Co można kupić za zarobione w teatrze sto złotych? Płytę dvd z filmem „Disco polo”. Albo pachnidła, smarowidła i wieżę, z której można pozdrawiać fanów. Albo główną rolę w musicalu „Mamma mia!”. Albo miłość. Aktorzy teatru 21 mają swoje potrzeby, lęki, marzenia. Jak każdy. Ale nie jak każdy mają zespół Downa.
Teatr 21 wykluł się w 2005 roku z prowadzonych przez Justynę Sobczyk warsztatów w Zespole Społecznych Szkół Specjalnych „Dać Szansę”. „Aktorzy” z zespołem Downa i autyzmem najpierw wystawiali nietypowe jasełka, później zaczęli realizować autorskie spektakle, na przykład „...i my wszyscy. Odcinek 0”, gdzie po kolei przebierają się za Maćka z „Klanu” w nadziei, że i oni staną się profesjonalistami. Udało się, w końcu zniknął cudzysłów, stali się aktorami, zaczęli w teatrze zarabiać.
W spektaklach rozkładają się przed widzami na pierwiastki. Na przykład w „Portrecie”, gdzie analizują swoje twarze. „Głowa raczej proporcjonalna, choć tył nieco bardziej płaski, a szyja krótka. Nos malutki, uszy też, z zawiniętymi końcówkami. Oczy nieco skośne, podniebienie płytkie, język większy”. W imieniu wszystkich Daniel pyta: – Czy jestem ładny? Czy jestem brzydki? Kto wymyślił moją twarz?
A w innym spektaklu – „Upadki” – ustami Oli psioczą na brytyjskiego doktora, który „dawno temu z dalekiej Mongolii sprowadził na nich zespół Downa” (to artystyczna wariacja na temat używanego kiedyś określenia mongolizm na trisomię 21). – Od tej pory mamy problemy – mówi Ola.
Więcej w Zwierciadle 05/2016. Kup teraz!
Zwierciadło także w wersji elektronicznej