1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Styl Życia

Polak na wakacjach

fot. 123rf.com
fot. 123rf.com
„Weź podróżny stary worek i na drogę buty dwa…” – przed laty śpiewała Halina Frąckowiak w piosence „Bądź gotowy dziś do drogi”. Dzisiaj jedziemy na wakacje z walizkami, torbami i plecakami. Kupionymi w markowych sklepach, dyskontach lub na bazarach. Wkładamy tam nie tylko przewodniki, plażowe stroje i wygodne buty, ale też pragnienia i lęki, ambicje i uprzedzenia. W takim razie co bagaż i sposób spędzania urlopu mówią o nas i świecie, w którym żyjemy?

Tego lata Mateusz, 33-letni grafik, wyrusza na miesiąc do Mauretanii i Senegalu. Podróż zorganizował sam. Leci do Maroka, a potem lokalnymi pociągami i autobusami; zahaczając o Saharę, jedzie do Dakaru. Sam, z plecakiem, w którym ma tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Jak czegoś mu będzie brakowało, kupi na miejscu. Najważniejsze: ma szczepienia, ubezpieczenie i na dnie plecaka drugiego iPhone’a, na wszelki wypadek. Czego nie lubi na wakacjach? Polskich turystów. Takich jak ci, którzy wykupili egzotyczne wczasy np. w Egipcie i właśnie czekają w kolejce do odprawy lotu czarterowego.Stoją tam rozbawione, hałaśliwe i zaaferowane zagranicznymi wczasami rodziny z dziećmi i pary. Takie jak Agata i Tomek, 35-latkowie z sześcioletnimi bliźniakami. Ona prowadzi własny salon kosmetyczny, on jest handlowcem. Agata ma porządną walizkę, pachnącą świeżością, z wyraźnym logo, i torbę podręczną pod kolor. Bagaże zapakowane przepisowo po 20 kg. Bo trzeba ze sobą zabrać wszystko, co potrzebne na tydzień za granicą. Agata chwilę zastanawiała się, czy zapakować też szpilki, w końcu wzięła je, bo przecież jedzie do hotelu, a nie do chałupy w lesie.

Marta, 40-letnia scenarzystka, w pociągu Warszawa – Lublin mocuje się z rączką taniej ortalionowej torby walizki na kółkach. W środku ma kilka książek, laptop, trochę ciuchów, kosmetyki i słoiki. Przydadzą się mamie na konfitury z wiśni. Te wakacje postanowiła spędzić u rodziców na wsi. Nie tylko dlatego, że nie ma pieniędzy na porządny wyjazd. Chce pomóc rodzicom przy zbiorze malin, bo choć nie mają dużo pola, to pracy jest sporo. Oprócz tego Marta pracuje nad scenariuszem serialu kryminalnego, który dzieje się na takiej małej wsi jak ta, z której pochodzi.

Sąsiadka Marty, 39-letnia Ula, krawcowa z trójką dzieci, jedzie do Norwegii. Tam od pięciu lat na budowie pracuje jej mąż, kiedyś właściciel sklepu w pobliskim miasteczku. W brezentowych torbach Ula ma ubrania swoje i dzieci, dobrą polską kiełbasę, którą Tomek bardzo lubi, i struclę z makiem, którą specjalnie dla niego upiekła teściowa. Ula nie wie, czego boi się bardziej: pierwszego w życiu lotu samolotem czy tego, że zgubi się na lotnisku w Oslo.

Niemal połowa Polaków deklaruje, że co roku wyjeżdża na urlop – wynika z sondaży CBOS-u. Większość spędza go w kraju. – Ogólnie szacunki są takie, że na wakacje za granicę wyjeżdża co dziesiąty Polak – mówi dr Anna Horolets, antropolożka i socjolożka podróży ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie. – Co trzecia osoba z wyższym wykształceniem i co czwarta osoba z dużego miasta wybiera zagraniczną podróż lub wczasy. Zasada jest prosta: im wyższa pozycja społeczna, tym jeździmy częściej i na dłużej. Ale uwaga, tu niekoniecznie chodzi o zamożność, choć wśród przyczyn niewyjeżdżania na wakacje brak środków jest na czołowym miejscu. Jednak to, jak spędzamy urlop, bardziej zależy od stylu życia niż od stanu portfela.

– Znaczenie ma też to, czy mamy dzieci, czy nie – dodaje dr Przemysław Sadura, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego i współautor książki „Style życia i porządek klasowy w Polsce”. – Singlom lub parom łatwiej wyjechać poza sezonem, z plecakiem i bez precyzyjnych planów, gdzie będę nocował dzisiaj. Gdy są dzieci, zmienia się perspektywa i sposób spędzania wakacji.

Po plecaku ich poznacie

Ich, czyli prawdziwych podróżników. Inaczej mówi się o nich: turyści alternatywni lub backpakerzy (od ang. nazwy plecaka: backpack). Plecak może być stary i wysłużony. Ale może też być nowy, markowy, nieprzemakalny, idealnie dopasowany do pleców. – Turystyka alternatywna jest zajęciem elitarnym, dotyczącym wąskiej grupy ludzi – mówi Horolets. – Komu najłatwiej zostać turystą alternatywnym? Komuś, kto ma duży kapitał kulturowy – wiedzę i obycie w świecie, zna języki. Liczy się też kapitał społeczny, czyli m.in. wyniesione z domu doświadczenie wyjeżdżania na wakacje, zwiedzania i odpoczywania. Nie bez znaczenia jest też zaplecze ekonomiczne, np. w postaci mieszkania odziedziczonego po babci lub kupionego przez rodziców, zapewnione publiczne wykształcenie na państwowej uczelni. Ktoś, kto studiuje w prywatnej szkole, wynajmuje mieszkanie lub spłaca kredyt, ma mniejsze szanse na podróż życia z plecakiem.

Kiedyś backpackerami byli głównie młodzi ludzie: studenci lub ci, którzy właśnie studia skończyli i chcieli zobaczyć trochę świata – pracowali jako np. au pair lub na polu truskawek, a zarobione pieniądze wydawali na podróże. Teraz turystyka alternatywna to element stylu życia singli i bezdzietnych par z nowej klasy średniej: wolnych zawodów, specjalistów. Wśród nich jest sporo takich, którzy wyjazd, nierzadko droższy niż z biurem podróży, organizują sami, bo nie chcą płacić europejskim pośrednikom. Wolą, żeby pieniądze trafiły do „lokalsów”. To podróżniczy odpowiednik tego, co w handlu określa się jako fair trade – mówi Sadura.

Daleka egzotyczna podróż to sposób na podkreślenie swojej indywidualności, oryginalności i przynależności do elity, bo w Polsce dalekie podróże to wciąż luksus, na który stać niewielu. Kolejnym powodem do dumy może być to, że podróżnicy nie wydają ponad stan. Omijają luksusowe hotele i wygodne kurorty. Ale też nie narażają się na nadmierne trudy. Mieszkają w tanich pensjonatach, podróżują lokalną komunikacją, stołują się w ulicznych barach i na targach. Zwykle łatwo nawiązują kontakty z miejscowymi. Na miejscu lub wcześniej przez Internet, m.in. korzystając z portali surfcouchingowych (umożliwiają wymianę mieszkań na wakacje). W podróży szukają autentyczności i oryginalności – prawdziwego smaku lokalnego jedzenia, krajobrazu niezepsutego przez hotele i kurorty, kontaktów międzyludzkich. Dlatego jadą najchętniej tam, gdzie turystyka masowa jeszcze nie dotarła. Bo dla podróżników wyjeżdżać tam, gdzie wszyscy, jest równie źle, jak nie wyjeżdżać nigdzie. Nierzadko zabierają ze sobą nie tylko plecak, lecz także notebook, profesjonalny aparat fotograficzny i stały dostęp do Internetu. Bo myli się ten, kto uważa, że dzisiejszy podróżnik to obibok szukający wrażeń i zabawy. Często wyjazd w dziewicze rejony Azji to wysiłek i praca.

Podróż z laptopem

W Internecie krąży dowcip rysunkowy: na pierwszym obrazku podpisanym „Niemiec na wakacjach” widać rozbawionego blondyna, który z kuflem piwa w ręku, otoczony dziewczętami w bikini, siedzi pod palmami. Drugi rysunek pt. „Rosjanin na wakacjach” – zamiast piwa – szampan, zamiast palm – wystawny jacht, dziewcząt jeszcze więcej. Trzeci rysunek „Polak na wakacjach”: smutny zgarbiony facet z pędzlem w jednym ręku, wiadrem z farbą w drugim stoi na środku ciemnego pokoju, który właśnie remontuje.

Choć na pierwszy rzut oka robotnika nic nie łączy z wykształconym podróżnikiem z dużego miasta, to przedstawiciel nowej klasy średniej na wakacjach uwija się nierzadko jeszcze bardziej.

– Jeszcze przed wyjazdem lub w trakcie ważne jest wypracowanie oryginalnego stylu podróżowania, np. zwiedzanie nieużywanych tunelów metra moskiewskiego i kanałów kanalizacyjnych, jak to robi szkocki pisarz Daniel Kalder – mówi dr Horolets. – Podróż to przygoda dająca możliwości zdobycia unikatowej wiedzy, która po powrocie może zwiększyć zasoby kapitału kulturowego, zaprocentować w pracy i kontaktach społecznych. Coraz częściej jest to też sposób zarabiania pieniędzy i zawód np. reportażysty, autora przewodników, blogera doradzającego, gdzie pojechać, żeby przeżyć coś autentycznego bez utraty wygody i zbytniego ryzyka. Turystyka alternatywna szybko się komercjalizuje.

Choć podróżnik chce się odróżnić od zwykłych turystów, podkreślić swoją oryginalność i wyjątkowość, to coraz częściej ulega tendencji do profesjonalizacji wszystkich sfer życia, również tej związanej z czasem wolnym. Dlatego przestrzega wskazówek dawanych przez przewodniki Lonely Planet, zabiera ze sobą profesjonalny sprzęt do nurkowania, specjalną odzież, a nierzadko korzysta z usług wyspecjalizowanych biur podróży organizujących wyprawy w małym gronie wybrańców.

– Dla podróżnika z plecakiem wyjazd to też praca nad utrzymaniem własnej pozycji społecznej – dodaje dr Horolets. – Potwierdzenie dobrego smaku. Wzmocnienie poczucia moralnej wyższości własnego charakteru i priorytetów życiowych. Praca nad odróżnieniem się od tych, którzy wyjeżdżają na wczasy zorganizowane lub nie wyjeżdżają wcale, co zdradza ich niską pozycję społeczną i brak kulturowego obycia. Podróżujący budują też kapitał kulturowy, a to chroni ich przed jedną z największych trosk klasy średniej: obawą przed upadkiem w hierarchii społecznej. Coraz bardziej realnym wraz z kurczeniem się obszarów pracy stałej na rzecz pracy na kontrakt wśród specjalistów i innych pracowników umysłowych. A skoro to własne środowisko jest przedmiotem trosk turysty alternatywnego, na dalszy plan schodzi otwarcie się na świat i inność.

Mateusz dokumentuje swoje przeżycia z afrykańskiej wędrówki zdjęciami i filmami, które codziennie wieczorem zamieszcza na Facebooku. Cieszy go podróż przez Saharę i lajki pod zdjęciami.

Walizki pod palmami

Zieloną walizkę z szarymi wstawkami, w zestawie z torbą podręczną i kosmetyczką, Agata kupiła na noworocznych wyprzedażach. Do pierwszych zagranicznych wakacji przygotowywała się od Bożego Narodzenia, kiedy to zgadała się z bratową pracującą w Anglii, żeby razem polecieć do kraju faraonów. Przekonała męża, że to nie będzie wiele drożej niż wyjazd rodzinny nad Bałtyk. A słońce pewne. – Nie chcę przy twojej siostrze wyglądać jak uboga krewna – tłumaczyła mężowi, gdy marudził, że niepotrzebnie wydała na walizki, bo wystarczyłyby torby, z którymi jeździli nad morze. Tak naprawdę chciała jej pokazać, że choć tamta pracuje jako pielęgniarka w Manchesterze i już była na wczasach w Egipcie, to oni nie są takimi prowincjuszami, jak się jej wydaje.

– Porządna, markowa walizka to najczęściej wakacyjne wyposażenie turystów chcących się pokazać jako ludzie, których stać, którzy mają klasę – mówi dr Przemysław Sadura. – Porównują się z tymi, którzy mają więcej i lepiej, i chcą do nich dorównać. Wiedzą, że na wakacje trzeba zabrać ze sobą odpowiedni strój i bagaż. Nawet jeśli to łączy się z kupnem na raty. Nowa walizka to nie tylko inwestycja i oznaka stylu życia, którego elementem są wakacje, na które leci się samolotem. To swego rodzaju bilet wstępu do lepszego życia, o którym czytają w kolorowych magazynach i oglądają w serialach. Bo dla większości Polaków zagraniczne wakacje to dobro luksusowe. Z drugiej strony – typ bagażu związany jest też z cyklem życia: gdy jako student jedziesz w Tatry lub włóczyć się po Indiach, przydaje się plecak. Gdy wyjeżdżasz z dziećmi nad morze, okazuje się, że łatwiej wszystko zapakować w poręczne torby. Gdy jedziesz na wczasy czarterowym samolotem, a z lotniska odbiera cię autokar, to najwygodniej mieć niedużą walizkę na kółkach.

Takie walizki mają w większości polscy turyści wybierający się na zorganizowane przez biura podróży wczasy w Egipcie, Turcji, Tunezji, Grecji i Chorwacji (to najbardziej popularne kierunki zagranicznych urlopów). Od kilku lat jedno- lub dwutygodniowe wczasy w Egipcie spędza 550–600 tys. Polaków. Czyli co trzeci, czwarty klient biur podróży planujący zagraniczny urlop wybiera egipskie plaże. Oprócz słońca, ciepłego morza, egzotyki, zabytków starożytnego Egiptu, raf koralowych i wszelkich hotelowych wygód o popularności kraju nad Nilem decydują przede wszystkim ceny. – Korzystne nie tylko dla polskiej klasy średniej, ale też dla coraz liczniejszej grupy polskich emigrantów z Wielkiej Brytanii – mówi dr Horolets. – Emigranci mają do dyspozycji zróżnicowane i niedrogie oferty brytyjskich biur podróży i bez większych wyrzeczeń mogą sobie pozwolić na wakacje all-inclusive w Egipcie lub Turcji. Coraz częściej wakacje postrzegane są jako coś, na co warto nawet wziąć chwilówkę, czyli bardzo niekorzystnie oprocentowany kredyt. Może to oznaczać, że – choć jesteśmy społeczeństwem na dorobku, gdzie cnotami powinny być umiar i oszczędzanie – coraz więcej osób chce przyjemności tu i teraz.

Urlop pod palmami jest jak karnawał, podczas którego można zapomnieć nie tylko o ratach pożyczki, które czekają na nas po powrocie, ale też o innych problemach. Często są to palmy przy hotelowym basenie, gdzie rodziny z dziećmi (można mieć je na oku lub oddać pod opiekę animatorów) cieszą się od rana do nocy tym, czego nie ma w domu: basenami ze zjeżdżalniami, otwartym barem, gdzie wino, piwo i coca-cola leją się strumieniami, obfitością egzotycznego jedzenia, ale bez przesady, doprawionego w sam raz na europejski gust, słońcem i wesołym towarzystwem. Dodatkowym plusem jest to, że z obsługą hotelową można się dogadać po polsku, bez wstydu, że się nie zna angielskiego. Jakby co, na miejscu jest pracownik biura podróży, którego można poprosić o pomoc.

Co bardziej zamożni lub przekonani, że tak wypada, jadą na wycieczki fakultatywne, np. do wioski prawdziwych Berberów, robią sobie zdjęcia na wielbłądach, podziwiają piramidy. Nastawieni sportowo mogą nurkować, uczyć się kitesurfingu i zażywać sportów wodnych.

– To inny świat, inny od tego, który jest na co dzień – wyjaśnia dr Horolets. – Ale jeśli ktoś wykonuje ciężką fizyczną pracę lub od rana do wieczora zestresowany objeżdża sklepy jako handlowiec, to nie dziwi, że na wakacjach nie szuka głębi doznań, autentycznej kultury, oryginalnych widoków, ale odpoczynku, zabawy, relaksu. Oderwania od codzienności. Niechęć do eksperymentowania z odmienną kulturą może też wynikać z dumy. Unikamy sytuacji, w których można utracić twarz i się zbłaźnić. Robimy to, czego jesteśmy pewni i co nie zagraża naszej samoocenie.

Słoiki pod gruszą

– Wychodzi na to, że pasuję do kategorii „słoika”, czyli osoby z awansu społecznego, która co prawda wyrwała się z prowincji do stolicy, ale na wakacje jedzie do rodzinnej chałupy na wsi – śmieje się Marta. – To już chyba wolę niż etykietę: „leming na wczasach zorganizowanych”, którą też można mi przypiąć, bo razem z konkubentem jesteśmy entuzjastami tanich wyjazdów all-inclusive do Tunezji. Poza sezonem, gdy siedzimy sami na opuszczonej plaży i godzinami patrzymy w morze, ja czytam „Apetyt turysty. O doświadczaniu świata w podróży” Anny Wieczorkiewicz, Jurek czyta o symfoniach Haydna, od czasu do czasu dyskutujemy o tym, co przeczytaliśmy. Poza tym włóczymy się po okolicy i chodzimy na kawę do portowej kafejki dla rybaków. Wyskoczymy tam jesienią, gdy Jurek będzie miał urlop.

Trudno powiedzieć, że Marta do rodziców przyjechała na urlop, bo jako freelancerce urlop jej nie przysługuje. – Za wyjazd na wakacje freelancerzy i ci na samozatrudnieniu płacą podwójnie, bo nie dość, że bilet, hotel itd. kosztują, to jeszcze w tym czasie nie zarabiają – mówi Sadura. – W przypadku zawodów twórczych, czyli bohemy i naukowców, braki finansowe można nadrobić kapitałem kulturowym: wyobraźnią, inteligencją i stylem życia, w którym praca i odpoczynek przeplatają się. Dystans do siebie i do reguł rządzących tym, co inni uważają za prestiżowe, cenne i właściwe, daje sporo możliwości fajnego spędzenia wakacji. Dzisiaj, szczególnie w wielkomiejskim środowisku, w modnej knajpie czy galerii łatwiej przyznać się do miesiąca w Nepalu niż zbierania malin u rodziców pod Lublinem. Jednak i wyjazd na polską prowincję nie wyklucza tych, którzy nie wstydzą się o tym mówić, najlepiej z dystansem do siebie i poczuciem humoru.

Znacznie trudniej być dumnym z wakacji na rodzinnym polu tym, którzy wspinają się po drabinie awansu i z zazdrością spoglądają na tych wyżej, których stać na zagraniczne wyjazdy. Choć i w tym przypadku jest sporo możliwości. Robert, 35-letni kuzyn Marty, kierownik w fabryce obuwia, co roku przyjeżdża z żoną przedszkolanką, dziećmi i bagażnikiem wypakowanym torbami do rodziców na żniwa. Mieszkanie na kredyt, dzieci małe, więc na wyjazd do Egiptu czy Chorwacji na razie ich nie stać. A na wsi zdrowe powietrze, smaczne jedzenie i sąsiedzi, którzy z zazdrością patrzą na służbowy samochód i stałą pracę w wojewódzkim mieście. Tutaj Robert jest człowiekiem sukcesu. Bez kłopotu stawia bezrobotnym kolegom piwo pod sklepem, dzieciakom kupuje lody i cukierki.

– Takie wakacje, wbrew śmichom-chichom rodowitych mieszczuchów, wybiera się też z innych powodów niż brak pieniędzy – mówi Sadura. – Bazują na kapitale społecznym i na relacjach rodzinnych. Chodzi o to, żeby pobyć z rodziną, z bliskimi ludźmi, utrzymywać system wsparcia społecznego. Ja pomogę bratu w zbieraniu pszenicy, on wyhoduje dla mnie indyki. Ja pomogę siostrze przygotować chrzciny, ona zajmie się moimi dzieciakami na feriach. Taki urlop pod rodzinną gruszą to potwierdzanie więzi i wzajemnych zobowiązań. A mocna sieć rodzinna daje poczucie bezpieczeństwa i oddechu w świecie niepewności i rywalizacji. Nie bez znaczenia jest też to, że dzieci mogą się wybiegać po ogrodzie, pojeździć na koniu dziadka czy zjeść maliny prosto z krzaka.

Łosoś po norwesku

Ula po powrocie z Norwegii na swoim profilu na Naszej Klasie umieściła zdjęcia fiordów, żmii, która wygrzewała się na ścieżce nieopodal hotelu, kolorowych drewnianych domów i wypielęgnowanych ogródków, łososia złowionego przez męża w górskim potoku. Jest dumna z tego, że leciała samolotem, mało która sąsiadka może to powiedzieć. I z tego, że bez problemu zorientowała się na lotnisku, gdzie odebrać bagaże. Cieszy ją też, że dzieciaki mogą się pochwalić zagranicznymi wakacjami. – Proszę, były za granicą, a ci z bogatszych domów nie ruszyli nosa ze wsi – uśmiecha się. Może dlatego, że wyrośli w rodzinach, w których urlop spędzało się w polu, na działce lub po prostu w domu. A może dlatego, że nie mają rodziny za granicą. Bo dla tych, którzy mają niski kapitał kulturowy i ekonomiczny, czyli pochodzą z klasy ludowej lub średniej niższej, mąż, matka, ojciec lub siostra pracujący za granicą to często jedyna szansa zobaczenia świata. Dane Instytutu Turystyki pokazują, że w 2011 roku granice Polski przekroczyło 6,3 mln polskich turystów. 49 proc. z nich wyjechało na typowe wakacje – zorganizowane przez biura podróży lub samodzielnie. Niemal co trzeci (29 proc.) pojechał w odwiedziny do przyjaciół i rodziny. Reszta podróżowała służbowo i do pracy.

Na wsiach wakacje to też czas pielgrzymek. Nie tylko pieszych do Częstochowy, ale też autokarowych do Lichenia, Sokółki czy bardziej ekskluzywnych: do Rzymu, Lourdes czy Medjugorie. Z szacunków Watykanu wynika, że rocznie 30 mln Europejczyków spędza wakacje na pielgrzymowaniu. Co szósty pielgrzym to Polak. Badania prof. Antoniego Jackowskiego z Zakładu Geografii Religii UJ pokazują, że dziewięcioro na dziesięcioro polskich pątników podróżuje do miejsc świętych z powodów czysto religijnych. – Pielgrzymka to dla wielu nie tylko przeżycie duchowe, ale też jedyny sposób na oderwanie się od codzienności, odetchnięcia od domu i pracy – mówi Sadura. – Szczególnie jeśli nie mamy tradycji wyjeżdżania na wakacje. W wielu rodzinach zwyczajowo uczestniczących w pielgrzymkach wyjazd na „normalne” wakacje to wciąż ekstrawagancja. Pamiętam, jak moi koledzy w liceum mówili rodzicom, że idą na pielgrzymkę, i jechali do Jarocina. Nie musieli się wykłócać o pozwolenie na wyjazd. Z opowieści tych, którzy bywali na pielgrzymkach do Częstochowy, pamiętam też historie wakacyjnych romansów i seksualnych inicjacji.

A gdzie urlop spędzają ci, którzy nigdzie nie wyjeżdżają? Wśród znajomych i rodziny, w  domowym ogródku, na działce lub polanie w lesie. Zawsze przy grillu, nie żałując sobie pieczonych kiełbasek i piwa. Prowiant niesie się w reklamówkach, wiezie w torbach na zakupy, z wygodną rączką i na kółkach, wyprodukowanych w Chinach i kupionych za grosze w osiedlowym sklepie. Myli się jednak ten, kto uważa, że menu to tylko kiełbasa i piwo. W dyskoncie można trafić na „tydzień meksykański”, „tydzień włoski” czy brytyjski i na spotkanie pod chmurką kupić tacos i pastę awokado, angielskie czipsy z octem, włoskie pesto. Kolorowe magazyny i gazetki z przepisami zachęcają do kulinarnych podróży: szaszłyki po gruzińsku, chorwackie mielone, sałatka grecka, hiszpański chłodnik, pasta prowansalska, łosoś po norwesku. Do tego wódka Finlandia, wina francuskie, bułgarskie czy z Chile. Nie wyjeżdżając z domu, można łyknąć trochę świata. I śpiewać na całe gardło piosenkę Maryli Rodowicz: „Wsiąść do pociągu byle jakiego/Nie dbać o bagaż, nie dbać o bilet/Ściskając w ręku kamyk zielony/Patrzeć, jak wszystko zostaje w tyle…”

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze