów. Najpierw chcieli ich ‚zafleszować’ fotoreporterzy, a chóry śpiewały po łacinie. Patrzyłem, czy nasi nobliści się unoszą ku niebu, ale nadal stali, chociaż coraz mniej pewnie. Szymborska umierała ze wstydu, a Miłosz godnościowo się puszył. Potem laureaci nie mogli się zdecydować, kto ma usiąść po której stronie zabytkowego stolika. Z niemożności podjęcia decyzji powstał ‚wiersz’ nie w stylu Miłosza, nie w tonie Szymborskiej, ale w stylu Białoszewskiego: To ja tu, a ty tam, nie, ja tam, a ty tu… Po kilku minutach takiego dialogu w końcu zdecydowała się laska Miłosza, oparta o stolik, i upadła, kończąc dramatycznym stukiem ten ‚wiersz’.
Nazajutrz obserwowałem, z jakim niepokojem Szymborska wybierała się na spacer po ulicach warszawskiego Starego Miasta, wstępowała na ulicę jak na nową i niepewną planetę ukryta za ciemnymi okularami. A jednak stało się to, czego tak się obawiała. Była nieustannie rozpoznawana, ludzie dziwowali się, że chodzi tak sama. Przechodniom wydaje się, że noblista powinien sunąć w asyście licznych dworzan. Opowiadała potem z rozbawieniem, co kto jej powiedział, ale to rozbawienie zmieszane było z niepokojem. Jak chodzić po ulicach, jak żyć, kiedy nieustannie idzie się szpalerem ludzkiego zainteresowania”.
Czytaj blog Tomasza Jastruna. Kołonotatnik