764 kilometry. Pieszo i na rowerze. Przypadkiem i wbrew sobie – bo do kościoła chodzi tylko na śluby i pogrzeby – Maria Wiernikowska rusza na pielgrzymkę do Santiago de Compostela. „Oczy czarne, oczy niebieskie" to dziennik z tej podróży.
fot. Maria Wiernikowska
Te zdjęcia to żart. Albo cud, jak kto woli. Cud techniki. Kiedy znienacka wyruszałam w drogę, ktoś dał mi zabawkowy aparat fotograficzny, który dostał w kiosku razem z gazetką dla dzieci. Pomarańczowy, przeźroczysty, dobry, bo lekki, będę go targać na wypadek cudu: jak się zdarzy, to nawet i taki aparat go zarejestruje. Cyk.
fot. Maria Wiernikowska
Dzień pierwszy, Traversée des Pyrenées, przełęcz między Francją a Hiszpanią, krzyż kamienny, obwieszony byle czym, jak stupy na rozstaju dróg w Mongolii: ktoś przywiązał szmatkę, ktoś puszkę, jest nawet suszarka do włosów. I nagle spostrzegam pośród śmiecia wszelakiego napis wykuty u stóp krzyża: „Je suis le chemin” – jestem drogą.
fot.Maria Wiernikowska
Wczołguję się na Puerto del Perdon – Przełęcz Przebaczenia. To tu zbiegają się dwie średniowieczne drogi – camino francés i camino aragones. Sylwetki pątników, a może ekipa Don Kichota? Pieszo, na koniu, na ośle – surrealistyczne, bo wycięte z blachy. Między uszami osła wiatr groźnie pogwizduje Pieśń pielgrzymów z Tannhaüsera.
fot. Maria Wiernikowska
Za Logroño przy drodze siedzi Marcelino: pielgrzym modelowy, cepelia. Stawia każdemu pamiątkowe pieczęcie do credential – książeczki pielgrzyma, w której zbiera się stemple na każdym postoju, rozdaje owoce na drogę i malowane kamyki, uśmiecha się szeroko i nic nie chce w zamian. Jeszcze poprawia mi poluzowany bagaż na bagażniku.
fot. Maria Wiernikowska
fot. Maria Wiernikowska
Winnice Rioja. To tutaj dzielny Roland pojedynkował się z wodzem Maurów, olbrzymem o imieniu Ferragut. Obaj walczyli mężnie, a kiedy zapadł zmrok, ciemnoskóry zaproponował Francuzowi odpoczynek. Zasypiając, Ferragut zwierzył mu się, że jest nie do zranienia, z wyjątkiem jednego czułego punktu: pępka. Nazajutrz rycerski Roland wsadził mu lancę prosto w pępek.
Maria Wiernikowska
Punkt pocztowy – kawiarnia - sklep. A przy okazji: czy coś jeszcze wysyła się pocztą?
fort. Maria Wiernikowska
Gospodyni już gdzieś się ulotniła. Wieczorem moje mokre rzeczy rozwiesiła na wietrze. Chociaż tak mogła się kimś zaopiekować, bo dzieci i wnuki dawno nie przyjeżdżają w te strony.
fot. Maria Wiernkowska
Wjechałam w jakiś brzydki kraj. Domy i mury wokół nich zrobione są z rudej gliny, łatwo się rozpadają i nikt ich nie reperuje. To jest chyba brzydota biedy.
for. Maria Wiernikowska
„Osiemdziesiąt, osiemdziesiąt” – zrozumiałam, tylko nie wiem: lat ma czy owiec. ¡Hasta por siempre! – podniósł twarz do słońca i odszedł razem ze swoim stadem, a za nim dwa psy, też kulawe.
for. Maria Wiernikowska
W klasztorze w Rabanal przestałam liczyć dni. Liczyłam tylko godziny między modlitwami, żeby się nie spóźnić. Wyznania, nieszpory, kompleta…
fot. Maria Wiernikowska
Wśród winnic Ponferrady zaczepi mnie gospodarz i zaprosi na szklaneczkę białego, żebym nie jechała w taki upał. Przysiadamy w cieniu przestronnego kamiennego budynku, pan rozlewa z gąsiora zeszłoroczne wino, chwali się gospodarstwem. Rolnik już tylko czeka, aż owoce dojrzeją, to ostatnie tygodnie. Teraz już tylko słońce ma robotę.
fot. Maria Wiernikowska
Wysoko nad ziemią stoją ażurowe domki bez okien. Przez szpary prześwituje kukurydza albo ciemność.
Niby pusto, nie widać żywej duszy, ale jakoś pełno. Niby cicho, ale…
Ta cisza jest gęsta od dźwięków.
Chciałoby się zatrzymać taką chwilę, zamknąć na zawsze jak w grudce bursztynu. Mam tylko gówniany aparacik, więc go wyciągam. Zostanie śmieszne zdjęcie: okienko, a w nim odbity kawałek świata i kawałek reportera.
fot. Maria Wiernikowska
Drgają strunki pajęczyn obwieszone girlandami kropel rosy, które rozbłyskują nagle kolorami tęczy. Za chwilę będzie słońce. Jest! Świat rozjarza się w okamgnieniu jak wystawa Jablonexu na Marszałkowskiej. Cud. Muszę to sfotografować. Rzucam rower w krzaki, wygrzebuję mój magiczny, pomarańczowy aparacik, coś tam chrupie, jeszcze chyba kręci się film, może coś złapię, jeśli zdążę. Bo to trwa sekundy.
Maria Wiernikowska
Santiago de Compostela, pomnik Dwóch Marii, plus mój rower. Jeszcze niedawno spacerowały po tym parku. W młodości pędzone nago ulicami miasta przez zwycięskich frankistów, żeby zdradziły kryjówkę swoich braci – anarchistów.
Maria Wiernikowska
Zrobię tego dnia najdziwniejsze zdjęcie. Na tle czarnego nieba kotłują się granatowe chmury. Na chwilę robi się między nimi dziura i rozświeca kamienny, celtycki krzyż, stojący na rozstaju dróg. Wyciągam aparat, pstrykam. Na zdjęciu widać później coś jak rękaw biały, fragment sylwetki w ruchu. A nie było tam przecież nikogo.
for. Maria Wiernikowska
Dziś zasnę w domku z szarego kamienia w Olveiroa. W starych spichlerzach i kurnikach wysoko nad ziemią gospodyni urządziła maleńkie sypialnie, w oknach błękitne drewniane okiennice. Chciałoby się zostać.
fot. Maria Wiernikowska
Ale od świtu mój rower czeka niecierpliwie pod murem, na bagażniku sandały parują poranną rosą w rudym słońcu. Gotowe do drogi.
fot. Maria Wiernikowska
I nagle między pniami drzew podnosi się błękitna płachta. Wyjeżdżam jeszcze wyżej, jeszcze kawałek, żeby odsłonił się cały horyzont. Wyciągam telefon i piszę esemesa do Gwiazdy: „Morze jest niebieskie”.
fot. Maria Wiernikowska
Muxía. W zatoce port, marina witająca rybaków kanciastym łukiem triumfalnym, jak miniatura L’Arche de la Défence pod Paryżem. Za cyplem ocean. Bezkres.
fot. Maria Wiernikowska„„„
…jeno wyjmij mi z tych oczu…
Ja chcę pamiętać tylko dobre chwile. To jest moja modlitwa.
Siedząc w kucki na skale, ocieram twarz o kolano. Słone kropelki. O, i włoski mi rosną na kolanie. Pora wracać, depilować.
Maria Wiernikowska
Fisterra, fiesta: nad głowami mężczyzn w garniturach i w białych rękawiczkach płynie przez miasto Matka Boska. Z nieba leje się wrześniowy żar, ale wszyscy są eleganccy, sztywni, namaszczeni. Szalona rewia kolorowych torebek.
Maria Wiernikowska
Zaświadczenie, że doszłam do końca Drogi Jakubowej w Fisterra. Albo Finisterra, finis terrae. Znaczy tam, gdzie kończy się ziemia.
Wydawnictwo Zwierciadło
764 kilometry. Pieszo i na rowerze. Przypadkiem i wbrew sobie – bo do kościoła chodzi tylko na śluby i pogrzeby – rusza na pielgrzymkę do Santiago de Compostela.
Walcząc ze zmęczeniem, zirytowana i zachwycona na przemian, Maria Wiernikowska, matka, żona, kochanka, korespondent wojenny i reporter klęsk żywiołowych, na drodze średniowiecznych pątników zderza się sama ze sobą.
Łakoma miłości, sukcesu i ryzyka nieraz ocierała się o śmierć. Po co? „Jednej oczu się czarnych, drugiej – modrych boję” – nuci, brnąc samotnie od Pirenejów aż do oceanu, kobieta, która niczego się nie lękała.
Oczy czarne, oczy niebieskie. Z drogi do Santiago de Compostela to dziennik z tej podróży. Warto zajrzeć.
Oczy czarne, oczy niebieskie. Z drogi do Santiago de Compostela, Maria Wiernikowska do kupienia w naszej księgarni.