To dziwne miejsce. Wnętrze nie jest, moim zdaniem, zbyt przyjemne, za dużo tam wszystkiego, a przede wszystkim za dużo niezbyt ogarniętej obsługi. Miało być przytulnie, a wyszło obskurnie. Na szczęście jest jeszcze ogródek.|To dziwne miejsce. Wnętrze nie jest, moim zdaniem, zbyt przyjemne, za dużo tam wszystkiego, a przede wszystkim za dużo niezbyt ogarniętej obsługi. Miało być przytulnie, a wyszło obskurnie. Na szczęście jest jeszcze ogródek.
Umawiam się z M. na śniadanie. M. nie przychodzi, więc od razu jestem trochę na to wszystko obrażona. Zamawiam śniadanie holenderskie (20pln, w cenie kawa i sok ze świeżych owoców). Kiedy na moim stoliku pojawia się jedna smutna pita, trochę pomidorów, ogórków, suchego twarogu i jakiejś pasty z żółtego sera (owszem, dobrej, o ostrym, wędzonym smaku), jestem jeszcze bardziej obrażona.
Obrażona na Tel Aviv przestałam być przy lunchu. Ostra zupa z pomidorów i pieczonej papryki i gładkie lassi mango sprawiły, że trochę zmieniłam zdanie. Ostatecznie zmieniłam je przy bufecie.
Tel Aviv specjalizuje się w kuchni żydowskiej, a kuchnia żydowska opiera się na świeżych, nieprzetworzonych składnikach. I tak faktycznie jest na Poznańskiej. Prawdziwie zauroczył mnie zestaw past (z zielonego groszku, z pieczonego bakłażana, z czerwonej fasoli, rodzynek i chilli, hummus i hummus tahini o sezamowym posmaku). Być może zauroczył mnie swoja niedoskonałościa. Temu wszystkiemu czegoś brakuje. Optymistyczna wersja jest taka, że brakuje po prostu przypraw. Pesymistyczna (bardziej przekonujaca): w Tel Avivie nie ma nikogo, kto umiałby gotować. Ale sa dobre składniki. A w przypadku takich kawiarni to połowa sukcesu.
To nie jest żadna restauracja i w ogóle nie ma tu mowy o gotowaniu. Ale jeśli nie chce wam się obierać warzyw i owoców - polecam Tel Aviv. To wychodzi im naprawdę dobrze.
(bufet lunchowy: 27pln)
Tel Aviv, Poznańska 11