Poprzez obserwowanie mojego dziecka i tego, jak zmienia się nasza rodzina, doświadczam czegoś, co można nazwać pełnią człowieczeństwa, bo śledzenie rozwoju małego człowieczka skłania mnie do myślenia o nas wszystkich – mówi Agata Passent, dziennikarka Kubusia.
Czy bałam się zostać mamą? To na pewno nie była łatwa decyzja. Po pierwsze – dlatego że rodzicielstwo jest nieodwracalne. Żyjemy w kulturze, która namawia nas do wszystkiego, co jednorazowe, nowe, a jak coś nam nie pasuje, to się tego pozbywamy. Widać to też w związkach międzyludzkich. Kiedyś kobieta miała jednego, dwóch mężczyzn w swoim życiu, a teraz dziewczyny wypróbowują kolejnych chłopaków niemalże w nieskończoność. A dziecko jest i my do końca życia pozostaniemy rodzicami.
Po drugie – dosyć późno podejmowałam tę decyzję, bo po trzydziestce. A w tym wieku człowiek idzie już utartymi ścieżkami. Byłam przyzwyczajona do swojej przestrzeni w mieszkaniu, do swoich zwyczajów. Miałam za sobą 10 lat pracy, którą lubię i bez której nie wyobrażam sobie życia. Oprócz tego zajmuję się też pielęgnowaniem dorobku mojej mamy, działam w Fundacji im. Agnieszki Osieckiej. Wydawało mi się – i to po trzecie – że mój dzień jest tak strasznie wypełniony, że nie będę miała czasu opiekować się dzieckiem, a dziecko najbardziej potrzebuje przecież nie pieniędzy, tylko kontaktu, uwagi. Zdawałam sobie z tego wszystkiego sprawę, bo sama doznałam szczęścia, że mój tata poświęcał mi (i dalej poświęca) bardzo dużo czasu. Wychowałam się w rodzinie, gdzie w domu zawsze ktoś na mnie czekał i miał dla mnie czas, a teraz – jak wykazują badania – ojcowie spędzają z dziećmi aktywnie około 10 minut dziennie.
I jest jeszcze czwarty powód. Przeszłam w życiu przez kilka nieudanych związków, które rozsypały się bardziej z mojej winy. Bałam się więc, że mogę nie stworzyć dobrej rodziny. Sama pochodzę z rozbitej rodziny i wiem, że rozwód zawsze jest dla dziecka tragedią.
Bałam się, ale ciekawość, jak to jest być mamą, zwyciężyła. Nie do końca wierzę w instynkt macierzyński, nie miałam tak, że oto biologicznie czuję, jak strasznie pragnę dziecka. Wiele decyzji podejmuję z ciekawości i racjonalnie. Bardzo chciałam – wiem, że może zabrzmieć to infantylnie – zobaczyć, jak to jest być w roli mamy. Wierzę poza tym głęboko, że dzieci trzeba mieć z miłości. Więc kiedy wreszcie ułożyło się tak, że spotkałam człowieka, o którym myślałam, że cudownie będzie mieć z nim dziecko, to się przed tym nie zawahałam.
Na decyzję o macierzyństwie wpłynął jeszcze jeden czynnik – wierzę ludziom starszym, mądrzejszym i ci ludzie mądrzy mówili mi, że najważniejsza jest rodzina, że choć mają różne sukcesy, to jednak największym szczęściem są dla nich dzieci. Mój tata, choć jestem już wiekową osobą, ciągle mi mówi, że mnie kocha, że jestem dla niego ważna. Pomyślałam: „Ci wszyscy ludzie nie mogą się mylić”. Teraz jako mama potwierdzam: Mieli rację.
Kiedy nie ma się dzieci, to się ze zdziwieniem słucha rodziców zafascynowanych swoimi pociechami. Teraz mogę powiedzieć, że obserwowanie rozwoju człowieka jest najciekawszym programem telewizyjnym, jaki można sobie wyobrazić. Kiedy przyglądam się mojemu dziecku i temu, jak zmienia się nasza rodzina, przypominają mi się czasy mojego dzieciństwa i w ogóle doświadczam pełni człowieczeństwa, bo śledzenie rozwoju małego człowieczka skłania mnie do myślenia o nas wszystkich.
Już obserwowanie, jak dziecko uczy się wstawania, jest fascynujące. Uczyłam się kiedyś o procesie ewolucyjnym prowadzącym człowieka do pionizacji, a teraz widzę, jak mój synek stara się usiąść, jaki wkłada w to wysiłek, jak potem walczy, żeby z raczkowania przejść do wstawania.
Część moich lęków się nie sprawdziła, zwłaszcza ta związana z czasem. Okazuje się, że w jednym dniu można zmieścić dużo więcej zajęć, tylko trzeba lepiej się zorganizować. Jestem śpiochem, ale wstać dla własnego dziecka to przyjemność.
Współczesny świat lansuje egoizm, nastawienie na siebie, wszystko ma być teraz wygodne. A dziecko zmusza nas do walki z egoizmem, narcyzmem.
Jestem osobą towarzyską i martwiłam się, że przy dziecku będzie mi trudno wychodzić wieczorami, a naprawdę nie jest. Bo – po pierwsze – mamy nianię, a po drugie i najważniejsze – jestem tak zakochana we własnym dziecku, że rezygnuję z niektórych rzeczy albo na przykład zamiast po koncercie gdzieś iść, pędzę do domu. Można poza tym przyjmować znajomych u siebie. Teraz tak zwane bywanie wydaje mi się nudne, chodzę tylko na najlepsze koncerty, przedstawienia.
Zazdroszczę wielopokoleniowym rodzinom – my nie mamy cioć i wujków – bo według mnie niezwykle ważny jest kontakt dziecka z różnymi ludźmi, w tym starszymi. Jestem zdecydowaną przeciwniczką chowania dziecka pod szczelnym kloszem. Uważam, że powinno się stwarzać mu różne możliwości spotkań, zmieniać przestrzeń. Fajnie jest na przykład zostawić je u przyjaciół, którzy mają dzieci w tym samym wieku. Niech od najmłodszych lat uczy się otwartości na ludzi.
Mówi się, że szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko. I to prawda. Ale trzeba nieustannie balansować pomiędzy spełnianiem jego potrzeb a robieniem czegoś dla siebie. Bo jak robimy wszystko z myślą o dziecku, to istnieje niebezpieczeństwo, że potem będziemy podświadomie oczekiwać od niego wdzięczności i wpędzać je w poczucie winy: „Ja tyle dla ciebie poświęciłam, a ty co? Słabo się uczysz, nie chcesz spędzać ze mną czasu”.
Nie miałam wcześniej konkretnych pomysłów na wychowanie. Czekałam, jak to będzie. Marzyło mi się tylko, żeby mój syn nie bał się ludzi, żeby był towarzyski, otwarty. Teraz też niczego sobie z góry nie zakładam. Staram się, żeby nie za bardzo mu przeszkadzać. Uważam, że każdy człowiek jest niezależnym bytem i wcale nie musi być prawdą, że ja mam najlepszą receptę i najlepiej wiem, co jest dla niego dobre. On ma swój świat. Oczywiście zakazy: „nie dotykaj”, „nie idź tam”, jak coś jest niebezpieczne, są konieczne. Pozamykaliśmy szafki i jeden pokój, w którym Wojtek [Wieteska – przyp. red.] – który jest fotografem – trzyma swój sprzęt, ale dla dzieci to, co zabronione, jest najciekawsze. I Kubusia też bardzo pociąga ten tajemniczy pokój, a jak taty nie ma, to podchodzi do drzwi i mówi: „tata”. Na razie aparat fotograficzny jest jego ulubioną zabawką. Zabraniam mu oczywiście bawić się drogim sprzętem, jednak staram się unikać nieustannego drylu, ciągłego strofowania, zakazywania, bo boję się, że mogę w ten sposób stłamsić jego indywidualność, że wszystkiego będzie się lękał, że nie będzie walczył o swoje.
Już widzę, że rodzicielstwo jest takim ciągłym balansowaniem między tym, czy na dużo pozwalać, a tym, czy jednak częściej zabraniać.
I tu rodzi się pytanie: Jak dalece wierzyć w to, że jesteśmy w stanie uformować dziecko, bo ono nie jest przecież z modeliny, którą można dowolnie kształtować, tylko ma cechy charakteru genetycznie zakodowane.
Kuba to raczej typ takiego nicponia, bardzo lubi się buntować i wręcz sprawia mu radość robienie czegoś zabronionego. Uwielbia na przykład wyciągać śmieci z kosza albo wrzucać do wanny wszystko, co znajduje się w łazience, uśmiechając się przy tym szelmowsko. Jest zafascynowany, i to już od najwcześniejszych miesięcy życia, wodą. Jednym z pierwszych jego słów było „chlap chlap”. Może dlatego, że ku rozpaczy niektórych polecieliśmy z nim na Kretę, jak miał trzy miesiące? Też miałam wątpliwości, czy dobrze robimy.
Jednego jestem pewna: Będę starała się stwarzać mu duże możliwości rozwoju. Już teraz zamierzam posłać go do żłobka, ponieważ widzę, jak ciągnie go do dzieci.
Chciałabym bardzo, żeby uprawiał jakąś dyscyplinę sportu, bo ruch jest niezmiernie ważny. Ja od dziecka gram w tenisa, pływam. Nie będę go zmuszać, sam wybierze, co mu odpowiada, ale coś wybrać musi. Źle znoszę porażki, a znosiłabym je jeszcze gorzej, gdyby nie sport. Sport bardzo pomógł mi w życiu. W mojej rodzinie wszyscy coś trenowali, Agnieszka Osiecka znakomicie pływała. To bardzo pomaga w pracy nad charakterem i zorganizowaniem sobie czasu, bo dzisiaj strasznie ten czas tracimy, dzieci też. Oczywiście dobrze jest też poleniuchować, ale po jakimś wysiłku.
Bardzo zależy mi także na wykształceniu muzycznym syna. Ja nie miałam talentu do muzyki, ale doceniam to, że rodzice zmuszali mnie przez pewien czas do grania na pianinie. Świat dźwięków jest niezwykły i warto go poznać. Choć kiedyś miałam za złe, że muszę grać, teraz cieszę się, że umiem czytać nuty, odróżniać muzyczne style. Będę namawiać Kubę do nauki gry na jakimś instrumencie. Niech złapie choćby podstawy. Bo to daje radość, relaks i zostaje na całe życie. Ja miałam bardzo wymagającego tatę, czasami było ciężko (trochę chyba przeholował), ale za muzykę jestem mu wdzięczna.
Co zmieniło w moim życiu macierzyństwo? Wzmocniło mnie, dało mi większą wiarę w siebie, pokazało, że mogę radzić sobie w kolejnej sferze życia.
Kubuś jest dla mnie wspaniałą szkołą czułości. Dzisiaj takie uczucia nie są w modzie, kojarzą się ironicznie, wydają się kiczowate. A dziecko pozwala dorosłym na bycie dzieckiem, można bawić się razem z nim, wracać do swoich wspomnień z dzieciństwa, pozwalać sobie na tkliwość. Jestem dosyć chłodnawa, jeśli chodzi o cielesne okazywanie czułości, wtulanie się. Trochę się tego bałam, czy będę miała w sobie ciepło. I cieszę się, że dziecko wyzwoliło we mnie tyle czułości, empatii, że dużo więcej się teraz wzruszam, stałam się dużo bardziej wrażliwa na los innych dzieci, ludzi w ogóle, na los zwierząt.
Rozważałam też scenariusz, że nie będę miała dzieci. Szanuję decyzje ludzi, którzy wybierają bezdzietność. Bo jeden człowiek spełnia się jako rodzic, a inny w kompletnie innej sferze. Na szczęście nikt w rodzinie mnie nie naciskał, nigdy nie dawano mi do zrozumienia, że mam już 30 lat, tata czasem tylko sondował, czy nie mam dzieci z przekonania, czy to wynika z jakiegoś problemu. Podjęłam taką decyzję i jestem szczęśliwa. Nie idealizuję jednak macierzyństwa. Na pewno pozbawia ono beztroski i spontaniczności, bo człowiek cały czas jest skupiony na dziecku, które w jakimś sensie coś nam odbiera. Ale daje też mnóstwo doświadczeń związanych z własnym rozwojem – stajemy wobec nowych wyzwań, sami siebie obserwujemy i często przewartościowujemy swoje życie.
Kuba skończył rok, jeszcze wiele będę musiała się nauczyć. Lubię się radzić innych mam, nie uważam, że sama wiem najlepiej, chętnie podpatruję młodsze i starsze koleżanki. Mam młodszego przyrodniego brata, który wcześnie został ojcem, a w dodatku jest psychologiem, więc mam na kogo liczyć.
Wszystko jeszcze przede mną. Najbardziej boję się tego okresu rodzicielstwa, kiedy Kuba pójdzie do szkoły. Sama źle wspominam szkołę, to był dla mnie ciężki okres, a rodzice nie bardzo byli mi podporą.
Chciałabym dać mu poczucie, że mama ma zawsze dla niego czas, chce rozmawiać, jest partnerem. Bo to jest okropne, jak rodzice nie są dla dziecka partnerami intelektualnymi. Bardzo chciałabym pielęgnować rodzinną tradycję polegającą na wspólnym czytaniu, rozmowach o sztuce. Inna sprawa, czy on będzie chciał rozmawiać. Dlatego już teraz robię wszystko, żeby chciał chcieć.
Agata Passent, pisarka, dziennikarka. Ukończyła Uniwersytet Harvarda oraz germanistykę na Uniwersytecie Warszawskim. Opublikowała książki: „Miastówka”, „Olbiński i opera”, „Pałac wiecznie żywy”, „Jest fantastycznie”. Redagowała „Wielki śpiewnik Agnieszki Osieckiej”. Założyła i prowadzi Fundację Okularnicy im. Agnieszki Osieckiej. Córka poetki Agnieszki Osieckiej oraz dziennikarza i felietonisty Daniela Passenta.