W dbaniu o siebie, ale i leczeniu lubimy szybkie efekty, tymczasem natura tak nie działa. Ona ma swoją mądrość i nie lubi być poganiana. Powoli, ale konsekwentnie dąży do równowagi wszystkich żywiołów. Tak samo robi ajurweda, najstarsza medycyna na świecie. Orina Krajewska rozmawia z konsultantem ajurwedyjskim Przemkiem Wardejnem o tym, co poza podziałem na trzy dosze powinniśmy o niej wiedzieć.
Jaka jest relacja pomiędzy człowiekiem a naturą według ajurwedy?
Człowiek jest częścią natury, natura jest częścią człowieka. A ajurweda – w największym skrócie – jest życiem zgodnym z naturą. Ajurwedyjskie jest wszystko to, co leży bliżej krzaka. Jeśli jestem w Indiach, to najbardziej naturalne będzie to, że zerwę kokos prosto z palmy i wypiję z niego sok. I to zawsze będzie dla mnie zdrowe. Wiórki kokosowe, które przejechały pół świata w zapakowanym plastiku, na pewno też będą zdrowe, bo kokos ma mnóstwo wartości odżywczych, ale ajurweda powie: „Skoro siedzisz teraz na starówce w Warszawie, może lepiej zerwij z drzewa jabłko”.
Ajurweda to jeden z najstarszych systemów leczniczych na świecie. Przypuszcza się, że ma około 5, a nawet 7 tysięcy lat. Medycyna współczesna – jedynie 200. Czy z twojej perspektywy współpraca między nimi jest możliwa?
Medycyna zachodnia ma wspaniałe środki doraźne i ratuje życie w ostrych przypadkach. Potrafi zahamować bardzo ostre procesy chorobowe, ale gorzej radzi sobie ze skutkami ubocznymi i chorobami przewlekłymi. I to pole może zagospodarować ajurweda. W obecnych czasach nie możemy pozwolić sobie na to, żeby brać tydzień wolnego z pracy, kiedy dopadnie nas ból głowy czy katar. W podejściu ajurwedyjskim, aby je wyleczyć, stosowalibyśmy lekkie ziołowe mieszanki i czekalibyśmy, aż nam przejdzie. Takie leczenie trwa. Dlatego łącząc konwencjonalną, szybko działającą medycynę z ajurwedyjską – możemy wziąć skuteczny lek, a jednocześnie zacząć powoli zmieniać dietę, wzmacniać organizm i odbudowywać odporność.
Jaka jest dla ciebie największa różnica pomiędzy medycyną ajurwedyjską a konwencjonalną?
Zachodnia medycyna koncentruje się na chorobach, a ajurweda – na zdrowiu. Słowo ajur w sanskrycie oznacza życie. Po jednej stronie jest więc walka z chorobami, a po drugiej wzmacnianie zdrowia według zasady „jeżeli słońce świeci, to ciemności nie ma”. Kolejną różnicą jest całkowicie zindywidualizowane podejście, które stosuje się w medycynie ajurwedyjskiej. Ta sama choroba u dwóch różnych osób będzie inaczej leczona, bo jesteśmy z natury różni. Co innego może powodować te same objawy chorobowe. W ajurwedzie leczy się przede wszystkim człowieka – przywraca jego wewnętrzną równowagę, i w konsekwencji znika choroba.
Czy choroby takie, jakie znamy na Zachodzie, mają swoje odpowiedniki w medycynie ajurwedyjskiej?
Wszystkie choroby, które są znane na Zachodzie, mają swoje odpowiedniki również na Wschodzie. Natomiast sama definicja choroby jest inna. Pełne zdrowie w ajurwedzie to nie jest tylko brak choroby i dobre funkcjonowanie. To pojęcie spełnienia na każdym poziomie. W tym zawiera się także odpowiednia ilość środków do prowadzenia godnego życia, rozwijanie swojego hobby, umiejętność bycia w dobrej relacji (jeżeli ktoś chce być w związku) czy odpowiednie wychowanie dzieci (jeśli ktoś chce mieć dzieci). Jednym słowem pełne zdrowie to bardzo zaawansowany stan i coś, do czego cały czas dążymy.
Słowo ajurweda dosłownie oznacza „wiedza o życiu”. Czyli to nie tyle system leczenia, co filozofia życia?
Jak najbardziej. W ajurwedzie występuje sześć poziomów choroby, nasza medycyna zazwyczaj interweniuje na szóstym, ostatnim poziomie. Gdy wyskoczy nam pryszcz albo zareagujemy na daną sytuację nerwowo, są to tak niewielkie dysonanse, że przechodzimy nad nimi do porządku dziennego. Natomiast w ajurwedzie będzie to już uważane za pierwszy poziom choroby. W ten sposób umysł czy ciało dają nam sygnał, że coś jest nie tak. Nie zwracając uwagi na to delikatne ostrzeżenie, doprowadzamy do tego, że objawy zaczynają przybierać na sile. Zamiast jednego pryszcza mamy wysypkę, a niewielkie problemy z zaśnięciem przeradzają się w roztrzęsienie – pojawiają się dodatkowe kilogramy, aż dochodzimy do szóstego poziomu, który jest już pewnego rodzaju degeneracją. Niestety, na Zachodzie dopiero wtedy idziemy do lekarza. Chorobę można przyrównać do kapiącego kranu. Do kilku kapiących kropel nie wzywamy hydraulika, ale po wielu miesiącach będziemy mieć już nieszczelny cały odpływ. Problemem jest często to, że nawet jeżeli pójdziemy do zachodniego lekarza na wczesnym etapie zaburzenia, badania niewiele wykażą.
Diagnoza ajurwedyjska jest w stanie rozpoznać te subtelne sygnały organizmu?
Tak, bo diagnoza ajurwedyjska opiera się głównie na badaniu pulsu. To bardzo skomplikowana procedura. W każdej ręce mamy siedem poziomów pulsu, a każdy z nich bada się z osobna trzema palcami. Jest więc bardzo dużo punktów służących do określenia, w jakim stanie jest nasze ciało. Za pomocą pulsu biegły lekarz ajurwedyjski jest w stanie określić kondycję poszczególnych narządów, a jeżeli są w nie najlepszym stanie – określić, co zaburza ich pracę. Dodatkowo oprócz badania pulsu diagnozę uzupełnia się poprzez wywiad, analizę oczu, języka, paznokci oraz całej budowy ciała.
Diagnoza to jedno, co potem? Z jakich praktyk leczniczych składa się terapia ajurwedyjska?
Są cztery płaszczyzny leczenia. Pierwszą można nazwać w skrócie „lifestyle'em”. Koryguje się styl życia. Druga to procedury oczyszczające organizm. W szpitalach ajurwedyjskich przechodzi się bardzo głębokie oczyszczanie organizmu – w myśl zasady, że główną przyczyną chorób są toksyny ukryte głęboko w komórkach. W zależności od tego, jaka choroba nas trapi, prowokuje się biegunki, wymioty, stosuje lewatywę, a nawet upuszczanie krwi. Znane są też zabiegi oczyszczania nosa. Trzecia płaszczyzna leczenia to zioła, czyli stosowanie lekarstw. Czwartą płaszczyzną są terapie odmładzające organizm, stąd ajurweda kojarzy się czasem ze SPA. Tymczasem ma to głębszy sens, bo jeżeli odmłodzimy komórki organizmu, to automatycznie ciało stanie się młodsze i silniejsze. Łatwiej da sobie radę z chorobami.
Rozumiem, że mówimy o odmładzaniu „wewnętrznym”, które jest ukierunkowane na wzmocnienie organizmu, w efekcie czego wyglądamy lepiej?
Oczywiście, ale skóra jest też w ajurwedzie niezwykle ważnym organem – przez nią do organizmu dostaje się mnóstwo toksyn. Ponieważ olej związuje toksynę, część leczenia odbywa się dzięki terapiom olejowym. Niektóre toksyny rozpuszczają się przecież nie w wodzie, a w tłuszczach, dlatego zawsze we wszystkich ajurwedyjskich centrach pachnie olejami. Jeżeli masaż olejami stosuje się regularnie, potrafi on oczyścić pory niezwykle głęboko. W niektórych praktykach oczyszczających olej też się pije. Według starych skryptów tradycyjne ajurwedyjskie oczyszczanie trwa ponad 200 dni. Nazywa się je panchakarmą. Będąc na Goa, widziałem oferty, które obiecują te same skutki w trzy dni. Oczywiście to są zabiegi opracowane „pod turystów”, bo do prawdziwego, głębokiego oczyszczania powinniśmy się najpierw przygotować. To jest proces wręcz mentalny, kiedy nie robisz nic, tylko się relaksujesz. Fizycznie przygotowujesz ciało masażami i powoli zwiększasz dozę przyjmowanego oleju. W zależności od tego, co chcesz oczyścić, dodatkowo podawane są odpowiednie mieszanki ziół. To wszystko robi się w celu zmiękczenia toksyn. Przed samym procesem oczyszczania przestajesz korzystać ze wszystkich zabiegów na jeden lub dwa dni, przechodzisz przez proces oczyszczania i potem tak długo jak do oczyszczenia się przygotowywałaś, tak długo z niego wychodzisz. Całym naszym światem rządzą prawa fizyki i te same prawa fizyki rządzą również ciałem. To jest podstawa ajurwedy. Jeżeli masz w sobie dużo tzw. ognia, czyli dokuczają ci wrzody albo często wpadasz w gniew – to nie należy jeść chilli. To pewien skrót, ale w gruncie rzeczy na tym to polega. Każda choroba jest nierównowagą jakichś elementów. My jesteśmy z tych elementów stworzeni.
Główna zasada ajurwedy mówi, że wszystko we wszechświecie składa się z pięciu żywiołów. My też?
Tak, my też. Są to: przestrzeń, powietrze, woda, ogień i ziemia. Już w momencie poczęcia ich proporcje są nam dane. Te żywioły zostały zgrupowane w typy charakterologiczne i cielesne, tak zwane konstytucje, czyli dosze. Vata, Pita oraz Kapha. W Vacie dominują przestrzeń i powietrze, Pita to przede wszystkim ogień z dozą wody, a Kapha to dominanta wody i ziemi. Nie ma doszy lepszej ani gorszej. Tak jak żywioły, żaden z nich nie jest ani lepszy, ani gorszy, mają tylko inne właściwości.
Czym się charakteryzują?
Vata będzie lekka, kreatywna i twórcza. Łatwo adoptuje się w nowych sytuacjach. Jej minus to nieumiejętność kończenia spraw i podejmowania decyzji. Z reguły będzie jej zimno. W ogólnym kształcie jest trochę jak wiatr. Pita to świetny logistyk, ze wspaniałą pamięcią i inteligencją. Wszystko ma poukładane. Cechuje się też dobrym trawieniem. Minusy Pity to brak empatii oraz problemy z gniewem. Z kolei Kapha to największy przytulas, ma w sobie niesamowite pokłady ciepła. Kaphy to silne osoby, stabilne emocjonalnie i finansowo. Ich minusem jest brak lekkości, niechętnie podróżują, długo się rozkręcają, żeby coś w sobie zmienić. Charakterystyka poszczególnych żywiołów automatycznie przekłada się na typy osobowości.
To są charakterystyki na poziomie mentalnym, ale również fizycznym?
Dokładnie tak. Vata będzie zmagać się z suchą skórą, z zaparciami, łamliwymi włosami i paznokciami, strzykaniem w kolanach oraz słabą odpornością. Jest jak huragan – raz czuje siłę, potem całkowicie opada z energii. Pita to wszystko, co gorące, czyli zapalenia, wrzody, pryszcze, problemy z wątrobą. U Kaphy pojawiać się będzie otyłość, nadmiar śluzu, zakwaszenie organizmu i nadmierna potliwość. Każda choroba jest wynikiem nierównowagi którejś z doszy.
Powiedziałeś, że rodzimy się z pewną określoną proporcją pomiędzy tymi żywiołami. W ciągu życia te proporcje się zaburzają?
Niestety, tak. Nie mamy mieć po 33 proc. każdej z doszy. Naszym celem jest bycie takimi, jakimi się urodziliśmy, bo to najbardziej będzie nam służyć. Powinniśmy dążyć do tego, żeby być w swojej naturze. Jeżeli ktoś jest z natury Vatą, powinien nią zostać, może być chudy, nie ma co go na siłę tuczyć. Jeżeli ktoś jest Kaphą, to nie zaszkodzi mu lekko masywniejsza budowa, bo jest to w jego naturze. Kiedy jesteśmy zrównoważeni – to wtedy nasze żywioły manifestują się w najlepszym ich wydaniu. Negatywy pojawiają się w przypadku braku równowagi – kiedy jest ich za mało lub za dużo w stosunku do tego, jakie powinny być optymalne proporcje.
Zasadą jest więc to, że powinniśmy się równoważyć. Co jeżeli jestem zbyt przepełniona gorącem, zmagam się z wrzodami żołądka, a jednocześnie mam dalej ochotę na niewskazane w tym stanie chilli? Wydaje się, że organizm powinien nam mądrze podpowiadać zdrowe rozwiązania. Jednak nie zawsze tak jest. O czym to świadczy?
To najprawdopodobniej efekt złych nawyków, które wcześniej wypracowaliśmy. One nie pojawiły się znikąd. Brak równowagi czy choroba oznacza, że źle żyjesz i musisz coś zmienić. Niestety ludzie nie chcą się zmieniać, nawet w Indiach odchodzi się od ajurwedy. Nikomu nie chce się wychodzić z bólu gardła przez tydzień, najlepiej wziąć tabletkę i od razu być zdrowym. Jednak w wielu przypadkach jest to zamiatanie pod dywan. Leczenie przyczynowe to długofalowa praca: może będę musiał odstawić nabiał, cukier, może będę musiał się rozgrzewać, wysypiać i nie podejmować dodatkowej pracy. Do tego będę musiał rano pić kurkumę, która jest cierpka i niesmaczna. A przecież lubię twarożek i słodkie, i co mam teraz z tym zrobić? Cóż, to wszystko kwestia wyboru. Zwykle gdy idziemy na skróty, okazuje się, że nawet jeśli pozbędziemy się objawów, to za dwa miesiące znowu będziemy chorzy. Kiedy pierwszy raz byłem w Indiach, dostałem silnego kaszlu. Kompletnie nie znając wtedy ajurwedy, poszedłem do lekarza ajurwedyjskiego. Dał mi syrop i powiedział: „pij go przez miesiąc”. Nie mogłem uwierzyć – nie dość, że był ohydny w smaku, to jeszcze trzeba go było pić o odpowiednich porach. Bardzo niewygodna sytuacja szczególnie w podróży, ale skoro zacząłem, postanowiłem nie przestawać. Od tamtej pory minęło 15 lat. Nie zakaszlałem ani razu. W ajurwedzie leczy się korzeń choroby, jego się pozbywamy, a to wymaga czasu i pracy. Naszą staropolską tradycję zielarską też można nazwać ajurwedą. To jest po prostu naturalne leczenie.