Ostra. Radykalna. Ale świadoma i wolna. Maria Peszek idzie tam, gdzie chce. Przed laty wyszła z teatru. Nagrała płyty, które wywołują skrajne emocje. Bywa, że jej słowa wzbudzają nienawiść. Ale mówi w imieniu
Tych, którzy nie mają odwagi na własną inność.
Nigdy nie brakowało ci teatru?
Bardzo dużo pracowałam i to z fantastycznymi ludźmi. Grałam wiele ról, dostawałam nagrody. W pewnym momencie poczułam, że teatr się we mnie wypalił. Może to brutalne, co powiem, ale dzisiaj niespecjalnie wierzę w teatr, a ponieważ mam dotkliwe poczucie krótkości życia, chcę zajmować się tylko tym, w co naprawdę wierzę. To muzyka ma siłę. Skuteczniej przenosi to, co chcę ludziom powiedzieć.
Decyzja była nagła?
Dojrzewałam do niej długo, ale podjęłam ją nagle i trochę niespodziewanie, bo pracując nad piękną rolą. Najpierw sama wybrałam tekst, dostałam prawa do polskiej prapremiery, zaproponowałam reżyserię Michałowi Zadarze. Miałam zagrać z moim ojcem Janem. Tymczasem poczułam, że nie jestem w stanie. To było silne, niemal fizyczne odczucie. Moje ciało powiedziało: „dość”. Czułam, że jestem nieszczęśliwa. I że chcę pójść własną drogą.
Więcej w Zwierciadle 01/2015. Kup teraz!
Zwierciadło także w wersji elektronicznej