1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kuchnia

Małkowska i kurczak na słodko

Z różnych fachowych pism wiem, że niejaki Ulrich Krempel zrobił karierę jako kurator wystaw i ważna persona w międzynarodowym środowisku sztuki. Poznałam go w Warszawie, kiedy jeszcze pełnił funkcję dyrektora galerii w Düsseldorfie. Był uroczy. Wystylizowany (od strony wizualnej) na romantyka i jak tamci skłonny do lekkiej egzaltacji. |Z różnych fachowych pism wiem, że niejaki Ulrich Krempel zrobił karierę jako kurator wystaw i ważna persona w międzynarodowym środowisku sztuki. Poznałam go w Warszawie, kiedy jeszcze pełnił funkcję dyrektora galerii w Düsseldorfie. Był uroczy. Wystylizowany (od strony wizualnej) na romantyka i jak tamci skłonny do lekkiej egzaltacji.

To on przywiózł do Warszawy wystawę naprawdę świetnej sztuki niemieckiej, jeszcze wtedy –z RFN. Robiłam z nim wywiad, gościłam w domu. Myślę, że dla niego było to egzotyczne spotkanie. Dla mnie – odkrycie, że „po drugiej stronie muru” ludzie myślą o sztuce niemal tak samo, jak w soc-bloku. I nie czułam żadnego nabożnego szacunku do przybysza z „lepszego świata”.

 

Ule-bule

(Przepisy na kurczaka na słodko „ule-bule” i przystawkę w barwach niemieckich)

 

Krempel wszedł w mleko. My za nim. W mleku tonęło wszystko: działki, sąsiednie bloki, Trasa Łazienkowska, niebo, ziemia. Lekką orientację w przestrzeni dawało światło latarni, ale i ono wchłonięte zostało przez mleko. Było zupełnie cicho. Przypomniała mi się scena z filmu „Amarcod” – dziadek zagubiony we mgle tuż koło domu, pyta (na głos): „Czy już umarłem? Jeśli jestem w niebie, to wcale mi się tu nie podoba”.

Nam się dość podobało. Szliśmy w kierunku Wisły, choć mieliśmy wrażenie, że tkwimy wciąż w tym samym miejscu. Ulrich czyli Uli Krempel nosił biały szalik, jaśniejszy od mgły. Z bladą twarzą i rozwianymi blond lokami wyglądał jak duch z epoki romantyzmu. A przecież był z ciała, krwi i kości. Sama widziałam, jak kilka godzin wcześniej wtranżalał kurczaka. Ba, miałam nagranie wywiadu, którego udzielił mi podczas spotkania przy naszym stole.

Rozmawialiśmy najpierw po francusku. Od razu zastrzegł się: – Nie zamierzam niczego nikomu narzucać, ja tylko daję propozycję.

Potem przeszliśmy na angielski. – Ci, których włączyłem do wystawy, nie dali się skorumpować pomimo sukcesów – zapewnił. Chodziło o przygotowaną przez niego ekspozycję niemieckich „nowych dzikich”, w tym momencie już nieco starszych nowych dzikich. Pokaz „Młoda Sztuk z Republiki Federalnej Niemiec” miał miejsce w Galerii Studio i był naprawdę ważnym wydarzeniem. Komisarz pokazu Uli Krempel gościł u nas w domu i z niemiecką solidnością odpowiadał wyczerpująco na każde moje pytanie.

  – Artysta, aby nie stracić swej osobowości, powinien zawsze trzymać się pozycji uotsidera. Niektórzy twierdzą, że powodzenie zabija twórczość – kontynuował.

Zgadzałam się z nim. Ale jakby niepewien siły swej wypowiedzi, Uli powtarzał wszystko kilkakrotnie, coraz dobitniej i coraz dłużej. Nagranie ciągnęło się do północy. Dla relaksu, postanowiliśmy przejść się w tą piękną październikową noc. Przed wyjściem łyknęliśmy po kawie z kroplą mleka. Na zewnątrz było go całe morze.

Uli pod mostem cytował Goethego.

W wywiadzie zaznaczył, że kategoria młodości w odniesieniu do sztuki nie jest kwestią wieku, tylko stanu ducha twórców. Oznajmił też, że osobiście czuje się modernistą i że postmodernistyczne rozleniwienie musi się skończyć, bo sztuka doszła do ściany.

 – Gdy jeden pigment – biały, niebieski, czarny –  używany przez artystę stał się jego znakiem firmowym, co można zrobić dalej? – pytał retorycznie, nakładając sobie na talerz moją przystawkę nazwaną „trzy kolory”. Nie były przypadkowe – ze względu na gościa hors d’oeuvre zakomponowałam w barwach flagi niemieckiej.

Pumpernikiel posmarowany masłem pokroiłam w małe kwadraciki; na nie położyłam ciemne pieczone wołowe mięso ozdobione suszonymi śliwkami. Obok postawiłam sałatkę z żółtej papryki, kukurydzy i wiórków żółtego sera z sosem francuskim. Flagowy zestaw kończyła sałatka czerwona – z pomidorów i czerwonej papryki doprawionych sosem z jogurtu zmieszanego z koncentratem pomidorowym, pieprzem, słodką mieloną papryką i nitkami czuszki.

Sosy do sałatek „gryzły się”w lodówce, podczas gdy zajmowałam się kurczakiem. Miał być na słodko, z ryżem.

Najpierw marynowałam go w zalewie z malagi. Po godzinie rozgrzałam w głębokiej patelni olej sojowy. Wrzuciłam nań pokrojoną w kawałki, obraną antonówkę (znaczy, jabłko), trochę posiekanych suszonych śliwek, plasterki ananasa z puszki, a także drobinki czuszki (żeby nie było za słodko). W trakcie smażenie polewałam owoce malagą zmieszaną z wodą, w której moczyły się śliwki. Kiedy sos zgęstniał, zdjęłam go z ognia. Teraz w teflonowym rondlu rozgrzałam olej i włożyłam podzielonego na ćwiartki kurczaka, natartego solą, mielonym imbirem i pieprzem, Zrumieniłam ptaka; dorzuciłam mu plastry cebuli, następnie polałam zalewą, w której leżakował. Przykryłam rondel, przykręciłam gaz. Po 20 minutach duszenia pokryłam kurczaka przygotowaną masą owocową. Poddusiłam kolejne 20 minut i wydałam z ryżem na sypko. Półmisek udekorowałam świeżym ogórkiem w słupki pociętym. Na cześć gościa, potrawę nazwalam Ule-bule.

Uli nie pozostał dłużny. Do każdego dania improwizował dwuwiersz. Nie skomentował poetycko jedynie serów – trudno się dziwić, tylżycki, rokpol i polska gouda nie miały inspirujących smaków.

Po kawie z ciastem (kupnym, rzecz jasna) komisarz wystawy wygłosił orację na stojąco, z kieliszkiem szampana (przezeń przyniesionym) w dłoni. Także wstaliśmy, rozchlapując szampana. Uli przemawiał długo. Sens ogólny był taki: sztuka potrzebuje szerokiego pola działań.

Byliśmy z nim zgodni, lecz mieszkanie – nie. Sprzeciw martwej materii potwierdziła liczba kieliszków, zbitych podczas sprzątania. A może to wina mlecznej mgły?

 

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze