środa

Wieczorem powrót z Krakowa, po dwóch dniach.

Pierwszy dzień w słońcu, hotelik przy pięknym placu Szczepańskim, nieco w głębi, wśród zieleni nie ściętej jeszcze przez jesień. Spacery po Starym Mieście, o 17 spotkanie, rodzaj seminarium ze mną w roli głównej na temat depresji, jest też psychiatra, ale ciężar spotkania na moich barkach. Pełna sala, wielu młodych ludzi, to dzisiaj rzadkość na spotkaniach, szczególnie na tak ponury temat. W pierwszym odruchu chciałem uciekać, ale jak zwykle, gdy chwytam mikrofon, jakiś duch we mnie wstępuje i słowa płyną. Organizatorzy bardzo zadowoleni. Sprzedawano mój „Osobisty przewodnik po depresji.” Potem dyskusja.

Potem w pobliże do Leona Neugera, niezwykły zbieg okoliczności, że wszystkie trzy miejsca, które miałem odwiedzić w Krakowie, są tuż obok siebie, bo też w pobliżu ulica Sobieskiego, gdzie byłem nazajutrz umówiony z Kasią Karpowicz. Leon bliski mi z lat 90, profesor slawistyki z Uniwersytetu w Sztokholmie już na stałe w Krakwie. Przyjmuje mnie elegancko, ale w szlafroku. Zmienił go czas i choroby.Jesteśmy w tym samym niemal wieku, ale czułem się bardzo młodo przy nim. Zawsze pełen ironii i ciętego dowcipu, zdawał mi się zgaszony i smutny. Chociaż zawsze gdy kpił i żartował widziałem w głębi jego oka ukrytą ciemną stronę. Rozmowy o sztokholmskich znajomych, wspominamy tych co odeszli, tych co mają Alzheimera.
W Szwecji też nie ma raju, też jest rzeźnia. Rozmawiamy o biednym Julku Kornhauserze, który sparaliżowany i to nieszczęście z córką Agatą…

Dzisiaj na Sobieskiego, obok szkoły, w której uczy, uczyła Agada Duda…w pracowni Kasi Karpowicz, młodej malarki. Jak ja lubię tą pracownię Kasi i jej mamy, pracują razem z konieczności, stara kamienica, drewniane podłogi, drewniane sufity. Obrazów Kasi nie ma, pojechały na wystawę, która będzie pewnie w grudniu w Warszawie. Są obrazy jej mamy Anny, też ciekawe i bliskie mi. Rodzina malarzy świetnym malarzem był ojciec Kasi, maluje z powodzeniem jej siostra i jeszcze jacyś krewni. Niesamowite.

Miałem szczęście przed laty pchnąć Kasię na ścieżkę, która powiodła ja do kariery malarskiej, znam Wojtka Tuleję, który kieruje galerią na Krakowskim, tak to się zaczęło. W sztuce nie wystarczy talent, trzeba mieć też szczęście. Wojtek jest bratem słynnego teraz sędziego, nie bliźniakiem, ale jest identyczny i posiada ten głos. Ma pewnie teraz z tego powodu wiele wrażeń.

W pociągu do Warszawy, obok jakiś jegomość przez komórkę szuka kopalni granitu do kupienia.

Coraz lepiej mi się czyta powieść „Pani Dalloway” Virginii Woolf, wymaga uwagi i koncentracji, której mam mało. Pociąg dał mi skupienie. Jest nowatorska jak na swój czas, polifoniczna, wielogłosowa i wielowątkowa, autorka wczuwa się w kilka osób na raz.
Będę mógł śmiało polecić ją w Zwierciadle.

PODYSKUTUJ: