1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Styl Życia
  4. >
  5. Nowa rodzina na emigracji

Nowa rodzina na emigracji

fot.123rf
fot.123rf
Polacy postrzegani są jako naród bardzo rodzinny. Chyba zresztą słusznie. Od najmłodszych lat słyszymy bowiem, że nikt nie zastąpi nam rodziny. Faktycznie, spotkania w gronie krewnych potrafią być piękne i wzbogacać nasze życie. Potrafią też jednak być powodem stresu i bólu. W takich momentach więzy krwi bardziej przypominają smycz - rodziny się nie wybiera, a jednak trzeba przy niej trwać. Jeśli postanowimy się oderwać, zazwyczaj płacimy za to ogromnym poczuciem winy.

Tradycyjny model rodziny coraz rzadziej też odzwierciedla rzeczywistość, doprowadzając tym samym do częstych napięć międzypokoleniowych. Nie każdy w rodzinie rozumie na przykład rozwód z mężem i związek z nowym partnerem, zwłaszcza, gdy we wszystko zaangażowane są dzieci. Homoseksualizm pozostaje tematem tabu i źródłem cierpienia, zwłaszcza, gdy ktoś żyje w szczęśliwym związku, a z powodu braku akceptacji ze strony rodziny, nie może się tym uczuciem podzielić. Problemów w relacjach rodzinnych jest więc tyle, co rodzin. W takiej atmosferze spotkania z krewnymi potrafią obrócić się w koszmar, odbierając poczucie wartości i życiowy spokój.

Odległość pozwala zobaczyć więcej

Ci, którzy wyjechali z kraju, z tęsknotą za najbliższymi muszą sobie jakoś radzić. Z pomocą przychodzą wówczas przyjaciele i to oni, siłą rzeczy, stają się rodziną. Oddani, sprawdzeni, a przede wszystkim, z wyboru. Więzi tworzone na obczyźnie są silne, bo poddane wielu próbom. Ci, którzy przetrwają zazwyczaj w ten czy inny sposób pozostają sobie bliscy do końca życia. Głęboka przyjaźń jest bowiem jednym z kluczowych elementów przetrwania najcięższych kryzysów i odnalezienia spokoju w nowej rzeczywistości.

Można chyba zaryzykować stwierdzenie, że rodzina, którą stworzyliśmy sobie za granicą, charakteryzuje się większą wyrozumiałością. Większość z nas musiała zmierzyć się z tymi samymi problemami, stąd też łatwiej o zrozumienie. Tęsknota za domem, czy ambicje, które wymagają od nas cierpliwości, to tylko niektóre targające nami rozterki. W takich momentach przyjaciele okazują się niezastąpieni. Często zresztą rozumieją nas lepiej niż nasze własne rodziny, przede wszystkim dlatego, że podobnie przeszli metamorfozę. Emigrant do końca życia boryka się z problemem metaforycznej “bezdomności” - stary dom już nie jest domem, a ten nowy nigdy nim do końca nie będzie. Gdziekolwiek jesteśmy, zawsze czegoś nam brakuje.

Proces redefinicji pojęcia „rodzina”, do którego dochodzi na obczyźnie, to chyba jeden z najpiękniejszych skutków ubocznych emigracji. Tradycyjne wyobrażenie o więzach krwi niejednokrotnie powstrzymuje nas przed otwarciem się na “obcych”, czyli tych, którzy mogą pojawić się na naszej drodze przypadkiem, a jednak zupełnie zmienić nasze życie. Dotyczy to zarówno rodaków, jak i ludzi pochodzący z innych stron świata. Ci ostatni wzbogacają nas swoimi kulturowo odmiennymi doświadczeniami, innym spojrzeniem na te same problemy i, przede wszystkim, koniecznością wyrozumiałości dla tego, co “nietradycyjne”.

Najciekawsze są dzieci imigrantów urodzone w kraju, do którego przybyli rodzice. To, czego my musieliśmy się nauczyć, dla nich jest zupełnie naturalne. Jeśli tylko z jakiegoś powodu nie odbierzemy im tej możliwości, zobaczymy z jaką lekkością dzieci poruszają się wśród ludzi z różnych kultur i krajów. Co więcej, ku zawstydzeniu wielu, depczą zatwardziałe i stereotypowe wyobrażenia o tym, jak powinna wyglądać współczesna rodzina. Za przykład niech posłuży 6-letnia córka znajomej, z którą spędziłam tegoroczne święta. Ulubionym miejscem dziewczynki jest bowiem dom jej wujków. Warto podkreślić, że wujkowie są szczęśliwą parą żyjącą wspólnie od wielu lat. Dla niej nie ma to najmniejszego znaczenia. Nie dlatego, że ktoś wytłumaczył jej zmiany społeczne, które na to pozwoliły, ale dlatego, że w całym jej sześcioletnim życiu nigdy nie usłyszała od nikogo, że wujkowie razem mieszkać nie powinni. Tylko tyle i aż tyle.

Co więcej, ta mała dziewczynka, która swobodnie przeskakuje z polskiego na angielski i jest duszą każdego “rodzinnego” spotkania, rozumie trud i ciężką pracę swojej mamy lepiej niż niejeden dorosły. Jest samodzielna i wesoła, a każdą osobę, która dopiero wkracza do naszego kręgu, przyjmuje jakby jej miejsce było tam od zawsze. Jej otwartość napawa mnie optymizmem i wiarą. Jeśli tylko na to pozwolimy dzisiejsze dzieci wejdą w dorosłość bez negatywnego bagażu stereotypów, którymi karmiono nas, gdy byliśmy mali. Więzy krwi są ważne, ale zrozumienie i wsparcie ważniejsze. A to często przychodzi „z zewnątrz” - ze strony „przyszywanych” cioć i wujków - każdy z inną historią i doświadczeniami, o innym kolorze skóry. Wszyscy należą jednak do grupy, którą świadomie nazywamy swoją “rodziną”. A ta oznacza wsparcie, zrozumienie, akceptację i szacunek. Więzy krwi mogą, ale nie muszą tego gwarantować.

Katarzyna Czernik: absolwentka dziennikarstwa i stosunków międzynarodowych na UCD w Dublinie. Pisze dla Dziennika.pl, bloguje dla amerykańskiego The Huffington Post. Zajmuje się tematyką praw kobiet oraz grup LGBTQ, feminizmu (również w szeroko pojmowanej pop kulturze) oraz polityki międzynarodowej, zwłaszcza w USA.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze