Większości z nas zależy na prawdziwej miłości i partnerskim związku. Dlaczego zatem tak często sami uniemożliwiamy sobie bliskość, zamieniając ją na permanentną, choć nie zawsze świadomie prowadzoną grę?
Nawet nasze kłótnie stały się schematyczne – mówi Beata, 36-letnia menedżerka. – Jesteśmy na co dzień zabiegani, zapracowani, spłacamy kredyt w nieszczęsnych frankach, więc nasze życie często przypomina dziwną pogoń za czasem. Co i rusz okazuje się, że o czymś się zapomniało, czegoś nie zrobiło. Paweł ma wtedy swoją stałą śpiewkę: „Wszystko na mojej głowie”. Im głośniej on wrzeszczy, tym więcej frustracji zbiera się we mnie. Z tej bezsilności zaczynam płakać, wtedy Paweł zwykle mięknie i mówi wspaniałomyślnie: „Dobrze, załatwię to. Wygląda na to, że jestem jedynym dorosłym w tym domu” – jego ton jednak jest już bardziej pojednawczy. Zrobił się z tego już stały scenariusz – jego pretensje, mój płacz i wreszcie pojednanie. Kiedy przyglądam się bliżej naszemu związkowi, widzę, że często tacy jesteśmy. Paweł w wielu momentach manifestuje swoją zaradność, bierze się do czegoś z komentarzem: „Kto jeśli nie ja”. Mnie jest bliżej do obrażania się, użalania – widzę w tych chwilach moją mamę. Czy jestem taka, czy może się takiego zachowania nauczyłam…?
Wiecej w Sensie 01/2016. Kup teraz!
SENS także w wersji elektronicznej