piątek poza Warszawą

Obudziła mnie rano żona, niezwykle podekscytowana, dziki w naszym ogrodzie! Woła, że oglądała bawiące się wiewiórki, gdy zobaczyła te potwory. Mama, tata i podrośnięte dziecko. Nieprzytomny patrzę przez okno z pokoju Antosia, są, krzątają się tu i tam. Weszły przez niskie ogrodzenie jakie mamy z sąsiadami, a oni tak mają, że nie zamykają bramy. Opuściły nasz ogród w miejscu gdzie jest solidna siatka, więc doprawdy nie wiem jak to zrobiły, to nie są przecież koty. Antoś i Franio obudzili się i wszystko widzieli. Za wiele mają zdumiewających zdarzeń w telewizji i w grach elektronicznych, by się za bardzo przejąć takim widokiem.

Dzieci miały wolny od szkoły dzień, więc do Janowca, gdzie są „Magiczne ogrody”, dla dzieci wielka atrakcja, Antoś tam był kiedyś z klasą. Potem do Kazimierza, GPS nas wyprowadził w pole, na brzeg Wisły do promu, którego tam zwykle nie ma, i z lekka uszkodziliśmy przód samochodu.
W Kazimierzu nie było tłoku, czego się obawiałem, było za to słońce. I jak zawsze ta harmonia wzgórz i architektury z dominującym pięknym kościołem. Nakładają mi się w pamięci różne pobyty w Kazimierzu, pierwsze opisane w dzienniku ojca, rok 55, pamiętam jak łódką na pych przeprawialiśmy się na drugi brzeg Wisły, na piaszczystą plażę. Potem następne sceny z dalszych lat, jak warstwy tortu wysokiego na metr.

PODYSKUTUJ: