Słońce z Kos opala na piękny złocisty kolor, jakiś głębszy niż odcień uzyskany w ojczyźnie, a nadany przez rachityczne promienie przesączone przez smog i poburzowe opary. Ale też w greckim raju ujawnia się ogólna nadobfitość ludzkich cielsk. Widać to zwłaszcza w hotelach z formułą „all inclusive”: im kto szerszy, tym więcej pochłania, jakby przyrost masy tłuszczowej był głównym celem pobytu. Nie lubimy tego widoku, lecz w tym roku durny pośpiech i wygodnictwo skłoniły nas do wykupienia wczasów z wypasem. Tak oto trafiliśmy do obozu postsocjalistycznych nacji. Rosjanie, Ukraińcy, Słowacy, Czesi i Polacy. Jak powtórka z historii… Z tym, że tym razem nikt nie narzucił Układu. Sam się zrobił, siłą inercji.
Dokładnie 25 lat temu, także latem, pojechałam z mężem na trzy tygodnie do Pragi. Dane nam było zakosztować prawdziwej czeskiej kuchni, rzecz jasna z legendarnymi knedliczkami na czele. Co jeszcze było jedzone? Poczytajcie. A choć minęło ćwierć wieku, zapewniam – przepisy są znakomite!
Praskie brambory (przepis na zupę kartoflaną, pieczeń wieprzową i kurczaka w orzeszkach arachidowych) Josef Doležal mieszkał przy ulicy Koroškiej z żoną i kotem. Państwo D. uważali pręgowanego „synka” za najpiękniejszy obiekt w domu. Chyba mieli rację. Ponad dwadzieścia lat temu Josef pełnił funkcję dyrektora Czechosłowackiego Ośrodka w Warszawie. Choć wyrzucony ze stanowiska po Praskiej Wiośnie, pozostał przyjacielem Polaków. Dał dowód propolskich sympatii wydając córkę jedynaczkę za warszawiaka, a także w rozlicznych czeskich publikacjach (z zawodu nie był dyrektorem, lecz dziennikarzem) wychwalając naszą kulturę. Nam okazał serdeczność, popartą zaproszeniem na domowy posiłek. Tamten czerwiec nad Wełtawą należał do chłodnych i deszczowych. Perspektywa gorącego obiadu wydała się nęcąca. Ciekawiła mnie również forma takiego nieformalnego spotkania. Gospodarz doholował nas do mieszkania. W przedpokoju zzuł buty i nakładając papucie zachęcił męża do pójścia w jego ślady – co nie spotkało się z aprobatą. Utleniona na żółto żona Josefa od wejścia załamywała ręce nad naszą chudością. Zapewniała, że jej kuchnia w tydzień poprawi nasz wygląd. Po tym, co zaserwowała, nie miałam wątpliwości. Więc najpierw bramborová polévka, po naszemu kartoflanka. Wypytałam o przepis. Oto on: pół kilograma pokrojonych w grubą kostkę ziemniaków gotujemy w osolonej wodzie. Do tego zasmażka: łyżka posiekanej cebuli obzłoconej na maśle z łyżką mąki, rozprowadzona na końcu kilkoma łyżkami wywaru z ziemniaków. Potem zasmażka chlup do kartofli; całość zagotowana, a po zdjęciu z ognia doprawiona ćwiartką śmietany, rozbełtanym jajkiem, solą, pieprzem i kminkiem. Na koniec zupa została posypana pietruszkową natką i wydana z grubo pokrojonym chlebem. Do tego chłodny Pilzner. Drugie danie także pachniało tradycją: vepřová panenka (po naszemu pieczeń wieprzowa) z pokrojonymi w talarki, podsmażonymi na smalcu knedlikami plus witaminy w postaci kapusty i kolejnych kufli piwa. Z mięsem pani Doležalová postąpiła jak następuje: półkilogramowy kawałek świniaka bez kości natarła solą, czosnkiem, pieprzem i obrumieniła na smalcu; po tym przełożyła do rondla, posypała pietruszką i wstawiła do piekarnika na ok. 40 minut. W trakcie pieczenia podlewała mięso rosołem (z kostki, jak przyznała ze wstydem). W połowie pieczenia dorzuciła do potrawy pocięte w plastry kartofle i posypała wszystko kminkiem. Gotowe, pokrojone w gruba na dwa palce plastry wyłożyła na półmisek i ubogaciła wspomnianymi powyżej knedliczkami. Przez cały obiad „synek” nie spuszczał z nas zielonego spojrzenia. Prawdę mówiąc, nie wyglądał na zwierzę udomowione. Zawadiacko rozdarte ucho, złamany ogon i wściekłe błyski w oczach wiele mówiły o jego temperamencie. Trudno było wyczuć – rzuci się i wydrze pachnące mięso czy powstrzyma go tradycyjna czeska gościnność? Przysnął dopiero przy deserze – ciasto ani kawa nie obchodziły go ani trochę. Nas natomiast słodkości ożywiły. Rozwinęła się ostra dyskusja o zależności kultury od polityki, co zakrawało na podziemne knowania. W praktyce sprowadziło się to do wizyty na kiczowatym spektaklu w teatrze Laterna Magica. Josef obiecał załatwić bilety dostępne tylko po protekcji. Słowa dotrzymał, niestety. Obudziły nas oklaski. Wychodziliśmy ziewając, a tu nagle słyszymy „Ahoj, co tu robicie?”. Włodek Adamczyk. Prażanin, pół Polak, pół Czech, z polskim paszportem. Byłam przekonana, że rozmawia z nami po czesku. Odpowiadałam z takim samym praskim zaśpiewem, dumna, że błyskawicznie opanowałam mowę południowych sąsiadów. Tymczasem on puszył się doskonałym – w jego mniemaniu – polskim językiem. Włodek uświadomił nam ogrom przeobrażeń zachodzących w lokalnym środowisku twórczym. Po raz pierwszy poruszył temat na przystanku tramwajowym. Czekaliśmy bodaj na ósemkę – lecz kiedy pojazd o takim numerze pojawiał się w polu widzenia, Włodek chwytał męża za mankiet i gmatwał wypowiedź. Albo zaczynał tajemniczo: „Coś ci powiem…” po czym zawieszał głos, rozglądał się konspiracyjnie i… urywał wątek. Przy trzeciej ósemce mąż wyrwał się Włodkowi i wskoczył do pojazdu nie czekając na puentę. „Ahoj!”, zamachaliśmy Włodkowi już zza szyby tramwaju. Jednak Włodek nie dał za wygraną. Zaprosił do siebie, żeby w domowym zaciszu zgłębić temat. Jego żona Sabina prawie się nie odzywała, a kiedy otwierała usta, wyrzucała dźwięki przypominające rozgryzanie fistaszków. A może tak mi się skojarzyło, bo podjęła nas kurczakiem w arachidach. Do tego sałata oraz białe wino. Przepis, o który poprosiłam, przetłumaczył Włodek – więc jeśli coś nie wyjdzie, zwalcie na językowe braki. No to tak: bierzesz sto gramów orzeszków ziemnych, obierasz, wrzucasz do miksera, grubo mielesz. Na patelnię kładziesz cztery łyżki masła i trzy łyżki musztardy. Powoli topisz masło, mieszając z musztardą na jednolitą papkę. Cztery porcje obranego ze skóry i kości kurczaka – tylko białe mięso – maczasz w papce, potem obtaczasz zmielonymi fistaszkami. W głębokiej patelni topisz masło z olejem arachidowym. Obsmażasz na tym kurczaka ze wszystkich stron. Zmniejszasz ogień i dusisz kurczaka jeszcze przez kwadrans. W tym czasie w małym rondelku podgrzewasz pół pojemnika słodkiej śmietanki wymieszanej z trzema łyżkami musztardy, solą, pieprzem i posiekaną natką. Podajesz kurczaka na ciepłym półmisku, w sosjerce sos arachidowo-musztardowy. Najlepsze do tego są pieczone w łupinach brambory… – A proč ci przepis? – niespodziewanie zainteresował się czujny jak zawsze Włodek. „Pišu knihu”, odpowiedziałam bezbłędnie po czesku. Nawet Sabina zrozumiała, wyrażając akceptację słowem brzmiącym jak rozgryzanie orzeszków.