czwartek

wczoraj
Antoś w końcu nauczył się pływać , kilka lat za późno, boi się wody, ale sukces. Czytam dziennik Jasnorzewskiej i jej biografię Ani Nasiłowskiej, bardzo piękną. Dziennik poetki niezwykle ciekawy, też w kontraście jej poezji i prozy życia, subtelności wiersza i fizjologii umierania, zmarła na raka w 45 roku, w Liverpoolu. Okropne rzeczy pisze o Polsce i Polakach, a to na czasie biorąc pod uwagę co się teraz dzieje. To nie Mrożek, a ona wymyśliła termin Polactwo. Wieczorem dostarczono nam Forda, taki sam jak nasz warszawski, ale nowy model, więc już inny samochód. W tym też widać tempo zmian cywilizacyjnych.
Dzisiaj
Wczoraj nie działał tu Internet, za który płace, dostępny tylko przy recepcji.
Samochodem przebywamy wyspę w talii, ze wschodu na zachód, od wybrzeża do wybrzeża. Wysokie góry, pusto tylko jakieś małe miasteczka, na ogół zaniedbane i szpetne. Zupełnie nie ma nowej dobrej architektury, która nawet u nas się zdarza. Co jakiś czas nuragi, przypominające kamienne wieże, zagadkowe budowle sprzed tysięcy lat Ponad dwie godziny jazdy. Nie było warto, cel podróży miasteczko Bosa, które uchodzi tu za drugie najładniejsze , zawodzi. Imponuje tylko zamek z 12 wieku na skalistym wzgórzu. Uliczki wąskie, bardzo włoskie, mieszkańcy na ławeczkach, to jest kawałek prawdziwej Italii na pociechę. Powrót z problemami, nagle droga się kończy, wiadukt zabity deskami. Jakby ktoś w pysk dał. Żadnego uprzedzenia. Kolejne samochody jak ryby wpadają w sieć Dobra nawigacja wmontowana w deskę rozdzielczą nie uprzedziła nas, pewnie rozgrzebali ten most dopiero co. Echo katastrofy pod Genuą. Zapanowała we Włoszech panika, gdy chodzi o mosty i wiadukty. Szukamy innej drogi, co nie jest łatwe bo GPS upiera się na tą właśnie. Uczepiam się ogona jakiegoś miejscowego, który też wpadł w pułapkę i tak wychodzimy z matni. A tym czasem deszcz pada i błyskawice nad górami. Jedna z nich bliźniaczo podobna do Giewontu, który urósł i któremu zdjęto krzyż.
Na wschodnim wybrzeżu, ładna nadmorska miejscowość wtulona w wysokie góry, szukamy plaży, ale ulewa i pioruny. Więc do hotelu. Nawigacja znowu płata nam figla i prowadzi nieprawdopodobnie wąską drogą przez wysokie góry, najchętniej mieści się na niej jeden samochód. Widoki zapierają dech w piersi, jacyś młodzi Niemcy zaplątali się tu dużym wozem i wielka bieda bo utyka, jest za gruby na tą drogę. Sytuacja wydaje się beznadziejna, gdy udaje się go przepchnąć.
Gargantuiczna kolacja, potem dzieci tańczą i śpiewają. Antoś się waha czy dołączyć, przeżywa tortury niezdecydowania.

PODYSKUTUJ: