1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Ekologia

Depresja klimatyczna? Raczej smutek, bezsilność i złość

Żyjemy w ciągłym pędzie za nowym, z dyktatem „więcej i szybciej”. Czy gdzieś w głębi ducha nie jesteśmy tym już zmęczeni? (Fot. iStock)
Żyjemy w ciągłym pędzie za nowym, z dyktatem „więcej i szybciej”. Czy gdzieś w głębi ducha nie jesteśmy tym już zmęczeni? (Fot. iStock)
To, co dewastuje planetę, niszczy również nas samych. Mamy coraz więcej stresu a coraz mniej czasu dla bliskich. Nie przez przypadek notujemy wzrost kryzysów zdrowia psychicznego – mówi psycholożka społeczna Marzena Cypryańska-Nezlek.

Określenie „depresja klimatyczna” jest powszechnie stosowane w kontekście kryzysu psychicznego wywołanego zmianami klimatu. Tymczasem pani apeluje, by go nie używać.
Zwracam uwagę na to, że „depresja klimatyczna” to hasło, które funkcjonuje głównie w mediach. Nie ma takiej jednostki diagnostycznej i nie jest to ogólnie przyjęty termin w pracach naukowych. Mam wrażenie, że to określenie stało się popularne niedługo po ukazaniu się w 2017 roku raportu Amerykańskiego Stowarzyszenia Psychologicznego, który dotyczył konsekwencji zmiany klimatu dla zdrowia psychicznego. Raport ten nie pozostawia wątpliwości, że negatywne skutki zmiany klimatu zwiększają ryzyko kryzysów zdrowia psychicznego, nie używa się w nim jednak pojęcia „depresja klimatyczna”. Ono jest skrótem myślowym.

Nośnym…
Bardzo nośnym, ale moim zdaniem wprowadzającym w błąd. Tworzy wrażenie, że już sama zmiana klimatu albo uświadomienie sobie jej konsekwencji może wywołać depresję. A to nieprawda, sprawa jest o wiele bardziej złożona.
Depresja jest poważną chorobą. Jest źródłem ogromnego cierpienia, odbiera chęć życia i – jak powszechnie wiadomo – może prowadzić nawet do samobójstwa. Nie należy jej ignorować, trywializować, nie należy także „rozmydlać” tego pojęcia, przyklejając go dowolnie do każdego stanu obniżonego nastroju, przygnębienia czy niepokoju, bo robi się z tego pop­depresja – atrakcyjny medialnie twór, który przyciąga uwagę, ale niczego nie wyjaśnia i słabo przystaje do danych naukowych.

Czyli jakich określeń używać zamiast?
Uświadomienie sobie zagrożenia może wywoływać silny niepokój, smutek, przygnębienie, żal, bezsilność, złość. Jest źródłem silnego dyskomfortu, a także psychicznego cierpienia. Ale to nie musi być depresja. Co więcej, wszystkie te emocje to naturalne reakcje na trudne i stresujące sytuacje. Strach jest naturalną odpowiedzią na zagrożenie, smutek i żal są naturalnymi odpowiedziami na stratę. W tym przypadku stratę świata, który znaliśmy, dewastację przyrody, wymieranie gatunków. Nie ma w tym nic dziwnego ani niepokojącego, że ludzie odczuwają przygnębienie, kiedy uświadamiają sobie, jak wielkim niebezpieczeństwem jest kryzys klimatyczny. Biorąc pod uwagę skalę tego zjawiska, wszyscy wręcz powinniśmy je czuć.

Moim zdaniem kłopotem jest nie to, że część społeczeństwa boi się konsekwencji zmiany klimatu. Problemem jest to, że boi się wciąż zbyt mało osób. Strach jest naturalną reakcją, zwraca uwagę na zagrożenie i przynajmniej potencjalnie ma motywować do działania, aby to zagrożenie zniwelować.

Kim są ci, którzy boją się najbardziej?
Szczególnie zaniepokojone są osoby, które aktywnie angażują się w walkę z kryzysem klimatycznym. Wielu naukowców, działaczy i ekoaktywistów odczuwa stan fizycznego i emocjonalnego wyczerpania, frustrację, bezsilność. Wiedzą, że sytuacja jest bardzo poważna, wiedzą, co należy zrobić, ale często zderzają się ze ścianą bierności i niechęci, brakiem zrozumienia polityków, od których zależy to, czy i jak szybko będą wprowadzane konieczne działania naprawcze.

Z każdym rokiem świadomość zagrożenia wzrasta, ale też z czasem coraz więcej grup społecznych będzie odczuwać bezpośrednio lub pośrednio skutki zmiany klimatu. Paradoksalnie to może się okazać ratunkiem dla świata. Bo myślę, że problemem jest także to, że dla dużej grupy ludzi wciąż jest to czymś zbyt abstrakcyjnym.

A nawet jeśli nie jest abstrakcją, część z nas myśli: „Okej, problem jest, ale w moim przypadku to kwestia przyszłości, jeszcze nie tu, jeszcze nie teraz…”.
Rzeczywiście, wyniki badań wskazują, że zdecydowana większość Polaków przyznaje, iż zmiana klimatu to poważne zagrożenie. Jednak, tak jak pani wspomniała, nadal większość ludzi odkłada tę sprawę „na jutro”. W badaniu, które zrealizowaliśmy pod koniec 2021 roku, w przybliżeniu jedynie co dziesiąta osoba przyznawała, że regularnie podejmuje jakieś działania na rzecz klimatu. Zdecydowana większość, bo około 78 proc. respondentów, uważała, że zmiana klimatu jest poważnym lub bardzo poważnym zagrożeniem dla świata, ale już w odniesieniu do Polski to samo przyznało 64 proc. respondentów. Osób, które postrzegają ją jako osobisty problem, było jeszcze mniej – tylko nieco ponad połowa badanych. Niestety, z takimi statystykami niewiele zdziałamy.

Chodzi o to, by przekonać nas wszystkich, że zmiana klimatu i to, co się z nią wiąże, nie jest odległą przyszłością, ale kwestią „tu i teraz” każdego z nas.
Dane naukowe nie pozostawiają wątpliwości – konieczne są natychmiastowe i zdecydowane działania. Sytuacja wymaga aktywności, działania nas wszystkich, ale trudno do niego nakłonić, gdy ludzie nie wiedzą, nie czują, że to absolutna konieczność. Mamy wiele kłopotów: inflacja, bezrobocie, pandemia – lista jest długa. I choć znajduje się na niej także zmiana klimatu, zwykle nie wytrzymuje ona konkurencji z tak zwanymi bieżącymi problemami.

Ilustracja Joanna Gwis Ilustracja Joanna Gwis

Kto będzie zajmował się klimatem, kiedy przez pandemię stracił pracę i nie jest w stanie „dotrwać” do końca miesiąca?
Jasne, z jednej strony trudno się dziwić takiemu rozłożeniu akcentów, ale z drugiej – czas w tym przypadku nie jest naszym sprzymierzeńcem. Natura nie będzie z nami negocjować terminu. Albo się zmieścimy w określonym oknie czasowym, albo nie. To odkładanie na później trwa od dawna…
Przez długie lata sprzymierzeńcami społecznej bierności były różnego rodzaju przekonania, od zaprzeczania zmianie klimatu, poprzez zaprzeczanie, że jej przyczyną jest działalność człowieka, do wątpliwości, czy konsekwencje będą aż tak bardzo negatywne. Inna kwestia to szukanie nadziei niekoniecznie w działaniu. Przykładem jest tak zwany optymizm technologiczny i przekonanie, że ostatecznie uratuje nas rozwój technologii.

Czyli jakoś to będzie…
Tak, to rodzaj fałszywej nadziei. Oczywiście postęp technologiczny dokonuje się każdego dnia i jest ważny. Samo zwracanie uwagi na ten czynnik jest w porządku, ale on nie może przyczyniać się do bierności i zaniechania lub spowolnienia działań na rzecz redukcji emisji gazów cieplarnianych tu i teraz. Optymizm technologiczny to tylko jeden z przykładów. W rezultacie większość deklaruje, że problem jest poważny, ale też nadal większość nic z tym nie robi.

Trudno to zrozumieć.
Wciąż brakuje rzetelnej i powszechnej edukacji klimatycznej. I od tego trzeba zacząć. Jeśli chcemy sięgnąć po sprawdzone informacje w języku polskim, warto rozpocząć od serwisu naukaoklimacie.pl. Niedawno został wydany podręcznik „Klimatyczne ABC”. Jako lekturę obowiązkową traktuję też streszczenia raportów IPCC, Międzyrządowego Zespołu do spraw Zmiany Klimatu – dostępne są tłumaczenia na język polski.
Ważne jest też, jak przekazuje się ludziom informacje o zagrożeniu. Jeżeli mówimy tylko o apokalipsie bez podania rozwiązań, prowokujemy bierność, unikanie tematu. Zamiast: „Będzie katastrofa”, należy mówić: „Musimy zrobić to i to, bo inaczej czeka nas katastrofa”. W centrum dyskusji zawsze powinny być narzędzia do przeciwdziałania zmianie klimatu. To daje poczucie sprawstwa i skuteczności, co z kolei wzmacnia nadzieję.


Choć hasło „zmiana klimatu” nadal wydaje się niektórym abstrakcyjne, to już całkiem dobrze działa na wyobraźnię uświadomienie sobie, że zostawiamy naszym dzieciom świat, w którym sami nie chcielibyśmy żyć, w którym nie zobaczą tego, co my mogliśmy oglądać i czym mogliśmy się cieszyć. W którym brakuje czystego powietrza, zdrowej żywności. Coraz mniej tu natury, a coraz więcej betonu. Nikt z nas w pojedynkę świata nie zdewastował, to zbiorowa odpowiedzialność. I teraz rzecz w tym, żeby to zbiorowo zacząć odwracać. Ale ktoś musi być pierwszy. Zamiast oglądać się na innych, można być tą pierwszą/tym pierwszym w swoim środowisku, wśród swoich przyjaciół czy w swojej rodzinie.

Przejdźmy do konkretów.
Można zaczynać od małych zmian, tego, co przychodzi nam łatwo, ważne tylko, aby na tym nie poprzestawać. Jest taka uniwersalna zasada, bardzo mi bliska, na którą zwraca uwagę profesor Szymon Malinowski: „wolniej i mniej”. Aby ograniczyć emisję gazów cieplarnianych, powinniśmy między innymi produkować mniej niepotrzebnych rzeczy, mniej konsumować – zużywać mniej zasobów planety.
Czasem wystarczy świadomość tego, jak wytwarzane są różne produkty; na przykład wiedza o tym, jak powstaje fast fashion, może sprawić, że nie będziemy chcieli dłużej uczestniczyć w wyzysku ludzi i dewastacji przyrody. Wtedy kupienie kolejnej nowej bluzki czy kolejnych spodni przestanie być priorytetem.

Żyjemy w ciągłym pędzie za nowym, z dyktatem „więcej i szybciej”. Czy gdzieś w głębi ducha nie jesteśmy tym już zmęczeni?

Ograniczenie konsumpcjonizmu służy nie tylko planecie, lecz także nam samym. Bo to, co dewastuje planetę, niszczy również nas. Mamy coraz więcej stresu a coraz mniej czasu dla bliskich. Nie przez przypadek notujemy więc wzrost kryzysów zdrowia psychicznego. 

Marzena Cypryańska-Nezlek, psycholożka społeczna, pracuje na Uniwersytecie SWPS, gdzie kieruje Centrum Działań dla Klimatu i Transformacji Społecznych (4CAST). Jej badania dotyczą psychologicznych i społecznych konsekwencji zmiany klimatu, denializmu klimatycznego, adaptacji i działań na rzecz klimatu, jakości życia oraz dehumanizacji.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze