1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Styl Życia

W drodze do Dakaru

Czas jest elastyczny jak guma. Słowa takie jak za chwilę, zaraz, potem, mogą znaczyć za chwilę lub dużo później, lub tak naprawdę nigdy. Czas jest zabawką białych. Czas jest tu niepotrzebny.

Godzinę temu Nahil powiedział, że zaraz będzie. Miał tylko wziąć mundur i przywitać się z mamą. Codziennie odwiedza ją przed pracą. Siedzimy w samochodzie wynajętym w porcie. Mogłybyśmy już dawno wrócić, ale cierpliwie czekamy. Obiecałyśmy, że wytłumaczymy jego szefowi, dlaczego Nahil spóźnił się do pracy.

Wyjechałyśmy wcześnie rano. Umówiony kierowca nie stawił się pod hotel i musiałyśmy same dostać się do portu. Dopiero potem zaczęłyśmy się zastanawiać, czy nie powinno to było dać nam do myślenia. Ale teraz nie. Teraz było rano, rześko. Jechałyśmy brzegiem delty rzeki Gambia przyglądając się smutnym wrakom statków, tkwiącym bezsensownie na mieliznach. Porzucone same sobie rdzewiały w równikowym upale i wilgoci.

Szukałyśmy innego samochodu i innego kierowcy, który zgodziłby się pojechać z nami na północ. To tylko 200 kilometrów. Trzy, może cztery godziny drogi. Ktoś poradził, żebyśmy przepłynęły na drugą stronę delty i tam poszukały chętnych. Na pewno, na pewno, tam nie będzie z tym żadnego problemu, mówili.

Gambia jest malutkim krajem, rozciągającym się po obu stronach rzeki Gambia i wciśniętym pomiędzy północny i południowy Senegal. Znana najbardziej z produkcji orzeszków ziemnych, jest przepięknym miejscem osadzonym na zachodnim brzegu afrykańskiego kontynentu.

Plaże są opustoszałe. Dziewicze niemal, bo turyści prawie nigdy nie opuszczają resortów. Boją się. Komarów, ludzi, natury. Jest niebezpiecznie, mówią z przekonaniem niemieccy przewodnicy i wielu ludzi chętnie im wierzy. Wszystko, co inne, jest przecież niebezpieczne. A plaże w stolicy Bandżul są przepiękne. Szerokie, piaszczyste, okolone bujnym murem zieleni. W porze deszczowej, tak, jak teraz, woda spływająca z głębi lądu wlewa się pomarańczowymi strugami do oceanu. Czasem widać rybaków zarzucających swoje sieci. Czasem stado pomarańczowych, afrykańskich krów. Czasem malutką, drewnianą restauracyjkę. Ani jednego turysty. Żadnych leżaków, ręczników, sprzedawców lodów. Cisza, piękno i natura.

Z orzeszków ziemnych, sto przepisów. Ryby w sosie z orzeszków ziemnych, mięsa w sosie z orzeszków ziemnych. Zupy i desery. Zapisałam sobie gdzieś na karteczce przepis, który podyktował mi kucharz w jednej z restauracji. Mielę potem dokładnie orzeszki w domu, ugniatam w moździerzu. Mieszam, smażę i wlewam tak, jak powiedział, ale to nie to samo. To nigdy nie jest to samo.

Kiedy stoimy w porcie i czekamy na prom, podchodzi do nas młody chłopak. Mówi, że nazywa się Nahil. Proponuje, że się nami zaopiekuje. Mimo, że jest tutejszy, sam wygląda bardziej żałośnie niż my dwie razem wzięte. Może właśnie dlatego, a może po prostu dlatego, że tak miało być, mówimy mu w końcu, - Dobrze, jedź z nami. Pomóż nam. Nie chce od nas żadnych pieniędzy. Mówi, że pracuje jako ochroniarz i że zna się na rzeczy.

Po godzinie negocjacji pod komisariatem policji - policjanci pilnują, żeby cena nie była astronomiczna - mamy samochód i kierowcę. Jedziemy na północ, w kierunku Dakaru, tak jak chciałyśmy. Tyle, że jedziemy z prędkością 10, może 15 kilometrów na godzinę. W autostradzie, którą z asfaltową drogą nie łączy nic prócz nazwy, dziury na pół metra. Jedna obok drugiej. Ubity pas pomarańczowej, gliniastej ziemi marszczy się i fałduje jak okiem sięgnąć. W samochodzie nikt nic nie mówi. Tylko pasażer, zabrany spod komisariatu, żeby było taniej, zdaje się świetnie bawić.

Planowałyśmy podróż parę dni wcześniej. Miałyśmy w ciągu jednego dnia przejechać 200 kilometrów i wrócić. Nie wydawało się to nam dużo. Tyle, że nikt nie chciał jechać, a potem kierowca, który się w końcu zgodził, nie pojawił się o umówionym czasie. Tak więc teraz mkniemy pomarańczową autostradą w kierunku Dakaru przypadkowym samochodem wynajętym w porcie. W linii prostej 200 kilometrów, może mniej. Co możemy zrozumieć z tego kraju jadąc w ten sposób, 20 kilometrów na godzinę?

Najbardziej niebezpieczne szczepy malarii, seks turystyka, dzieci wyciągające ręce do białych, nauczone, że ci zawsze dają cukierki. Ludzie zawsze mili, ciepli, gościnni.

 

Pierwsze wzmianki o terenach Gambii pochodzą podobno od arabskich handlarzy, którzy już w IX wieku przewozili przez Saharę niewolników, złoto i kość słoniową. Później, w XV wieku pojawili się Portugalczycy, którzy przejęli kontrolę nad handlem i rozwinęli morskie szlaki handlowe.

O kontrolę nad ujściem rzeki Gambii współzawodniczyli z Hiszpanami, Holendrami, a później z Anglikami i Francuzami. Delta idealnie nadawała się na miejsce do penetracji wnętrza Afryki.

Przez 10 lat ten piękny kawałek świata był nawet nasz. Polski. Nasza prawdziwa, jedyna kolonia. Pomimo, że krótko i pośrednio, ale zawsze. W połowie 17 wieku ziemie u ujścia rzeki Gambii kupił bowiem Kurlandzki książę Jakub Kettler, a Kurlandia była w tym czasie lennem Rzeczpospolitej.

Dojeżdżamy do granicy z Senegalem. Pasażer nie przypada do gustu celnikom. Dyskusja staje się coraz ostrzejsza. Strażnicy po kolei wyciągają pasażerów, przeszukują samochód. Są trochę skonsternowani naszym widokiem. W końcu gotówka pasażera rozwiązuje wszystkie problemy i jedziemy dalej.

Jedziemy dalej. Tylko jedziemy. Krajobrazy się nie zmieniają. Soczyście zielona dżungla po bokach. Pomarańczowy bezmiar drogi przed nami. Samochód skacze i wygina się na dziurach, ale sunie do przodu. Przylepiam twarz do szyby i chłonę całą sobą tę zielono-pomarańczową przestrzeń.

Mamy szczęście, że akurat nie pada, bo jest pora deszczowa. Kiedy pada, droga momentalnie przemienia się w mulistą rzekę. Pierwszego dnia deszcz pojawił się znikąd. Zapełnił sobą całą okolicę i lał się z nieba nieprzerwanym strumieniem aż do rana. Później było tak codziennie. Urwiste ściany wody zaczynały się punktualnie w porze kolacji.

Kontrolę nad Gambią ostatecznie przejęła Anglia, która zaczęła organizować w tym obszarze handel. Francuzi otrzymali jedynie niewielką enklawę, którą ostatecznie również przekazali Brytyjczykom pod koniec 19 wieku. Dziś większość mieszkańców Gambii mówi po angielsku i prawie wszyscy wyznają islam.

Obliczam, ile godzin możemy jeszcze jechać przed siebie. Kiedy zawrócić, żeby zdążyć na powrotny prom. Jutro samolot. Musimy wrócić do Bandżul jeszcze dziś w nocy.

Kierowca okazuje się być Senegalczykiem. Mówi po francusku. Co za ulga! Teraz wytłumaczę mu w jego języku, że już nie chcemy jechać do Dakaru. Już nie. Teraz tylko do najbliższej wioski. Napić się i z powrotem. W try miga, żeby zdążyć na prom.

Rozmowa nie klei się jednak tak samo, jak z Nahilem po angielsku. Jak z kimkolwiek tu w rzeczywistości. Czas jest przecież niepotrzebny. Czas nie ma znaczenia. Tak, tak, zdążycie na prom, mówi. Dla nas jednak jest bardziej oczywiste niż cokolwiek innego, że rzeki Gambii nie przepłyniemy dziś inaczej niż wpław.

Gambia uzyskała niepodległość w 1965. Początkowo była monarchią konstytucyjną w ramach Wspólnoty Narodów. Parę lat później proklamowano powstanie republiki. W latach osiemdziesiątych Gambia próbowała zbliżenia z Senegalem. Podpisano nawet traktat o konfederacji powołujący do życia Senegambię. Konfederacja Senegalu i Gambii miała powołać wspólne siły zbrojne, a także zjednoczyć gospodarkę i wprowadzić wspólną walutę. Jednak Gambia wycofała się z konfederacji. Nahil nie chce rozmawiać o polityce. Mówi, że wszystko jest good.

Dawno minęła połowa czasu do odpływu powrotnego promu. W zasadzie jest mi już wszystko jedno. Możemy tak jechać bez końca, tylko po co. Przecież do Dakaru nie dojedziemy na pewno.

Nahil mówi - Nic nie szkodzi. Mam tu rodzinę. U nich zjemy i odpoczniemy.

Czas jest gumą, pamiętaj, mówię sobie. Czas jest tu niepotrzebny. Czasu nie ma naprawdę… Schodzą się wszyscy. Siostra Nahila, jej mąż i dzieci. Teściowa. Wuj. Zapraszają na obiad. Przyjmują nas niezwykle serdecznie. Wnoszą kolejne dania, które jemy wszyscy z jednej miski. Warzywa, mięsa, orzeszki ziemne. Ta podróż staje się nierealna. Tylko zdjęcia przypominają mi, że miała miejsce naprawdę.

Kiedy przyjeżdżamy do portu, jest późno w nocy i kompletnie ciemno. Komisariat, ostatnia ostoja bezpieczeństwa, zamknięty na cztery spusty. - Ferry? Dawno odpłynął. Następny będzie jutro rano. Ale Nahil porusza się w tych warunkach bardzo dobrze. To jego grunt. Mówi, że za chwilę odpływa inny statek. Możemy na niego wsiąść.

Co za ulga, bo odkąd wysiadłyśmy z samochodu, idzie za nami powiększający się z każdą chwilą tłumek mężczyzn. Nahil prowadzi nas bokiem, okrążamy port parę razy, żeby tylko nie przystawać. Dopóki idziemy, nic nam nie zrobią. Ale oni idą za nami, napierają coraz bardziej. W końcu okrążają nas zupełnie. Nahil odpiera ich ciałem.

Mówi, - Obronię Was. Ale on jest tylko jeden, a ich wielu. - Nahil, co się dzieje? Czego oni chcą, ci mężczyźni? Tłum wykrzykuje coraz głośniej. Targują się z Nahilem. Gestykulują i pokazują na nas dwie. Nie wygląda to dobrze.

W końcu sprawa się wyjaśnia. Ci mężczyźni to tragarze. Zarabiają na przenoszeniu ludzi i bagaży do statku. Statek cumuje przy brzegu, ale nie ma żadnego trapu ani tym bardziej molo.

Mówimy kategorycznie: nie. Nikt nas nigdzie nie będzie nosić, a już na pewno nie tutaj, nie w nocy i nie w tym tłumie rozemocjonowanych mężczyzn. W tej samej chwili jednak żałujemy, bo złamałyśmy właśnie tutejszy porządek rzeczy. Ci ludzie po to tutaj są. Tak zarabiają na życie. Wsiadamy na statek same, ociekające słoną portową wodą, niepasujące tu tak bardzo, że to aż boli.

Kiedy dobijamy do drugiego brzegu, kapitan mówi nam na obchodne - Uważajcie na złodziei.

- Gdzie? – pytamy nerwowo. Dopiero kiedy wzrok przyzwyczaja się do ciemności, zauważamy tłum mężczyzn koczujących przy brzegu rzeki. Są ich dziesiątki, może setki. A może moja wyobraźnia szaleje ze zmęczenia. Z jednej strony tylko tragarze zarabiający uczciwie na chleb. Z drugiej sami złodzieje. Są miejsca, gdzie świat jest idealnie uporządkowany.

Wsiadamy z Nahilem do taksówki, jeszcze tylko krótka przejażdżka brzegiem delty. Znów spojrzenie na szczerzące się na mieliznach wraki, a potem prosto do hotelu. Nahil prosi tylko, żebyśmy zatrzymali się na chwilę pod jego domem. Weźmie mundur i przywita się z mamą. - Proszę, wytłumaczcie szefowi, dlaczego spóźniłem się do pracy. Wam uwierzy.

Nie ma sprawy, Nahil. Poczekamy. Leć.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze