piątek

budzę się zupełnie nieprzytomny, czuję się jak mucha w smole, potem z tą smołą gram w tenisa. Te nasze rozmowy z Łukaszem po grze, jak za czasów komunistycznych, gdy graliśmy, narzekanie na potworność władzy, na te mordy obrzydliwe, na podłość kłamstwa.

Utykam co chwila z monologiem dziewczyny, dwie panienki 19 latki, co miały mi służyć konsultacją zanikły po maturze, a nie chcę się upominać. Redaguję po redakcji Kosińskiej mój „Dom pisarzy”, jak ja mogłem ją wziąć na redaktorkę, beszta mniej jak sztubaka, a tylko 30% jej uwag coś warta. Zdumiewający przypadek, jest nietaktowna monstrualnie, bezgranicznie, tak ma, nawet trudno się gniewać. To jest jakiś brak, który przy całej jej inteligencji, ogranicza ją w czuciu wielu spraw. I cały czas te sugestie, że nie ma czasu, że ma ważniejsze rzeczy na głowie i robi mi łaskę. Mam przez nią stracony rok. Ale już rozstajemy się, uff jaka ulga. Kto inny będzie mi teraz pomagał i jestem dobrej myśli. Odzyskuję przyjemność z pracy nad tą książką, która była bardzo trudna w pisaniu, bo wiele wątków trzeba spleść w jedno. A ja nie jestem mistrzem w konstrukcji.

PODYSKUTUJ: