1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Styl Życia

Zwyczaje bożonarodzeniowe – jakie mają dla nas znaczenie?

Skąd wzięły się nasze polskie zwyczaje bożonarodzeniowe? (Fot. iStock)
Skąd wzięły się nasze polskie zwyczaje bożonarodzeniowe? (Fot. iStock)
Zobacz galerię 3 Zdjęcia
W święta Bożego Narodzenia wszyscy możemy się odnowić, przeżyć coś niezwykłego. Żeby tak się stało, musimy się zatrzymać, z czasu codziennego przenieść w czas mityczny, kolisty. Bez tego święta pozostaną tylko konsumpcją i fasadą. Jak to osiągniemy, zależy nie tylko od tradycji, ale także od naszego wyboru, przekonuje Monika Kucia, performerka i organizatorka wydarzeń kulinarno-artystycznych.

Zacznijmy od Wigilii. Czy my mamy świadomość, że tylko w Polsce jemy wieczerzę wigilijną?
Nie wszyscy to wiedzą, może dlatego, że nie do końca jasny jest przekaz tego święta. Świetnie rozpoznajemy symbolikę świąt i potraw wielkanocnych, ale z Wigilią jest inaczej. Bo Wigilia to było spotkanie z umarłymi, noc „święta i straszna”, podczas której dzielisz posiłek z umarłymi, z duszami. I po to jest to dodatkowe nakrycie i krzesło przy wigilijnym stole. Nie dla niespodziewanego gościa, ale dla przodka.

To się całkiem zatraciło w powszechnym rozumieniu?
Myślę, że tak. Katolicyzm to zniwelował. Przesunął nacisk na coś innego, na post i na oczekiwanie na Dzieciątko. Choć przecież post w Wigilię już nie obowiązuje. Ale i tak wszyscy go przestrzegają, i wierzący, i ateiści. To bardziej obyczaj niż obowiązek religijny. Bardzo silny, utrwalony, i to mimo że Wigilię mamy tylko raz w roku, a nie jak na przykład kolację szabasową – co tydzień. Jeśli szukać porównań, to Wigilia jest jak Święto Dziękczynienia. Raz w roku i niezmienna.

W Święcie Dziękczynienia jest zawarta opowieść, historia osadników, którzy zjadali indyki. A w Wigilii nic nam nie wyjaśnia, dlaczego jemy takie, a nie inne potrawy.
Opowieść jest, ale pogańska. Zaprasza się dusze umarłych do wspólnego ucztowania po to, żeby im pomóc przejść na drugą stronę, bo mogły gdzieś utknąć albo mieć tu jakieś sprawy, które je zatrzymały. A z drugiej strony – jest to też prośba do duchów o wstawiennictwo w naszych ziemskich problemach. Dziś stało się to nieczytelne, nie rozumiemy już tego rytuału.

A symbolika jedzenia?
Jedzenie wigilijne jest jedzeniem z sadu, ogrodu, pola, lasu. Grzyby, groch, ryby, pszenica, mak. Grzyby są naznaczone piętnem niezwykłości, jak dobra potajemnie wykradzione mieszkańcom „tamtego” świata. Nieziemskie pochodzenie przypisywano orzechom i suszonym owocom. Zmarli opiekują się ziarnem zasianym w ziemi. W tym repertuarze kulinarnym jest też, oczywiście, tradycja antyczna, bo to wszystko są produkty dostępne od tysięcy lat. To także wskazuje na to, że to tradycja starsza niż święta Bożego Narodzenia. Kiedyś dziady odbywały się na cmentarzach. Do początku XX w. różne potrawy pozostawiano na stołach na noc dla dusz zmarłych. Teraz już się tego nie robi.

Ale tradycja wigilijna trwa?
Trwa, bo człowiek potrzebuje rytuałów i wspólnoty. Dlatego tworzę współczesne rytuały wokół świąt, przy okazji Matki Bożej Zielnej, dziadów, Wielkiego Postu, w czasie Festiwalu „Nowe Epifanie”. Odnoszę się w tych ceremoniach do tradycji religijnych i pogańskich. I ludzie w to wchodzą, jest to dla nich żywe, nie jest tylko konwenansem. Wręcz przeciwnie, staje się okazją do przeżywania wspólnoty. To są wydarzenia performatywne, podczas których w człowieku może się dokonać transcendencja, dzięki którym może coś przekroczyć. Kiedy wydarzenie dotyczy np. śmierci, powoduje bardzo silne emocje. W 2016 r. zrobiliśmy „Stypę. Rytuał utraty” w Muzeum Etnograficznym. Ludzie nie chcieli odejść od stołów, siedzieli i siedzieli, i gadali. Chcieli rozmawiać o śmierci, o której normalnie się nie mówi. To samo dzieje się podczas dziadów [27 października br. w Jeleniej Górze odbyło się wydarzenie pt. „Wypełnić pustkę”], kiedy można przeżyć połączenie z przodkami.

Przodkowie są dla nas tacy ważni? 
Ktoś może, oczywiście, powiedzieć: „O co chodzi, dziadek umarł, dziadka nie ma”, ale przecież lepiej się czujesz, jak myślisz, że jednak jest, że nad tobą czuwa. Tym bardziej że nie ma już swoich ziemskich wad, tylko jest samą dobrą energią, wsparciem. Uświadomienie sobie, że za tobą stoją przodkowie, że nie wzięłaś się znikąd, jest bardzo ważne. I do tego są potrzebne święta.

W świętach na pewno ważna jest ciągłość tradycji, jej powtarzalność i wynikające z tego poczucie bezpieczeństwa.
Więcej, to utwierdzanie się w poczuciu sensu dzięki temu, że jesteśmy elementem pewnego porządku. Dzięki świętom dzieje się też to, co znamy z kultur archaicznych, wyjście z czasu linearnego w czas symboliczny, ten, który jest zawsze i nigdy. Na przykład narodzenie Chrystusa nie jest teatralizacją, tylko wydarzeniem, które dzieje się w czasie mitycznym, kolistym, czyli znowu się zdarza. Już samo wyjście poza ten czas codzienny, poza wszystkie konieczności, że trzeba coś wysłać, odesłać, zrobić, wynieść itd., ma znaczenie. To, że dzieci nie chodzą do szkoły i że jesteś tylko z rodziną, to już są święta. To, że na dwa tygodnie właściwie zamiera wszelka aktywność, już jest jak współczesna medytacja, modlitwa. Jeśli nie uda nam się wyjść poza czas zwykły, znaleźć się na innym poziomie, to właściwie świąt nie ma. Nie zdarzą się. Będzie tylko fasada, prezenty, jedzenie. Oczywiście, każdy ma swój sposób i nie chcę nikogo krytykować ani głosić dobrej nowiny, ale…

Ale można przecież mieć coś więcej? Przeżyć więcej…
Tak, choćby poprzez pokarm. Przez to, że go wytwarzamy, że karmimy bliskich, czyli tworzymy dobrą energię, dajemy przez to życie i tworzymy więź. Myślimy o świętach jako o czasie wybaczania, dobrych uczynków. I dzielenia się. To może być dzielenie się jedzeniem.

</a> Wigilia zajmuje szczególne miejsce w polskiej tradycji bożonarodzeniowej. (Fot. iStock) Wigilia zajmuje szczególne miejsce w polskiej tradycji bożonarodzeniowej. (Fot. iStock)

Ale to dzielenie się i karmienie oznacza też umęczenie się przy stole, a wcześniej umęczenie się gotowaniem.
To zależy dla kogo. Wybitna psycholożka Zofia Milska-Wrzosińska mówiła mi kiedyś, że święta są jak soczewka. I tak jak rodzina żyje przez cały rok, tak spędza święta. Nic się w święta nie zakłamie. Są ludzie, którzy ze świąt wychodzą, trzaskając drzwiami, i są kobiety, które czują się wykorzystywane, umęczone. I są takie, które wkładają w przygotowania mnóstwo wysiłku, ale nie czują się tym udręczone, chcą tej „posługi”.

Tradycja wielkich przygotowań i długiego siedzenia przy stole nadal obowiązuje.
Oczywiście, następuje też absorpcja świątecznych obyczajów ze świata. Bywają przecież i takie święta jak z Bridget Jones: spotkanie towarzyskie z ponczem i swetry z reniferem. Podobnie jak Halloween staje się to częścią polskich współczesnych obyczajów. Nie ma co się oburzać, tak działo się zawsze. To, że wchłaniają się w naszą kulturę obce zwyczaje, to nic nowego.

Czy te zmiany, które obserwujemy, dotyczą też jedzenia?
Podczas świąt tak, ale nie na Wigilii. W święta, jak chcesz, możesz dziś podać homary i ostrygi, wszystko, na co cię stać czy co ci przyjdzie do głowy, ale w Wigilię…

W Wigilię musi być jak zawsze. To przymus czy chęć?
To jest rodzaj utwierdzenia się, że wszystko jest w porządku. Ten tradycyjny świąteczny zestaw potraw jest kapsułą czasu, która cię chroni, przenosi z pokolenia na pokolenie. Przenosi tradycję, przepisy, wartości i obyczaje. Jak wychodzisz za mąż, konfrontujesz swoją tradycję z tradycją tej nowej rodziny. To jest duże przeżycie, kiedy jedziesz pierwszy raz na święta do teściów. Każda z nas, która to przeżyła, wie. Zna to uczucie wyobcowania. Ludzie też o tym zawsze rozmawiają: „A u mnie to jest grzybowa, a u mnie barszcz”. „No niemożliwe! Co ty jesz?! Naprawdę?”.

Czują, że to ważne.
To, co jemy w święta, to fundament naszej rodzinnej tożsamości. Taka błahostka, zdawałoby się, że nie grzybowa, tylko barszcz. Pozornie nieistotne. Tylko pozornie.

Święta to także wszystko to, co jest poza dosłownością. Smaki, zapachy, atmosfera, dźwięki. No i każdy ma coś takiego, bez czego nie ma świąt. Potrawę, czynność, rytuał.
No właśnie, każdy. I każdy może mieć coś innego. Coś, co dla niego definiuje święta, co jest ich esencją. I każdy też może sobie postawić takie pytanie: „Co nią jest?”. Nawet powinien, bo jak już wie, to uwalnia się od wielu przymusów. Nie musi robić i tego, i tamtego, i jeszcze czegoś. Można, tak jak pewni znani mi starsi państwo, robić samodzielnie kartki świąteczne i je wysyłać. To jest dla nich najważniejsze, ta czynność przygotowywania kartek. Albo jak pewna moja znajoma mieć na choince tylko anioły, a na stole tylko śledzie i pierogi. Warto to wiedzieć, porozmawiać o tym z rodziną. Bo może ktoś myśli, że coś musi być, a to wcale nie o to chodzi, coś innego jest ważne.

Dla mnie tym czymś jest choinka.
A dla mnie opłatek.

I nie musi być cały kanon?
Pewnie, że nie. Chodzi o to, co jest w tobie, co dostałeś i z czego budujesz swoją tradycję. Zawsze dokonujesz jakiegoś wyboru, ty ją tworzysz. Nie można być niewolnikiem. Poza tym, co oczywiste w rodzinach przywiązanych do tradycji katolickiej, reszta to są raczej przymusy, przeświadczenia, że nie może być inaczej. I czasami jak już jest inaczej, to jest afera, obraza. Widzisz to właśnie wtedy, kiedy wchodzisz do nowej rodziny. Bywają trudne momenty, kiedy się okazuje, że nie ma elastyczności. Taki kanon, który jest…

...święty.
Tak, świecko święty. Anatewka, po prostu: Tradition!

A ty uważasz, że kanon jest raczej zawadą niż zaletą? I że każdy może budować też własną tradycję?
Tak. Moja córka na przykład ogląda zawsze, na długo przed świętami, wszystkie możliwe filmy o Świętym Mikołaju i Bożym Narodzeniu. I ja to uznaję, to jej tradycja. Poznałam w Nowym Jorku takich młodych Polaków, którzy żyją tak jak nowojorczycy. Raz jedzą w tajskiej, a raz w greckiej restauracji. I nagle na święta sami robią pierogi i tak właśnie uciekają od konsumpcji. Wyciągają stolnicę i wałkują ciasto.

Duchowość przez pierogi…
Oczywiście, a dlaczego nie? Najważniejsza jest intencja, jak zawsze. Dlaczego to robią, po co? Nawet jeśli to „po co” nie jest uświadomione. Ale ważne, żeby nie było przymusem.

Myślisz, że święta zawsze będą dla nas takie istotne? Może zanikną? Świat się tak bardzo zmienia.
Jeśli w świętach przejawia się potrzeba rytuału, to nigdy nie zanikną. Rytuały są raczej coraz bardziej potrzebne. Świetnie się mają. Na przykład wesela. Rozrastają się, mają coraz bardziej rozbudowane, spektakularne formy. Wszystko służy temu, żeby zaspokoić tęsknotę za wyjątkowością chwili. Ja uważam, że ludzkość nie wymyśliła nic lepszego niż rytuały. A w nich jest materia, często pokarm. Ucztą świętujemy zwycięstwo, czyli narodziny, ślub, i poprzez ucztę, stypę jednoczymy się po stracie.

Rytuały są takie ważne, bo…
…porządkują rzeczywistość. Bo wyznaczają progi. Musisz wiedzieć, kiedy przestajesz być dzieckiem, kiedy stajesz się dojrzałą kobietą. Bez tego się nie rozwijasz. Musisz mieć przejście, pożegnać jeden etap i wejść w nowy.

Boże Narodzenie też jest takim momentem?
Tak, oczywiście. Trzymając się słów – to jest to Boże Narodzenie, czyli narodzenie życia, odnowienie. Odżywienie. Zobacz, w tym też jest i życie, i żywność.

Czyli my wszyscy się odnawiamy?
Tak. W ten czy inny sposób, nawet kompletnie laicki albo konsumpcyjny. Tak czy inaczej, jest w tym siła momentów. Wyjątkowych, takich, które budują nas i nasze życie.

Nawet jeśli tym momentem jest wyprawa do centrum handlowego i świąteczne zakupy?
Ja akurat tego do końca nie rozumiem, bo mnie w centrum handlowym wszystko męczy: złe światło, hałas, tłumy. Ale dużo ludzi to robi.

Dlaczego?
Bo to właśnie porządkuje rzeczywistość, daje życiu sens. Myjesz okna, sprzątasz w szafie, idziesz na zakupy, kupujesz prezenty. Będą święta. Zauważ: znów rytuał.

Myślisz, że to wszystko będzie ewoluować w stronę indywidualizacji właśnie? Że pozostaną tylko takie elementy? Dla kogoś pierogi, dla kogoś choinka?
Nie wiemy, jak to będzie. Za to wiemy na pewno, że tego potrzebujemy, to jak układ planet, które zawsze krążą w określony sposób. Jest liczba potraw, siano, opłatek, pasterka. Jest dużo zwyczajów i one też się zmodyfikowały w pewnym sensie. Ja już nie chodzę tak jak kiedyś, kiedy byłam mała, u babci na wsi, w trzaskający mróz do stodoły po siano, żeby je położyć pod obrusem. Dostaję je z „Gazetą Wyborczą”. A już na pewno nigdy nie będę tak jak wtedy chodziła karmić zwierząt resztkami z Wigilii, chyba że moje koty. Dzielenia się z krowami już nie ma, a siano jest.

Co byś uznała za element konstytutywny świąt, dla nas wszystkich?
Na przykład poczucie wyjątkowości. Że 24 grudnia to dzień inny od wszystkich. Że się wzruszasz kolędami. I to, że jesteś w kole. To już było tyle razy, i będzie znowu. I to, że święta są tak naprawdę wtedy, kiedy dotkniesz w sobie czegoś duchowego. Można to nazwać różnie. Magią świąt, przeżyciem religijnym, czymś, co wykracza poza codzienność. I dobrze, jak dotykamy tego czegoś razem z innymi, czyli jest jakaś wspólnotowość. Może być rodzinna albo inna, przyjacielska.

Święta są szansą?
Tak, możemy coś w sobie znaleźć, otworzyć się na coś, wzmocnić się w dobrym sensie. Są pokarmem.

Swoją drogą dużo się go marnuje w święta, w przenośni i dosłownie. Święta to też festiwal marnotrawstwa.
Niestety, tak się dzieje. Ale są na to sposoby. Są miejsca, gdzie możesz oddać to, co zostało – jadłodzielnie. Takie lodówki w Warszawie stoją np. na Wydziale Psychologii UW, w Instytucie Socjologii UW czy na SGGW.  Przyczepiasz kartkę z informacją, na której piszesz, kiedy to ugotowałaś, kiedy przyniosłaś, „smacznego, Paulina”. Są punkty, dokąd możesz zanieść jedzenie. Bo to przecież idiotyczne marnotrawstwo, które można ograniczyć. Nadmiar tylko męczy, a jak masz wszystkiego tyle, ile ci potrzeba, to cię to karmi naprawdę. Nie masz wtedy wyrzutów sumienia, że marnujesz także ten wielki wysiłek i zmęczenie, żeby wszystko przygotować. Jak jest za dużo, to dobrze komuś to oddać. Podzielić się, czyli pomnożyć. I o to przecież w świętach chodzi.

Monika Kucia:
dziennikarka, kuratorka, artystka. Promotorka regionalnych smaków, autorka scenariuszy i performerka wydarzeń kulinarno-artystycznych.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze