Przerażają, zniesmaczają i fascynują. Swoją pozorną normalnością,
ale też nieprzeciętną inteligencją. Oglądanie seriali o czarnych charakterach jest jedną z bardziej wstydliwych przyjemności.
Czemu nas, ale i twórców filmów tak fascynują seryjni mordercy? Choć istnieli od dawna, a przynajmniej od sprawy Kuby Rozpruwacza, to samo określenie „seryjny morderca” jest obecne dopiero od lat 80. i głośnej sprawy Teda Bundy’ego, który przyznał się do zabicia 30 młodych kobiet (oficjalna liczba jego ofiar nie została do końca ustalona). Publiczność i media obecne podczas jego procesu zastanawiały się, jak ten sympatyczny, przystojny mężczyzna mógł się okazać takim zwyrodnialcem. I na tym polega właśnie fenomen seryjnych zabójców. – Poza epizodami mordowania są zwykłymi, miłymi ludźmi. W kryminalistyce nazywa się to „maską zdrowego umysłu” – tłumaczy kulturoznawca Lidia Rudzińska. – Mają na sobie powłokę normalności, którą zrywają na czas morderstwa. Tacy też są najsłynniejsi serialowi seryjni mordercy: Dexter i Hannibal.
Wiecej w Sensie 10/2015. Kup teraz!
SENS także w wersji elektronicznej