1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Styl Życia

Zmarła Barbara Falandysz. Wywiad z nią ukazał się w październiku na łamach miesięcznika SENS

materiały TVP Info
materiały TVP Info
Zobacz galerię 3 Zdjęcia
Bywa szokująca i kontrowersyjna, ale nie można jej odmówić poczucia humour i życiowej energii. Barbara Falandysz w rozmowie z Hanką Halek opowiada o swojej ucieczce do lasu i nieufności wobec konsumpcyjnego świata.

Z kim nie chciałaby pani, żeby panią pomylono?

Gdy ostatnio zadzwonił do mnie znajomy i powiedział, że właśnie ukłonił się jakiejś kobiecie, myśląc, że to ja, odpowiedziałam: „Miły panie, każda kobieta pragnie być absolutnie wyjątkowa i inna niż wszystkie, a na pewno słyszeć, że jest. I ja też nalegam, aby tak do mnie mówić, nawet, jeśli to nie do końca jest prawda”. Pamiętam z dzieciństwa szaloną modę „na Bardotkę”, kiedy wszystkie kobiety farbowały się na blond. Mój ojciec ubolewał, że moja ciemnooka matka, urodzona w Bułgarii pół-Ormianka też uległa. Bez tej bardotkowej stylizacji była niezwykle oryginalna, zwłaszcza w słowiańskim kraju, a tak stała się jedną z wielu. O, tu, proszę spojrzeć, była na okładce „Zwierciadła”, 1961 rok. Jej brat był zresztą równie urodziwy, piękny jak aktor, zawsze wesoły i pełen słońca. Został chirurgiem, ale, niestety, popadł w morfinizm i w wieku 31 lat zmarł wskutek przedawkowania. Może dlatego nigdy nie miałam pociągu do narkotyków.

Zobacz rozmowę z Barbarą Falandysz w TVP Info: A do alkoholu?

Zawsze lubiłam biesiadę, miałam mocną głowę, ale po chemioterapii kompletnie nie mam ochoty na alkohol, chociaż moja wspaniała lekarka, Iza Lemańska, wcale mi go nie zabrania – oczywiście w rozsądnych ilościach. Tylko papierosy mi zostały i drażni mnie ta obłędna walka z nikotyną, która jak walec toczy się od pewnego czasu. W moim odczuciu jest to likwidacja kolejnego elementu, który tworzy bliskość między ludźmi, to całe nasze „Chodź na papieroska, coś ci powiem”, to gadu-gadu z obcymi często ludźmi. Jestem przekonana, że tak właśnie jest, ponieważ wobec dzisiejszych możliwości technologicznych wszędzie można przecież zrobić wyciąg lub palarnię i po problemie. Ale nie, z punktu widzenia władzy nie ma potrzeby ścigać tych, którzy piją alkohol, bo nawet jeśli powiedzą sobie coś ważnego, to i tak nie będą tego pamiętać, a palaczy fajnie jest ścigać i dawać im do zrozumienia, że są gorsi. Tymczasem palenie, szczególnie w zestawieniu z żywnością, nie jest aż tak szkodliwe, jak się o tym powszechnie mówi, tyle że brzydko pachnie. Oczywiście znaczenie ma ilość, ale umówmy się – gdybym jadła tony pomidorów, to też na zdrowie by mi nie wyszło. Zresztą dzięki nikotynie na wydziale prawa poznałam mojego męża (śmiech). Wszedł do sekretariatu i spytał, kto ma papierosa. Piotr Mierzejewski miał „Caro”, ja „Marlboro”. Wybrał „Marlboro”... Zapaliliśmy, a później poszliśmy do Pałacu Kazimierzowskiego na kawę. Piotr, taktycznie i faktycznie się od nas odłączył, a mój przyszły mąż poprosił mnie o spotkanie. „Pan zadzwoni w przyszłym tygodniu” – odpowiedziałam. Bo mimo że bardzo mi się podobał, nie mogłam przecież zgodzić się natychmiast.

Czuła się pani zdobywana?

Tak, przez wszystkie wspólne lata. A teraz już nie widzę zdobywców. Bo po co mężczyzna ma się wysilać, skoro kobieta tego nie oczekuje, bo wie, że ją kupił? Obserwuję wiele małżeństw, w których starszy mężczyzna myśli, że ta o 30 lat młodsza partnerka naprawdę kocha i jest w związku z powodu jego walorów fizycznych, urody, umysłu. Nie mam pojęcia, jak można popaść w taką iluzję. On bogaty, po prostu naiwny, ona pazerna, i z każdym rokiem z coraz większą złością – bo też się przecież starzeje – że świat się nie zatrzymał i nie zauważył, jaka ona jest piękna. W ten sposób tworzy się kobieta gad, która na prawo i lewo zionie wściekłością.

Pani była młodsza od męża o 17 lat.

Tak, i uważam, że 20 lat jest maksymalną różnicą, jaka może w związku zaistnieć. Nas bardzo wiele łączyło. Byliśmy dziećmi powstańców warszawskich, bardzo podobni pod względem intelektualnym, mieliśmy zbliżone poglądy, poczucie humoru, a przede wszystkim silną więź erotyczną, bo czwórka dzieci nie wzięła się znikąd.

A kto pani zdaniem jest większą siłą napędową świata, mężczyźni czy kobiety?

To podział nieuzasadniony, bo na piedestale można stawiać ludzi, którzy się wyróżniają, np. osiągnięciami naukowymi czy niesieniem pomocy. I może to być Piotr Curie albo Maria Skłodowska-Curie – nie ma powodu, by płeć odgrywała tu znaczenie. A kobiety? Owszem, rodzą dzieci, pracują itd., ale równie wspaniały jest kierowca autobusu, który wozi ludzi. Czy mamy stawiać mu pomnik? Nie widzę najmniejszego powodu, żeby umieszczać na piedestale jakąkolwiek grupę tylko dlatego, że jest grupą, obojętnie jaką, kobiet, rudych czy blondynów – bo taki sztuczny podział przekształca się w konflikt. Wszystkim jest ciężko, a państwo powinno raczej wyrównywać szanse, niż stawiać jednych ponad drugimi. Poza tym gloryfikowanie kobiet sprawia, że mężczyźni niewieścieją, ubierają się jak kobiety, poddają się modzie na szczupłość, tak jakby chcieli do tego grona gloryfikowanych kobiet dołączyć (śmiech). Kiedyś mężczyzna chodził w szerokich spodniach, by sprawiać wrażenie, że jest go więcej w różnych miejscach, a dziś? Jak oprzeć się na ramieniu takiego chudego czegoś w obcisłych spodenkach? No, czasem z brodą, ostatnim atrybutem, jaki jeszcze został, choć za chwilę i on zaniknie. Ale zanim to nastąpi, pojawią się jeszcze ze dwie, trzy Conchity Wurst, wymyślone po to, byśmy całkiem zgłupieli i nie wiedzieli już, kto jest kim, bo taką zdezorientowaną grupą jest po prostu łatwiej rządzić. I o to w tym systemie chodzi... Tak, tu zdecydowanie chodzi o dezintegrację. Nic, ale to kompletnie nic nie jest czynione dla naszego dobra.

Świat robi się nieprzyjazny dla człowieka, bo likwiduje się w nim elementy ludzkie, czyli co? Kontakt fizyczny, dotyk, wspólne posiłki, rozmowę, nawet kłótnie – tę naszą fizyczność, z której jesteśmy ulepieni i która ma swój zapach. W zamian za to dostajemy randki, seks, zakupy, załatwianie spraw przez internet lub telefon – automat, lecz z informacją: „Możesz korzystać, ale pamiętaj, że to jest niebezpieczne”. A z drugiej strony dusząca kontrola i podsłuchy, które w razie kłopotów, np. napadu, przeważnie dla przeciętnego człowieka stają się bezużyteczne. Dlatego lubię być w moim domku w lesie, bo a to sąsiad świeżutki miód przyniesie, a to sarna przez bramę przeskoczy albo chociaż dziurę zrobi, a to dziki – choć je za to przeklinam – zryją teren.

Nie boi się pani być tu sama?

Nie powiem, żeby było to superkomfortowe, bo drewno pracuje i od czasu do czasu w środku nocy zachrzęści albo szyszka nagle spadnie, coś zawyje. Na szczęście mam psa, a on odróżnia dźwięki ważne od nieważnych. Jest też monitoring, sąsiedzi. Pieniędzy przy sobie nie noszę, bo wszędzie mogę płacić kartą. Szczerze? Wydaje mi się, że w mieście bywa niebezpieczniej niż tu. Poza tym jestem jedynaczką i po zatoczeniu ogromnego koła w wielodzietnej rodzinie i ciągłym huku, jest mi tu samej dobrze.

I gdy przyjeżdżają dzieci, to po prostu przeszkadzają?

No, wie pani... jestem uzależniona od szachów, oglądam dużo filmów i nie zawsze mam ochotę coś przyrządzać. Poza tym, gdy jestem sama, bezkarnie mogę jeść radzymińską kaszankę, wątróbkę, flaki i inne rzeczy, co do których moja młodzież ma wątpliwości. Najchętniej bym się stąd w ogóle nie ruszała, ale niebawem mam chemioterapię i już, niestety, cała tym żyję. Tłumaczę sobie, że to nie ma sensu, że carpe diem, wyluzuj, ale i tak się denerwuję, że znów muszę być w Centrum Onkologii. W chorobie przykre jest uzależnienie od terminów badań i ich wyników. Takie ciągłe dopasowywanie nie pozwala na choćby zarys jakichś planów. A tu wstaję, kiedy chcę, i w dresie koszę trawnik, idę na spacer, jesienią na grzyby. Nie ma hałasu, ptaszki śpiewają, pachnie wakacjami. Moja córka Wiktoria trafnie określiła ten aromat jako „piacho-mech”. Dlatego ja, jak ten zwierzak, szukam szczęścia w lesie, tu się wolę czasem schować.

Wywiad pochodzi z październikowego numeru (2015) magazynu SENS

Barbara Falandysz prawniczka i działaczka społeczna, żona zmarłego w 2003 roku prof. Lecha Falandysza, mama czwórki dzieci: Wiktorii, Tosi, Fryderyki i Edmunda. W 2011 roku zdiagnozowano u niej raka. Zmarła 14 grudnia 2015.

Warto przeczytać: Barbara Falandysz jest jedną z rozmówczyń Małgorzaty Łyczko, autorki Lekcji miłości. Poruszające opowieści o rodzicielstwie.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze