1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Ekologia

Prognozy dla planety. Żyjemy w czasach chaosu – jak w nich nie zwariować?

(Ilustracja: Julia Błaszczyk)
(Ilustracja: Julia Błaszczyk)
„Jeszcze niedawno mieliśmy poczucie, że świat się rozwija, że zmierzamy w dobrą stronę, że to, co przed nami, będzie lepsze od tego, co za nami. Uważaliśmy, że dzieci będą żyły w lepszym świecie niż rodzice” – mówi filozof Tomasz Stawiszyński. Dziś po tej spokojnej pewności niewiele zostało.

Paweł, 50-latek, inżynier, mówi, że najbardziej boi się wojny i idącego za nią kryzysu ekonomicznego. W Janka, 40-letniego informatyka, najmocniej uderzyła pandemia. Już w pierwszym tygodniu lockdownu przygotował osobną kopertę z dokumentami całej rodziny, kupił dolary, sprawdził ważność paszportów. Żeby w razie czego móc szybko wyjechać. Podobnie 35-letnia Kaśka, pełnoetatowa mama. Nieustannie myła ręce, dezynfekowała wszystkie przyniesione ze sklepu produkty. Do dziś wychodzi z domu wyłącznie w maseczce. Zrezygnowała z kina, z filharmonii. Obawa przed wirusem nie chce jej opuścić.

Wśród młodszego pokolenia na liście lęków numerem jeden są zmiany klimatu. Niektórzy wieszczą zagładę planety w niedalekiej przyszłości. Inni podchodzą do tematu spokojniej, ale wizja katastrofy ekologicznej pozostaje. I związane z nią problemy, które różnie są definiowane. W końcu mierzymy się z niewiadomym.

Koniec iluzji

W efekcie żyjemy w niepokoju. W lęku. Do gabinetów psychoterapeutów w większych miastach ustawiają się kolejki. Zadajemy sobie pytania o przyszłość. Naszą, świata. Tyle że trudny czas nie zaczął się przecież równo z pandemią. Początek miał znacznie wcześniej.

Mówi Tomasz Stawiszyński, filozof, autor książki „Reguły na czas chaosu”: – Nie ma oczywiście takiego okresu w historii, który byłby wolny od chaosu; złoty wiek, w którym wszystko było idealnie, istnieje wyłącznie w mitach. Ale z pewnością współczesna epoka ma swoje cechy specyficzne, które jakoś ją wyróżniają, na przykład brak perspektywy przyszłości. To znaczy przekonania, że świat się rozwija, że zmierzamy w stronę, która przyniesie poprawę naszego funkcjonowania, że to, co przed nami, będzie lepsze od tego, co za nami. Jeszcze w latach 90. tak właśnie odbieraliśmy rzeczywistość, uważaliśmy, że istnieje postęp, może już nie taki naiwny, pozytywistyczny, może meandryczny, z momentami zapętlenia, ale jednak. Wierzyliśmy, jednym słowem, że dzieci będą żyły w lepszym świecie niż rodzice. Po upadku muru berlińskiego, zwłaszcza w Europie Wschodniej, po doświadczeniu komunizmu, panowało przekonanie, że oto wkroczyliśmy na ścieżkę progresu, rozwoju – i tak to trwało mniej więcej do początku XXI wieku.

Potem przyszło załamanie. Zaczęło się od ataków na World Trade Center 11 września 2001 roku. – Dalej była nieudana, rozwlekła i pełna niejasności kampania amerykańska w Iraku – mówi Tomasz Stawiszyński. – Kolejnym brutalnym i rozbijającym do końca tę iluzję wydarzeniem był kryzys finansowy z lat 2007–2008, potem pandemia i wreszcie wojna.

Rina Kim, 28-letnia nauczycielka, mówi, że stres związany z pandemią jakoś ją ominął. Nie bała się. Kiedy wybuchła wojna w Ukrainie, koncentrowała się na myśli o pomocy, nie na lęku. Prawdziwym problemem jest dla niej kwestia zmian klimatu. Ale nie jest tak, że to spędza jej sen z powiek. – Nie śledzę newsów, nie mam na to czasu. Myślę, że jak się codziennie czyta wiadomości, zastanawiając się, czy nie idziemy prostą drogą w kierunku zagłady, to można po prostu ześwirować. W dodatku nie jestem specjalistką, moje wnioskowanie na podstawie tych niewielu informacji, które dostanę, może być błędne, więc skupiam się na robieniu swoich rzeczy, których jest całkiem sporo. A jeśli już o tym myślę, to wyobrażam sobie najgorszy scenariusz i zastanawiam się, co mam do zrobienia, jak do niego dojdzie.

Rina, która mieszka i pracuje w Warszawie, nie jest przekonana, że to będzie jej docelowe miejsce na życie. – Może przeniosę się na wieś? Gdzieś, gdzie będę mogła być w jakimś przynajmniej procencie samowystarczalna, gdzie hodowałabym warzywa i owoce, miała studnię – i zaufanych ludzi blisko. A gdybym się wyprowadzała z Polski, to na pewno nie do Meksyku, prędzej do Norwegii. Wydaje mi się, że odsuwanie się od rejonów równika jest teraz wskazane.

Czekając na apokalipsę

Niektórzy naukowcy przewidują masowe migracje z południa, inni wyliczają, ile terenów zostanie zalanych przez oceany na skutek podnoszenia się poziomu wód, ludzie obawiają się głodu. Nastroje katastroficzne podsyciła wojna i, obecna zwłaszcza na jej początku, groźba przerodzenia się konfliktu lokalnego w globalny – z katastrofą nuklearną w tle.

– Według chińskich astrologów rok wybuchu wojny, 2022, był szczególny: w centrum była tak zwana Żółta Piątka, Yellow Five, słynna gwiazda zniszczenia – mówi Maria Barcz, która jako Mały Deszcz zajmuje się chińską astrologią. – Kiedy znajdzie się ona w takiej właśnie centralnej pozycji, mamy do czynienia z jakąś katastrofą – tak było na przykład w 1939 i w 2001 roku. Co się wówczas wydarzyło, nie trzeba przypominać.

Tyle że oczekiwanie na koniec znanego świata to nic nowego. Odżywało w historii cyklicznie. Mówi Tomasz Stawiszyński: – W czasach, kiedy stabilne struktury społeczne, kulturowe się załamują, kiedy codzienność staje się nieoczywista i pojawia się jakieś zagrożenie o charakterze totalnym, apokaliptyczne wyobrażenia nabierają intensywności, zaczynają dominować. W historii zdarzało się to regularnie, na przykład przy okazji znaczących zmian dat, czyli około roku 1000, albo wielkich epidemii, jak choćby czarna ospa w XIV wieku. I wraca także w historii najnowszej – czy to pod postacią kryzysu atomowego w latach 50. XX wieku, czy jako oczekiwanie na rok 2012 i realizację niejasnej przepowiedni związanej z kalendarzem Majów, czy jako kwestia zmian klimatycznych. To wszystko siłą rzeczy aktywuje fantazje apokaliptyczne. Powiedziałbym, że szczególnie w ostatnich dwóch, trzech dekadach ten proces się znacząco zintensyfikował, głównie z tego powodu, o którym mówiłem wcześniej – że zanikło wyobrażenie przyszłości, że trudno dziś sobie przedstawić kolejne 50, 100 lat.

(Ilustracja: Julia Błaszczyk) (Ilustracja: Julia Błaszczyk)

Kryzysy, których dziś doświadczamy, są pod wieloma względami tak potężne i mają tak globalny charakter, że sprawiają, iż rzeczywistość niemal wypada z ram. W takiej sytuacji wyobrażenie końca świata przynosi ze sobą – paradoksalnie – specyficzną ulgę. Obiecuje bowiem, że to wszystko, co jest niejasne, będące źródłem opresji, trudności, nieprzewidywalności, całe to poczucie upokorzenia, dyskomfortu i cierpienia, którego uporczywie doświadczamy – w jednym momencie rozpryśnie się i zniknie. Dlatego właśnie dla wielu ludzi narracja apokaliptyczna może być atrakcyjna.

W dodatku, jak tłumaczy w swojej książce „Reguły na czas chaosu”, apokalipsa jest atrakcyjna także dla wielkich koncernów. Bo świetnie daje się zmonetyzować. Staje się towarem. „Nie chodzi już tylko o niezliczone produkcje filmowe i serialowe eksploatujące temat końca świata, ale również o wielkie korporacje, które oferują najbogatszym możliwość zakupu mniej lub bardziej ekskluzywnych schronów idealnych na czas apokalipsy – czytamy. – Jedna z takich firm – kalifornijska spółka Vivos założona przez niejakiego Roberta Vicino – ma w swoim katalogu zarówno eleganckie bunkry mieszczące się w dawnej podziemnej bazie armii amerykańskiej w Dakocie Południowej, jak i surowsze, acz ponoć równie bezpieczne kwatery rozlokowane gdzieś w tajnych sztolniach, za czasów zimnej wojny wydrążonych w pasmach górskich byłego NRD. Chętnych ponoć nie brakuje”.

Tomasz Stawiszyński namawia jednak, żeby nie dać się uwodzić apokalipsie. – Przynosi ona jeszcze jedną obietnicę, zawartą w tekście dla zachodnich wyobrażeń apokaliptycznych źródłowym, czyli Apokalipsie Świętego Jana – że mianowicie koniec świata to także moralne wyrównanie rachunków, dobrzy zostaną nagrodzeni, a źli pokarani – przypomina. – Ta idea odwołuje się do naszego poczucia sprawiedliwości, a zarazem do zwłaszcza dzisiaj bardzo silnego przekonania, że żyjemy w realiach głębokiej niesprawiedliwości. Jest to oczywiście uwodzicielskie, tyle że ta fantazja tak naprawdę odwraca naszą uwagę od tego, co przed nami, od konkretnych problemów, które trzeba rozwiązać, i kieruje nas w stronę imaginacji wielkiego końca, czegoś, co jest ekstatyczne, totalne i co w jednym prostym akcie znosi całą złożoność trudności, które nas trapią. Tu widzę niebezpieczeństwo i szkodliwość. Bo od tego, że będziemy sobie wyobrażali, iż skomplikowane problemy mają proste rozwiązanie, proste rozwiązania się nie pojawią. Im mocniej się kotwiczymy w wyobrażeniach wielkiej apokalipsy, tym, myślę, jesteśmy bardziej bezradni wobec najprostszych rzeczy, które są realnie do zrobienia. Zwalniamy się z odpowiedzialności.

Izolacja doskonała

Skrajne nastroje. Lęki. Hejt. Teorie spiskowe. Ruchy anty- szczepionkowe. To są czynniki pogłębiające chaos. Rozwijają się bujnie na glebie będącej z jednej strony genialną zdobyczą naszych czasów, z drugiej – przekleństwem. To Internet, a przede wszystkim media społecznościowe. Z algorytmami, które pozwalają nam żyć w bańce doskonale szczelnej. Nieprzepuszczającej informacji z innych baniek. I dającej poczucie komfortu posiadania jedynie prawdziwej wiedzy. Jeśli czasem ze swoich baniek wychodzimy, to tylko na chwilę, żeby piętnować czy wyszydzić innych – myślących błędnie. Światło – ciemność. Dobro – zło. Tak to widzimy, siebie sytuując po jasnej stronie.

Oczywiście media społecznościowe są niezwykle atrakcyjne. Pozwalają utrzymywać kontakt z ludźmi, także tymi, z którymi nie spotykamy się często, dają poczucie, że jesteśmy na bieżąco, wiemy, co się dzieje w świecie. Bywa to złudne, bo dostajemy tylko tę wiedzę, którą podsuwają nam algorytmy, kupujemy te produkty, które koncerny starannie dla nas wybierają, a kontakty wirtualne nie są w stanie zastąpić tych realnych. Czy wobec tego należy z nich zrezygnować? Rina Kim to zrobiła. – W gimnazjum i liceum miałam Facebooka, po liceum go usunęłam, więc to w sumie już prawie dziesięć lat. Instagram miałam półtora roku parę lat temu, ale potem stwierdziłam, że jednak nie, koniec, kasuję – bo to za bardzo wciągające, nie potrafię się opamiętać i korzyści mają się nijak do tego, ile czasu marnuję. Było fajnie przez pierwszy rok, używałam rozsądnie i się świetnie bawiłam, ale po roku zaczęłam mieć objawy uzależnienia, sięgania non stop po telefon, scrollowania. Stwierdziłam, że szkoda mi na to życia.

Można być jak Rina. Choć Facebook, Instagram czy Twitter uwodzą i trzeba siły woli, żeby się ich urokowi oprzeć. Nie każdy zresztą musi od razu przechodzić na całkowitą abstynencję. Czasem tak zwane społecznościówki są narzędziem pracy czy w tej pracy pomagają. Osobom mniej mobilnym, choćby tym z niepełnosprawnościami, dają prawdziwą wartość – kontakt z innymi. Nawet jeśli nie idealny, to jakiś. Jednak warto przebywanie w świecie wirtualnym ograniczyć. I nie dawać się wciągać w internetowe dyskusje, które w istocie rzeczy dyskusjami wcale nie są, bo najczęściej nie o wymianę poglądów w nich chodzi, nie o wysłuchanie racji oponentów, lecz o przekazanie swoich.

Nauka, pseudonauka, spiski

Naukowcy opowiadają nam o świecie w sposób na ogół trudny, mało przystępny, w dodatku komplikując rzecz wątpliwościami. Zaznaczają, że dana hipoteza nie jest jeszcze wystarczająco potwierdzona, że badania trwają, może wnioski końcowe będą inne. Tymczasem koncepcje pseudonaukowe nie znają wątpliwości, wiedzą, jaka jest prawda, i jasno nam ją komunikują. To kuszące. Każdemu badaniu można przeciwstawić antybadanie. Wszelkiego rodzaju koncepcje spiskowe trafiają więc na podatny grunt. Jak ta, że nauka oszukuje i chodzi jedynie o pieniądze. Ruchy antyszczepionkowe od lat rosły w siłę. Kiedy na początku pandemii napisałam tekst o szczepieniach, osłupiałam, czytając wpisy – niektórych, zaznaczam – czytelników. Dowiedziałam się, że wzięłam pieniądze od koncernów farmaceutycznych za propagandę. Że trucizna i spisek. Przekłada się to na konkretne liczby. Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego PZH – Państwowy Instytut Badawczy podaje, że między 2003 a 2021 rokiem liczba rodziców nieszczepiących dzieci wzrosła w Polsce ponaddwunastokrotnie – z niecałych 5 tysięcy do ponad 61 tysięcy. Największy roczny wzrost odnotowano między 2020 a 2021 rokiem. Różnica wyniosła wówczas blisko 11 tysięcy przypadków.

A jednak oprócz ruchów odbierających wartość nauce mamy też te, które ją wspierają. Rośnie choćby świadomość ekologiczna. Coraz więcej ludzi zmienia zachowania, rewiduje przyzwyczajenia. Na portalach pojawiły się zakładki „ekologia” czy „klimat”. Popularna jest metoda małych kroków: zmiana diety, unikanie plastiku, świadome zakupy, niemarnowanie żywności. Czy to wystarczy? Czy tak rozwiążemy problemy? Powstrzymamy ocieplenie klimatu? Tomasz Stawiszyński nie jest optymistą: – Mamy mnóstwo teorii i koncepcji, które nas upewniają, że wszystkiemu winni są jacyś inni, źli, „tamci”. Że rację mamy tylko my, na mocy tego tylko, kim jesteśmy, a nie jakie są nasze argumenty. To niestety nie wróży najlepiej, jeśli chodzi o poszukiwanie dróg wyjścia z kryzysu. To by bowiem wymagało stanięcia twarzą w twarz z rzeczywistością, a my dzisiaj od rzeczywistości gremialnie się odwracamy.

Szanse widzi jedynie w działaniu systemowym. Bo systemowy charakter mają problemy, z którymi się mierzymy. – Możemy mówić, że segregując śmieci, pomagamy planecie, ale niezależnie od tego, czy wszyscy będziemy to robić, czy nie, jeśli nie nastąpią konkretne zmiany w prawie i jeśli nie ograniczy się działalności wielkich korporacji, które pompują do atmosfery 90 proc. gazów cieplarnianych, to nie będzie żadnej zmiany na plus. Akcentowałbym więc wymiar systemowo-społeczny trapiących nas problemów, a do narracji, która jednostkę stawia w centrum, mam mniej zaufania – przyznaje.

Zaszliśmy w dewastowaniu natury tak daleko, że nasza ekoświadomość jest warunkiem koniecznym, jednak nie wystarczającym. – Nawet jeśli niewystarczającym – mówi Rina Kim – i tak mnie cieszy. Trochę przecież zmienia świat, a przede wszystkim zmienia ludzi na lepsze – w tym widzę wartość. I może jednak zwiększamy swoje szanse na przetrwanie, bo im większa świadomość, tym większe mamy możliwości. Myślę też, że kluczowe jest nawet nie to, że moje pokolenie pozmienia trochę zachowań, ale to, że dzięki temu nowe pokolenia będą już wychowywane na innych zasadach. To nie będzie ciągłe uświadamianie, jak segregować śmieci, jak robić zakupy czy jak podróżować, oni będą rośli z przekonaniem, że jesteśmy na jednej planecie i każde działanie, które może sprawiać, że dzieje się krzywda innym istotom czy naturze, nie jest okej. A to już będzie zmiana istotna.

– Świat dąży do chaosu. Do rozpadu. Tak myślą Chińczycy – mówi Maria Barcz. – A my ten chaos powstrzymujemy… codziennym działaniem. Sprzątnięciem domu, solidnym wykonaniem pracy, dobrym uczynkiem. Jeśli ludzie przestaną działać, świat się rozpadnie. To ciągła próba ognia. Nie jest tak, że dziś mamy jakiś szczególny, niezwykły moment, że za chwilę wydarzy się spektakularna katastrofa. Chaos jest permanentnym stanem świata. Naszym zadaniem nie jest czekanie, aż to się wreszcie uspokoi, ale podjęcie działań, które mają spowolnić ten proces.

Prognozy końca świata towarzyszą naszej historii. A jednak ten koniec nie następuje. Gromadzimy coraz większą wiedzę. Może jednak uda się ją wykorzystać, by skierować nasz świat na właściwą ścieżkę? Bo raczej nie ma co liczyć na to, że apokalipsa jednym wielkim bum zlikwiduje wszystkie nasze problemy. A skoro tak, to zacytujmy Młynarskiego: „Róbmy swoje. Może to coś da, kto wie?”. 

Tomasz Stawiszyński „Reguły na czas chaosu”, Wydawnictwo Znak Literanova. Tomasz Stawiszyński „Reguły na czas chaosu”, Wydawnictwo Znak Literanova.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze