1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Felietony
  4. >
  5. Szwagier Gierka: z boku

Szwagier Gierka: z boku

Artur Andrus (Fot. Krzysztof Opaliński)
Artur Andrus (Fot. Krzysztof Opaliński)
Rozpoznawalność „z boku” jest miarą prawdziwego sukcesu! Przynajmniej powinna być.

Szwagier Gierka, jak co roku, pogrążył się w jesiennej melancholii. Słucha piosenek typu „Może jesienią ludzie się zmienią” i prosi, żeby go do tego wszystkiego nie mieszać. Do tej jesieni. Żeby się odezwać koło kwietnia. Uszanuję i tym razem o nim nie napiszę. Napiszę o sobie.

Do rozpoznawalności trzeba się było przyzwyczaić. Nawet zacząłem się nią trochę bawić, spisując reakcje ludzi na spotkanie mnie, czyli tak zwanej znanej osoby. Na przykład: „Naprawdę to jest pan dużo przystojniejszy niż w rzeczywistości”. Teraz przyzwyczajam się do mniejszej rozpoznawalności, bo czasy najintensywniejszej aktywności medialnej mam już raczej za sobą, ale jeszcze zdarzy się coś usłyszeć. Też zaskakującego. Na przykład niedawno – schodzę po schodach w parku, podchodzi pani i mówi: „Pan Andrus, prawda? Z boku pana poznałam”. Najpierw zaskoczenie, potem duma! „No, ciekawe, ilu artystów, prezenterów, celebrytów da się poznać z boku? Z przodu to żaden problem. Tych najaktywniejszych w Internecie to i z tyłu, i z góry, i z dołu da się. Ale z boku?”. Kilka dni później występowałem w pewnym koncercie telewizyjnym, w którym było wielu innych rozpoznawalnych. Nawet dużo bardziej niż ja. Podchodziłem dyskretnie i się przypatrywałem. Większości bym z boku nie rozpoznał. A mnie ta pani rozpoznała! Rozpoznawalność „z boku” jest miarą prawdziwego sukcesu! Przynajmniej powinna być.

Pisząc, że przyzwyczaiłem się do rozpoznawalności, miałem na myśli swoją własną. Tymczasem kilka miesięcy temu doświadczyłem cudzej. Mazurskie miasteczko, kawiarnia. Wchodzi pan z kilkuletnim synem. Nerwowo pogania chłopca, żeby szybciej wybierał smaki lodów. W ogóle widać, że pan raczej z tych nerwowych. Staram mu się nie przyglądać, ale widzę, że on patrzy na mnie. No cóż – popularność. W końcu porzuca dziecko przy ladzie chłodniczej, podchodzi do mnie i pyta: „Pan Grzegorz?”. Myśląc, że rozpoznał twarz, ale nie ma pamięci do imion, staram się mu pomóc. „No nie, nie Grzegorz”. „A jak pan ma na imię?”. „Artur”. „Przecież teraz słyszę nawet. Ten głos. Pan Grzegorz! To pan mnie stuknął na sześć tysięcy!”.

W skrócie – ja starałem się panu wytłumaczyć, że nie jestem Grzegorzem i na pewno nie jestem mu winien żadnych pieniędzy, pan coraz bardziej nerwowo chciał mi wytłumaczyć, że jestem Grzegorzem i wiszę mu sześć tysięcy. W końcu zażądał ode mnie okazania dowodu osobistego, czego odmówiłem, ale zaproponowałem, żebyśmy razem wezwali policję. Na szczęście chłopak wybrał już smaki lodów i wyprowadził pana z kawiarni. Na odchodne jeszcze zdążył rzucić, że mi tego nie odpuści, „bo sześć tysięcy to nie jest mało pieniędzy”. Tutaj się mogę w pełni zgodzić z nerwowym panem. Cudza popularność bywa bardziej niebezpieczna od własnej. To nieprzyjemne spotkanie w kawiarni miało miejsce przed tym miłym z rozpoznaniem na schodach w parku. Gdyby było po, może odważyłbym się stanąć profilem i zaproponować: „No, niech pan spojrzy z boku. Jaki Grzegorz?!”.

A teraz apel: Panie Grzegorzu! Jeśli pan rzeczywiście jest winien temu panu pieniądze (stuknął go pan na sześć tysięcy), proszę oddać. Nie chcę się komuś tak źle kojarzyć. A jeżeli do pana ktoś się zwraca per Artur i mówi, że nie lubi pana piosenek albo że pisze pan nieśmieszne teksty – proszę się nie przejmować, można się do tego przyzwyczaić. I do zacierającej się popularności też. Wczoraj podszedł pan i zapytał: „Nie ma pan jakiegoś autografu?”. Chciałem żartobliwie odpowiedzieć, że jakieś mam. Przy sobie akurat cztery: Lewandowskiego, Tokarczuk i dwa Vondráčkovej. Ale nie zdążyłem. Spojrzał w melancholijne przejawy jesieni i odszedł.

Artur Andrus, Mistrz Mowy Polskiej, dziennikarz, poeta, autor piosenek

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze