1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Styl Życia

Raport o alimentach: chłopaki nie płacą

fot.123rf
fot.123rf
Większość zasądzanych alimentów to kwoty bardzo niskie – do 500 złotych. Ale nawet najniższe wiążą się z wielkimi emocjami. Są sposoby, aby te emocje odsunąć na dalszy plan. A na pierwszy wysunąć dziecko.

Prawda niby-oczywista, ale często traci się ją z pola widzenia: główną osobą dramatu w temacie niepłaconych alimentów jest dziecko. Lepiej widać zazwyczaj to, co wokół dziecka. Często pole walki. Po jednej stronie – dłużnik alimentacyjny. Aż w 96 procentach przypadków to ojciec. Po drugiej stronie – osoba, której po rozstaniu przydzielono opiekę nad dzieckiem. W większości przypadków – matka.

– W mediach my, walczące o pieniądze na dzieci, byłyśmy przedstawiane jako roszczeniowe. Matki, które żyją z alimentów – mówi Katarzyna Tatar, która właśnie znajduje się po tej drugiej stronie. – To wizja niespójna: jak można jednocześnie walczyć o coś, czyli tego nie dostawać, i z tego żyć? – pyta retorycznie. To paradoks, ale przekłada się on na mocny stereotyp. Tak mocny, że wciąż powszechne jest w Polsce zjawisko przyzwolenia na niepłacenie.

Typologia dłużników

– Dłużnik nigdy nie działa sam – przekonuje stanowczo Robert Damski, komornik z Lipna, który sukcesem kończy 60 procent spraw o ściągnięcie zaległych alimentów. Polska średnia to 20 procent: najgorszy wynik w Europie. – Nazwałem to zjawisko „zorganizowaną grupą wspierającą dłużnika”. Zalicza się do niej i pracodawca zatrudniający dłużnika na czarno, i rodzina pomagająca ukryć majątek, i koledzy. W badaniach sondażowych większość będzie zapewniać, że trzeba płacić na dziecko. Ale gdy sytuacja dotyczy kogoś bliskiego – ukrywają płatnika.

Komornik Damski na podstawie 13 lat praktyki stworzył typologię dłużników alimentacyjnych. Pierwsza grupa to Piotruś Pan. – Najliczniejsza. Do 40. roku życia przychodzą do mnie z mamą. I ta mama oczernia byłą żonę: „Ona spała ze wszystkimi! Trzeba zrobić badania DNA!”. Mężczyźni w tej grupie nie dorośli do roli ojców – ocenia komornik.

Typ drugi według Damskiego – Smerf Ciamajda. Siada w gabinecie i zaczyna się żalić, czasem wręcz płakać. Że kocha dzieci, wszystko by im oddał, może komornik by załatwił pracę. I można się przejąć, o ile szloch nie jest jedynie metodą na ukrywanie dochodów.

Typ trzeci, coraz liczniejszy – Sindbad Żeglarz. To ci, którzy wyjeżdżają za granicę, zostawiając w Polsce eurosieroty. – Chodzę pod ich dom, sprawdzam, czy się nie pojawili w kraju. Odwiedzam rodzinę. W grudniu miałem dłużnika, który zebrał na Zachodzie zaległą kwotę i rozliczył się. Ojciec go gonił: „Zrób coś, komornik przyjeżdża”. Czasem trzeba zamęczyć wizytami. Rozglądam się po domu, co by tu zająć. Słyszę: „Może mi pan zająć czas”. Częściej: „Na byłą płacić nie będę”. Czy wręcz: „Na byłe dzieci”...

Damski zamyśla się. – Najmniej lubię ostatni typ: Liska Chytruska – mówi. – Doskonale umie się ustawić, aby niczego mu nie zabrakło. Zna przepisy, wie, co robić, aby unikać odpowiedzialności karnej. Dogada się z pracodawcą, aby go zatrudnił na czarno. Przepisze majątek. Nie ma samochodu. Pytam: „Z czego się pan utrzymuje?”. „Z niczego”. Przyznaję, że mam satysfakcję, gdy takiego złapię.

Prawnym orężem w walce o alimenty jest artykuł 209 Kodeksu karnego – o tyle ułomny, że stawia dwa warunki, bez których nie można ścigać dłużnika. Pierwszy to uporczywość. Praktyka komornicza pokazuje, że świadomi dłużnicy wpadają do kancelarii raz na pół roku, żeby wpłacić choćby 20 złotych – i już uporczywość nie występuje. Drugi warunek jest bardziej przewrotny: niełożenie ma narażać dziecko „na niemożność zaspokojenia podstawowych potrzeb życiowych”.

– Moje dzieci nie są na to narażone, bo mam stałą pracę – mówi Katarzyna Tatar. – Stajemy przecież na rzęsach, żeby niczego im nie brakowało. Gdyby matka zaczęła dzieci głodzić, sąd ukarałby dłużnika. Gdy matka zarabia, karmi dzieci, kupuje im ubrania i zapewnia bezpieczeństwo – dłużnik jest bezkarny. To prawo trzeba zmienić – denerwuje się kobieta.

I kto tu na kogo płaci

Zespół Ekspertów do spraw Alimentów zbadał: w 2015 roku do prokuratury wpłynęło ponad 50 tys. spraw z artykułu 209. Prawie 30 tysięcy z nich prokuratura umorzyła lub odmówiła wszczęcia postępowania. Pod koniec 2016 r. w więzieniach przebywało 2714 skazanych za przestępstwo niealimentacji.

– Nigdy nie postulowałem, aby dłużników wsadzać do więzienia– mówi Robert Damski. – Koszt pobytu w zakładzie karnym to trzy tysiące miesięcznie. A w dodatku dłużnik traci możliwość odpracowania długu i dzieci żyją ze stygmatem: „Tata siedzi za alimenty”. W efekcie dochodzi do paradoksu: mężczyzna, który jest winny niepłacenia alimentów, za karę jest na utrzymaniu państwa, czyli nas wszystkich.

Moja propozycja to stały dozór elektroniczny. Opaska, która kosztuje 300 złotych miesięcznie, a pozwoli udowodnić, że dłużnik pracuje. Bo teraz mogę iść do zakładu pracy – w małych miejscowościach przecież wszyscy wiedzą, kto kogo zatrudnia. Mogę nawet spotkać tam dłużnika przy biurku. I nic. Dłużnik mi powie: „Wpadłem tu na kawę”. Na osiem godzin. Wpada tak codziennie. Ja nic z tym nie mogę zrobić. Pracodawca go kryje, bo po pierwsze, od pensji płaconej w kopertach nie odprowadza podatków. Po drugie, pomaga „okiwać wrednego komornika”. A po trzecie, „okiwać byłą”.

Jeden z największych problemów wokół sprawy alimentów to właśnie automatyczne łączenie ich z emocjami z rozstania. Jeśli pieniądze mają wpływać na konto matki dziecka, utrwala się przekonanie, że to łożenie „na nią”. Płacący alimenty ojcowie są rozżaleni, że „traktuje się ich jak bankomat”. A matki, kiedy nie mogą doczekać się wpłaty, decydują często: „To ja zabronię kontaktów z dzieckiem”. – Tak też nie wolno. To łamanie przepisów prawa cywilnego. Poza tym nie można grać dzieckiem – mówi Damski.

Tymczasem można zreformować system tak, aby emocje odsuwać ze sprawy. Przenieść na daleki plan gorzkie żale między rodzicami, w zamian na plan pierwszy starać się wysunąć dziecko. Damski: – Emocji byłoby mniej, gdyby alimenty wypłacała dzieciom instytucja, rodzaj banku alimentacyjnego. Zasądzone pieniądze można byłoby wpłacać bezpośrednio do niego na konto dziecka. Dzięki temu zniknąłby ten najtrudniejszy emocjonalnie styk między rodzicami. Także zadłużenie byłoby zadłużeniem wobec instytucji państwa, a nie dawnej rodziny. To zasadnicza różnica – przekonuje.

Kolejne rozwiązanie rekomendowane przez Zespół do spraw Alimentów RPO i RPD to wprowadzenie tabel alimentacyjnych. Ten system ułatwiłby ustalanie przez sąd wysokości alimentów poprzez ujęcie ich w sztywne widełki. Zasada jest prosta: im wyższe dochody i wiek dziecka, tym wyższa proponowana wysokość alimentów. Dzięki temu nie można byłoby dłużnika szantażować: „Bo złożę wniosek do sądu o podwyżkę”, a on sam nie mógłby się procesować o obniżenie kwoty, „bo ona za dużo wydaje”. Ten system – tabele düsseldorfskie – dobrze działa w Niemczech. – Wyobraźmy sobie, że łapie nas policjant za przekroczenie prędkości i zaczyna dywagacje: „Samochód bardzo dobry, kierowca wygląda na zamożnego, niech płaci trzy razy więcej niż poprzedni ukarany”. Budziłoby to poczucie niesprawiedliwości – mówi Damski. – A tabele düsseldorfskie wprowadzają jasne zasady. To też eliminuje złe emocje.

Jednak najważniejsze jest pokazanie, o kogo w tej walce o alimenty tak naprawdę chodzi. O dziecko. Bo to ono w obecnym systemie jest okradane. Tak widzi to komornik Damski, dlatego odwiedzając „grupę wspierającą dłużnika”, stara się przywrócić dziecko w pole widzenia. Pyta dziadków: „Jak wnuczek ma na imię?”. Zagaduje rodzica: „Kiedy się z synem ostatnio widzieliście?”.

To ważne, bo gdy skieruje się wzrok na dziecko, można dostrzec bolesny fakt. Za niezapłacone alimenty to ono płaci największą cenę.

Długi mają długi cień

Siedzą w gabinecie przychodni we dwie: jedna z białego personelu, druga z administracji. Chronią dane, ale chcą opowiedzieć historię. Obie zaplatają dłonie podobnym gestem. Obie w najtrudniejszych momentach uśmiechają się, jakby ten uśmiech miał im dodać dzielności, gdy czują się najsłabsze.

Dzieli je pokolenie. Łączy – niemal identyczna historia. Bo schemat opowieści o alimentach na przestrzeni czasu nie zmienia się tak łatwo. To opowieść o porzuceniu. Obie używają zwrotu: „Ojciec mojego dziecka”. „Dłużnik”. Tylko ta młodsza powie czasem: „Mój były mąż”. To także opowieść o samotności. Mówią zgodnie: „Łatwiej byłoby kobiecie, gdyby ta druga strona się interesowała dzieckiem. Zabrała je na weekend, na półgodzinny spacer po szkole. Zupełnie inaczej można wtedy organizować życie”. To wreszcie opowieść o pracy ponad siły. Ta młodsza mówi: – Gdy syn miał rok i dwa miesiące, zapisałam go do żłobka. Mieszkałam poza granicami Warszawy: żłobek na Bielanach, a praca w Piasecznie. Wyjeżdżaliśmy z synem za piętnaście piąta, wracaliśmy do domu o 19. Zawsze byłam wyrodną matką dla opiekunek: pierwsza przyprowadza dziecko, ostatnia je odbiera. Latami opłacałam nianię. Dziś syn większość czasu spędza sam, bo ja pracuję na trzy etaty. Trzy dni w tygodniu od siódmej do 23, dwa pozostałe normalnie. Oprócz posady w administracji, żeby zapewnić dziecku wyjazd na wycieczkę, trzeba też sprzątać po godzinach, czasem w weekendy. Wstaję za piętnaście szósta, gdy syn jeszcze śpi. Potrafi mi wygarnąć: „Mamo, ty mnie nie kochasz, bo wiecznie pracujesz”. I jak wytłumaczyć „pracuję dla ciebie, bo potrzebujesz butów, bo chcesz firmowe, a nie jakieś za 50 zł, bo chcesz jechać na wakacje...”. Jak coś takiego powiedzieć synowi?

Ta starsza dopowiada: – To w ten sposób dzieci płacą za niepłacone alimenty. Ja też początkowo pracowałam od rana do wieczora. Wolałam dwa etaty niż sprawy sądowe o podwyżkę alimentów. Tłumaczenie się w sądzie z każdego wydatku na dziecko, odpowiadanie na pytania, czy nie można używać tańszych chusteczek – to było upokarzające. Odzierające z godności. Zasądzono mi stawkę 120 zł miesięcznie, ale nawet tych pieniędzy ojciec nie płacił. Kiedyś wróciłam do domu po kolejnym tygodniu pracy od rana do wieczora i mama powiedziała: „To ostatni tydzień, kiedy tak harujesz. Bo oprócz tego, że trzeba utrzymać dziecko, to musisz jeszcze je wychować”. Wtedy mama zaczęła mi dokładać pieniądze.

Obie kobiety mówią o poczuciu wstydu, porażki, że nie udało się zbudować rodziny. O braku nadziei, że sytuacja się zmieni. Bo opowieść o niezapłaconych alimentach nigdy nie sprowadza się do samego długu. Ten dług kładzie się cieniem na całe życie osamotnionego opiekuna i dziecka.

W gąszczu przepisów

Gdy mąż Katarzyny Tatar wyprowadzał się we wrześniu 2012 roku, powiedział jej: „Zobaczymy, jak sobie poradzisz. Bo ja ci pieniędzy na dzieci nigdy nie dam”. Synowie mieli wówczas lat dwa i siedem. – A on wiedział, że mam pracę i o nich zadbam – mówi Katarzyna. – Wprawdzie mam też kredyty na głowie i nie jest lekko, ale dzieciom się krzywda nie stanie.

Ile dostali od ojca przez te pięć lat – dokładnie to wyliczyła. Sąd zasądził po 450 zł na dziecko. Raz ich ojciec wpłacił jednorazowo 450. Raz przez chwilę był zatrudniony legalnie, komornik wszedł mu na pensję i ściągnął 1500 zł. W sumie – niecałe dwa tysiące. W przeliczeniu na miesiąc to średnio 40 zł na dwoje dzieci.

Katarzyna Tatar złożyła więc wniosek o podjęcie działań wobec dłużnika alimentacyjnego. I tu zaczęły się schody.– Długo nie wiedziałam, gdzie on mieszka. Komornikowi też nie udało się tego ustalić. Dłużnik wynajmuje mieszkanie gdzieś w Warszawie. Policja wpisała: „Podany adres nie istnieje”. Ale w tym samym czasie kurator był pod wskazanym adresem i sprawdzał warunki lokalowe pod kątem dopuszczenia kontaktów z dziećmi. Kurator, o dziwo, znalazł dom, który według policji nie istnieje. Odwołałam się więc do komendanta, przeprowadzili postępowanie, nie stwierdzili nieprawidłowości. Były mąż mówił mi kiedyś, że ma znajomości w policji. Nie wiem, czy to prawda.

Ponieważ policja nie mogła znaleźć dłużnika, postanowiłam jej pomóc. Po tym, jak spotkał się z dziećmi, śledziłam go. Zadzwoniłam po policję. Podjechał patrol. Zgarnęli go z ulicy i zawieźli na przesłuchanie. Potem umorzyli sprawę.

Gdy wyczerpałam już wszystkie środki przewidziane prawem, odwołałam się do Ministerstwa Sprawiedliwości. Ono odesłało mnie do Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. A ministerstwo rodziny – z powrotem do sprawiedliwości. Czułam, że jestem z tym kompletnie sama. Przypadkiem trafiłam na blog stowarzyszenia Dla Naszych Dzieci z Elbląga. I zorientowałam się, że to nie tylko mój problem. Że dotyczy on aż miliona dzieci! To był przełom.

Dziś Katarzyna Tatar sama współtworzy Stowarzyszenie „Alimenty To Nie Prezenty”. Działają w Warszawie, oferują bezpłatną pomoc prawną, doradzają samotnym matkom. Sypią też danymi jak z rękawa. W lutym tego roku ukazał się raport Zespołu Ekspertów do spraw Alimentów, powołanego przez Rzecznika Praw Obywatelskich i Rzecznika Praw Dziecka. Według niego zadłużenie rodziców wobec dzieci przekracza dziesięć miliardów złotych. Aż 650 tysięcy egzekucji komorniczych skończyło się fiaskiem. – To oznacza, że ponad 600 tysięcy ojców nie może znaleźć latami pracy. Chyba żyją powietrzem – ironizuje Katarzyna Tatar. – Po drugiej stronie mamy matki, które pracują, bo muszą utrzymać dzieci. Pracują legalnie i są za to karane, bo nie otrzymują nic z funduszu alimentacyjnego.

Skąd ocena, że są karane? Bo zaradność zmniejsza szansę na otrzymanie zaległych alimentów od państwa. Aby wypłacać pieniądze dzieciom, na które nie łoży wezwany do tego rodzic, państwo utworzyło fundusz alimentacyjny. Ten jednak wypłaca je tylko najbiedniejszym. Posługuje się przy tym kryterium progu dochodowego – zaledwie 725 złotych na osobę w rodzinie. – Nie zmienił się on od 2008 roku! – denerwuje się Katarzyna Tatar. – W momencie wprowadzenia było to 103 procent pensji minimalnej, w tej chwili – około połowy. I mama zarabiająca 1450 złotych na rękę nie otrzyma już alimentów z funduszu.

Maksymalna miesięczna kwota, jaką może wypłacać dziecku fundusz, wynosi 500 złotych. W większości wypadków wypłaca mniej, bo aż 93 procent zasądzonych alimentów to kwoty poniżej tej sumy. Ale nawet z nich, jeśli nie są płacone latami, zbierają się duże sumy.

– Dług wobec mojego syna wynosi już 107 tysięcy złotych. Nie mam złudzeń, że dziecko nigdy nie zobaczy tych pieniędzy – mówi kobieta w gabinecie lekarskim, ta, która pracuje czasem od siódmej do 23.

Katarzyna Tatar: – Mama dłużnika przepisuje rodzinne mieszkanie na babcię, żeby ukryć majątek. Jednocześnie dzwoni do wnuków i mówi im, że ich kocha. Jestem prawniczką, więc wiem, jakie powziąć kroki, aby walczyć. Ale wiele kobiet gubi się w gąszczu przepisów.

Co zrobi, jeśli uda jej się wywalczyć zaległe alimenty? Kobieta na chwilę milknie, jakby zaskoczona taką możliwością.

Potem mówi: – Najpierw spłaciłabym długi. Nie zostałoby wiele, ale za resztę kupiłabym synom nowe meble do pokoju. Oni wciąż śpią w dziecinnych łóżkach. No i wysłałabym starszego syna na obóz. Bardzo o tym marzy. Teraz mnie na to nie stać. Ojciec nie dokłada się do wakacji, tylko moi rodzice. On czasem im kupi prezent. Czasem cukierki. Ostatnio widział synów pół roku temu. Ale dzwoni. Mówi, że ich kocha.

Przyzwolenie na niepłacenie

23 procent ankietowanych usprawiedliwia częstą zmianę rachunków bankowych, aby uniknąć zajęcia pieniędzy przez komornika.

28 procent nie miałoby skrupułów, przepisując majątek na rodzinę, by uciec przed wierzycielem.

37 procent mogłoby wytłumaczyć pracęna czarno, aby uniknąć ściągania długów z pensji.

Źródło: Biuro Informacji Gospodarczej (luty 2016).

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze