1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Retro

Erna Rosenstein - malarka wyjątkowa

Erna Rosenstein w 1994 roku. (Fot. Michał Sadowski/Forum)
Erna Rosenstein w 1994 roku. (Fot. Michał Sadowski/Forum)
Zobacz galerię 5 Zdjęć
Artystka. Ale też bajkopisarka, poetka. Niepokorna komunistka wyklęta przez socrealistów. Mówiła: „Poczucie nadzwyczajności wyrzucone oknem wraca drzwiami w każdej, nawet najbardziej logicznej sztuce”.

"Proszę wymienić ważne fakty, które wpłynęły na pana/pani twórczość?” – zwrócił się do Erny Rosenstein w 1967 roku „Miesięcznik Literacki”.

„Diabeł, który stanął w nocy przy moim łóżku. Bardzo wysoka pani w niebieskiej nadmiernie zwężającej się sukni, która wyszła z morza. Różowe, niebieskie i białe anielice o czarnych włosach być może z cukru, a być może ze śniegu. Czarne korytarze o wielu drzwiach. Krajobrazy z drobnymi szczególikami, pełne banalnych kwiatków, motyli i różnych ślimaków” – odpowiedziała.

Nikt nie odważył się w ten sposób zareagować na standardowe pytania ankiety „Twórcy i odbiorcy o plastyce”. Ona odwrotnie – nie miała odwagi powiedzieć nic banalnego.

Wisiorek z guzika

Ten, kto ją spotkał i z nią rozmawiał, wiedział od razu, że ma do czynienia z osobą, która nie demonstruje wyjątkowości, ponieważ nie musi – jest od stóp do głów wyjątkowa.

Wyglądała zwyczajnie, nawet przeciętnie. Na zdjęciach dokumentalnych, np. z wernisaży, widzimy ją często w białej bluzce z kołnierzykiem lub żabotem, uśmiechniętą. Wcielenie normalności. Wiele o niej mówiły szczegóły: rzucony mimochodem żart, absurdalna obserwacja, dodatek do ubrania.

Ja na przykład zapamiętałam jej sandały. Miała około 80 lat i zmierzała na wernisaż swej wystawy w warszawskiej galerii rzeźby. Na nogach miała sandałki własnoręcznie przerobione i wycięte. W dyskretny, ekstrawagancki sposób odsłaniała wciąż zgrabną i smukłą stopę. A jeszcze bardziej zdumiewające było to, co nosiła na szyi. Jako biżuterii używała tworzone przez siebie ozdoby. Mógł to być wisiorek z guzika do bielizny pościelowej przytrzymanej żabką do firanek, kolia z otwieraczy do konserw, broszka ze zgniecionego kapsla przytwierdzonego do starej tubki od farb.

Jej pracownia na warszawskim Mokotowie przypominała pełną humoru i groteski, surrealistyczną instalację. Najeżona dziwnymi obiektami tworzonymi z odpadków i śmieci, na półkach, stolikach, parapetach i ścianach, uwodziła odmiennością, czarowała.

Rosenstein tworzyła obrazy, asamblaże, rysunki, pisała scenariusze nigdy niezrealizowanych filmów oraz wystaw, ale także bajki i wiersze. Jaką była artystką? Feministyczną, ale bez ogłaszania, że to, co tworzy, jest sztuką kobiet. Świadomą politycznie, ale bez wmawiania sobie i innym, że sztuka może zmienić świat. Sztuka była dla niej koniecznością. Fantazją, bez której życie byłoby nie do zniesienia.

Dziwna religia

„Jeszcze jako dziewczynka, chodząc po krakowskich Plantach, zbierałam niewielkie kamyki. Później malowałam na różne kolory i rozrzucałam je z powrotem. Obserwowałam ludzi, jak reagują. Chyba chciałam, żeby się dziwili” – opowiadała.

Zachowała też w pamięci inny obrazek. Oto w Krakowie: „Była uliczka Kremerowska, po drugiej stronie chodnika był trawnik. Bawiłam się z dzieciakami. Różnymi. Rodzice patrzyli z balkonu: niech ona się bawi ze wszystkimi. Myśmy robili takie mieszkania w trawniku dla złych duchów. Szło o to, że złe duchy nie mają gdzie spać w nocy, wchodzą w człowieka i wywołują złe sny. Bardzo dziwna religia, prawda?”.

Urodziła się w 1913 roku we Lwowie. Jej ojcem był Maksymilian Rosenstein, wzięty prawnik, matką Anna ze Schragerów. W swoich notatkach przechowywała urywki wspomnień: mglisty obraz z lwowskiego przedszkola. Albo z włoskiego Lugano, gdzie pojechała na wakacje z rodzicami i nagle się zgubiła. Tak się zapomniała w zabawie z innymi dziećmi. Odnaleziono ją – w różowej sukience, w którą tego dnia ubrała ją matka, całkiem zachlapanej, bo dzieci bawiły się, chlapiąc się w kałuży. Do szkoły mała Erna chodziła we wspomnianym Krakowie, gdzie przenieśli się rodzice.

Wychowana w cieple, poczuciu bezpieczeństwa wcześnie rozwinęła w sobie potrzeby estetyczne i artystyczne. Jak potem opowiadała, była to głównie zasługa matki, która miała inklinacje artystyczne, była duszą towarzyskich przyjęć. Przekazała córce miłość do poezji, przede wszystkim Rilkego (w czasie wojny Rosenstein wspólnie ze swoim pierwszym mężem Allanem Kosko będzie tłumaczyć właśnie wiersze Rilkego).

Lubiła i potrafiła wspominać dzieciństwo. Miała pamięć precyzyjną, żywą, ale nie przywiązywała wagi do dat. Czas miał dla niej charakter kołowy, wszystkie momenty życia istniały razem, co mocno widać w jej sztuce, pewne motywy – ręka, oko, usta, nóż, świecący Księżyc – powracają tak, jakby istniały zawsze, były gdzieś w kosmosie, tylko sztuka do nich powracała. Był tylko jeden okres w jej życiu, który nie miał w sobie nic magicznego i którego wspominać nie lubiła – Holokaust. Lata niemieckiej okupacji przeżyła w ukryciu i w nieustannej ucieczce przed nazistami.

Wyrok

Wcześnie została komunistką. Już w gimnazjum była w nielegalnej  międzyszkolnej komórce partyjnej, gdzie miała pseudonim „Zośka”. W 1932 roku zdała maturę. Wtedy w Polsce walka polityczna się zaostrzała, coraz niebezpieczniej było działać, zwłaszcza w nielegalnej partii, rodzice postanowili chronić córkę i wysłali ją na studia do Wiednia. Wcześniej studiował w Wiedniu starszy brat artystki – Nacek (Paweł Narcyz Rosenstein-Rodan, potem słynny brytyjski i amerykański ekonomista). Wydawało się, że oderwą ją od złych wpływów. Było to jednak złudzenie. Młoda Rosenstein, która jesienią 1932 roku została przyjęta na Wiener Frauenakademie, czyli akademię dla kobiet, natychmiast nawiązała kontakt z podziemnymi strukturami komunistycznymi.

Po latach niewiele mówiła o przeżyciach artystycznych w okresie wiedeńskim, więcej o polityce. Dobrze zapamiętała np. rewolucję przeciw rządom Dollfussa w lutym 1934 roku, bo akurat w 1934 zaczęło być w Austrii gorąco, panował austrofaszyzm. Rosenstein jeszcze w tym samym roku wróciła do Krakowa. Zapisała się na Akademię Sztuk Pięknych i, co było do przewidzenia, znów skontaktowała się z lokalną komunistyczną siatką.

W 1939 za udział w demonstracji pierwszomajowej została aresztowana i potem wraz z grupą innych protestujących sądzona. Obrońcą w procesie politycznym był jej ojciec. „Wyroki były niskie – wspominała – w końcu wznosiliśmy hasła antyhitlerowskie”. Wyrok się nie uprawomocnił. Wybuchła wojna.

Jak ją przeżyła? Kilka razy składała świadectwo. Pozbawione jest literackiego polotu. W czasie wojny krok po kroku z pełnoprawnego obywatela, artystki, początkującej poetki stała się człowiekiem niższej kategorii. Dla nazistów jej tożsamość była jednoznaczna – była Żydówką. Walka o życie trwa dla niej od lipca 1941, kiedy Niemcy zdobyli Lwów, do stycznia 1945 roku, kiedy Armia Czerwona wkroczyła do Częstochowy, gdzie Rosenstein ukrywała się pod koniec okupacji. Jej narracja o tamtym okresie ma jedną charakterystyczną cechę – nikogo w niej nie oskarża. Same fakty są wystarczającym oskarżeniem. Od chwili wyjścia z lwowskiego getta dla Rosenstein, jeszcze wtedy ukrywającej się wraz z rodzicami, najbardziej niebezpieczni są Niemcy, ale nie tylko, także Polacy szczególnego typu, czyli szantażyści i szmalcownicy. I to właśnie polski szantażysta zastawia na jej rodzinę pułapkę. Oto budzący zaufanie człowiek proponuje pomoc w wyjeździe na letnisko. W ciemności, po wyjściu z pociągu, pokazuje, kim jest naprawdę. Krępuje Rosenstein, zabija jej rodziców, ona cudem wyzwala się z więzów i ucieka. Resztę okupacji przeżyje na fałszywych papierach, ukrywając się, gubiąc tropy, przenosząc z miejsca na miejsce.

Powrót

Rok 1945, wyzwolenie. Co dalej ze sztuką? A z życiem? Koleje życiowe Rosenstein są takie jak tysięcy innych, którzy przeżyli. Najpierw wraca do domu, do Krakowa. Jednak mieszkanie jest już przez kogoś zajęte. Na straganie artystka widzi książki ze swojej biblioteki, nie reaguje.

Debiutuje późno. Ma już 32 lata. Jej malarskie początki są nieśmiałe, ostrożne. Jeszcze nie wie, jaki wybrać styl. Maluje np. „Wypoczynkową”, „Pływalnię”. Ale też powstaje pełne okrutnych wspomnień „Getto”.

 Erna Rosenstein, Narodziny, 1949, © Muzeum Sztuki, Łódź. Erna Rosenstein, Narodziny, 1949, © Muzeum Sztuki, Łódź.

Rosenstein ma szczęście – odnajduje brata. Najpierw szuka go przez Czerwony Krzyż. Kiedy to nie odnosi skutku, sama pisze list do London School of Economics, gdzie brat wykładał przed wojną. Otrzymuje jego adres. To Nacek sprowadza ją za granicę, spotykają się w Londynie, potem brat umożliwia jej pobyt w Paryżu, gdzie Rosenstein spotyka Artura Sandauera, znajomego sprzed wojny, pisarza i krytyka literackiego. Zwiąże się z nim na całe życie, w 1950 urodzi mu syna. Na razie podejmują wspólnie ważną decyzję: powrót do Polski. Decyzja to brzemienna w skutki, bo w kulturze w Polsce zaraz zacznie się stalinizm. W 1948 r. Sandauer otrzymuje propozycję pracy w piśmie „Odrodzenie”. Ale zaraz potem ją traci za ostrzejszą wypowiedź pod adresem nowej polityki kulturalnej. Ich życie w związku z tym, że oboje są raczej na „nie” wobec socrealizmu, zaczyna przypominać walkę na froncie. Rosenstein nie zgłasza obrazu na I Ogólnopolską Wystawę Plastyki. Ma odwagę powiedzieć na partyjnym zebraniu, że w sprawach sztuki partia być może się myli. Wybucha skandal, artystka otrzymuje naganę. Tą samą postawą wykażą się jej koledzy z Grupy Krakowskiej: Jaremianka i Stern, chociaż także partyjni.

W 1951 roku Rosenstein maluje obraz „Ekrany” poświęcony rodzicom – ich głowy unoszące się na ciemnym tle lasu. To zerwanie ze stalinowską wersją historii, w której masy ludowe walczyły u boku ZSRR przeciw niemieckim faszystom. Rosenstein pokazuje, że byli ludzie, którym nie pomogły ani masy ludowe, ani Armia Czerwona i którzy ginęli sami, w lesie. Skrajnie niesocrealistyczny obraz namalowany w samym środku socrealizmu. Na żadnej wystawie wtedy niepokazany.

 Erna Rosenstein, Ekrany, 1951, © Muzeum Sztuki, Łódź. Erna Rosenstein, Ekrany, 1951, © Muzeum Sztuki, Łódź.

Organizm

Być może właśnie tak się zaczyna każda wybitna sztuka. Nie od akceptacji, ale od odrzucenia? Nie od poklasku, ale od izolacji?

Rosenstein oficjalnie nie maluje. Pracuje w spółdzielni Wzór, razem z innymi plastyczkami tworzy ceramikę, tkaniny, trochę ilustracji. W samotności maluje dla siebie. Kiedy przychodzi odwilż, od razu włącza się w nurt artystycznego życia, wystawia, zakłada z kolegami Grupę Krakowską. I ma swoją pierwszą wystawę indywidualną w Galerii Krzywego Koła w Warszawie. Jednak najciekawsze prace tworzy w drugiej połowie życia.

Przełom w jej twórczości następuje w połowie lat 60. To właśnie około 1965 roku w jej sztuce dzieje się coś nowego. Nie jest już tylko malarką. Tworzy asamblaże, trójwymiarowe kompozycje z kawałków sztucznego szkła, blaszek, plastikowych elementów, które przypominają sprzęty z dawnych epok, skarby z zatopionego okrętu. Noszą też orientalne nazwy – na przykład „Lampa Aladyna” albo „Podróż Sindbada”. Jednocześnie w jej rysunkach i obrazach pojawia się ciekawie traktowane kobiece ciało. Coś nabrzmiewa, pączkuje, mnoży się i zachodzi w ciążę. W 1968 roku powstaje kluczowy dla tego etapu jej sztuki obraz „Organizm”.

 Erna Rosenstein, Pęcznieje, 1966, © Muzeum Sztuki, Łódź. Erna Rosenstein, Pęcznieje, 1966, © Muzeum Sztuki, Łódź.

W jej sztuce narasta jeszcze inny, równie ciekawy proces: Rosenstein coraz bardziej interesuje się rozpadem materii. Jest w tym nie tylko zaduma nad przemijaniem, to zbyt banalne. Przede wszystkim coraz silniej dochodzi do głosu trauma przeszłości. Wymowne są pod tym względem obrazy z lat 80., malowane na zbitych kawałkach desek, objęte wspólną nazwą „Obrazy bezdomne”. Jeden z nich to zestawione ze sobą kompozycje ze śladami spływającej czerwonej farby, nosi tytuł „Zewsząd krew”.

Jednocześnie artystka z coraz większą swobodą bawi się samym rozpadem i przemijaniem. Tworzy kompozycje ze zużytych opakowań po czekoladkach i nazywa ją „Skarbiec”. Maluje kosz na śmieci w swojej pracowni w fantazyjne zakrętasy. Jest w tym mnóstwo humoru. Od tej pory każde wyrzucenie śmieci staje się małym performance’em. Zamienia w obiekt sztuki stary ebonitowy telefon, wsadzając do niego nogi martwego ptaka. Ustawia na szafce w pracowni. Może ktoś sięgnie po słuchawkę?

Wyrażalne

Kim była? Konceptualistką? A może tym samym dzieckiem, które kiedyś rzucało kamyczek na drogę i pytało: „Jak zareagują?”.

 Erna Rosenstein, Chwila wieczności, 1977, © Muzeum Sztuki, Łódź. Erna Rosenstein, Chwila wieczności, 1977, © Muzeum Sztuki, Łódź.

„Erna stukawna – mówi o niej Bożena Kowalska, krytyk sztuki. – Wie pani dlaczego? Od stu kaw dziennie. Była radosna, pełna humoru, wszyscy ją lubili, przyciągała ludzi swoim zainteresowaniem, otwartością, dowcipem. Siedzimy kiedyś razem, wchodzi Koji Kamoji [polski artysta o japońskim rodowodzie – przyp. red.], a ona mówi: Koji? Nie szkodzi”.

„Droga Medio” – zaczynał do niej list malarz Stanisław Fijałkowski. Wysłał jej też taki telegram: „Wszystko w porządku, TUBATOR POCZUŁ TUBIENIE”.

Czym jest tubienie? A czy musimy to wyjaśniać? Niech pozostanie po Ernie Rosenstein jakaś nierozwiązana zagadka.

„Dla Artura Sandauera wszystko było wyrażalne. On był racjonalistą. Racjonalizował świat” – zagadnięto kiedyś Ernę Rosenstein o męża. Odpowiedziała: „Tak mu się zdawało”.

Prace Erny Rosenstein stanowią część Kolekcji Sztuki XX i XXI wieku Muzeum Sztuki w Łódź.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze