Jej uroda w otoczce chłodnej elegancji bywa myląca. Bo ta mistrzyni ciętej riposty potrafi w mgnieniu oka sprowadzić rozmówcę na ziemię. Odrzuca etykietkę „ładnej aktorki”. I stoi murem za kobietami, które miały mniej szczęścia niż ona.
Cannes. Tegoroczny festiwal filmowy. Właśnie ma się odbyć premiera filmu „Girls of the Sun” kurdyjskiej reżyserki Evy Husson, jednej z trzech kobiet, których filmy znalazły się wśród 21 zakwalifikowanych do głównego konkursu festiwalowego. I wtedy na pokrytych czerwonym dywanem schodach canneńskiego pałacu festiwalowego staje tłum kobiet. Trzymają się za ręce. Jest ich 82, bo dokładnie tyle reżyserek miało okazję przejść po czerwonym dywanie w czasie 70 lat istnienia festiwalu. Reżyserów w tym samym czasie było tu aż 1866.
Na czele kobiet stoi Cate Blanchett, przewodnicząca festiwalowego jury i jedna z inicjatorek tego manifestu. Mówi zdecydowanym głosem: „Złotą Palmę wręczono 71 reżyserom i tylko dwóm reżyserkom: Jane Campion, która jest z nami duchem, i Agnès Vardzie, która jest tu z nami dzisiaj. Ta manifestacja to symbol naszej determinacji i zaangażowania w rozwój przemysłu filmowego. Kobiety nie są mniejszością na świecie, ale stan naszej branży sugeruje coś innego”.
„Tama została przerwana. Rysy pojawiały się na niej wcześniej, ale jakoś nie dochodziło do ostatecznego pęknięcia. Teraz wreszcie się stało” – dodała później 49-letnia aktorka.
Jeśli chce się robić rewolucję, dobrze mieć na czele charyzmatyczną postać. Taką, która dała się poznać jako mocno niepokorna. Trzeba przyznać, że nowy ruch kobiet w przemyśle filmowym nie mógł sobie wymarzyć lepszej ambasadorki niż Blanchett.
(…)