Mam zauważalne braki w fantazji. Na przykład jak czegoś nie zrobię albo zrobię źle, nie potrafię fantazyjnie wytłumaczyć się z tego faktu. Albo jak czegoś nie wiem, a powinienem. Banalne „sorry, stary” jest tak żenujące, że aż wstyd o tym pisać.
Dlatego od jakiegoś czasu zacząłem sobie notować fantazyjne tłumaczenia innych ludzi. Uczę się od lepszych. Od lat na jednym z pierwszych miejsc mojego prywatnego rankingu tłumaczenia niekompetencji jest: „Nie ma dzisiaj koleżanki, która się tym zajmuje”. Jest kilka takich instytucji, które podejrzewam o szukanie w biurach pośrednictwa pracy, agencjach i na portalach internetowych z ofertami zawodowymi, pracowników na stanowisko „koleżanki, która się tym zajmuje, ale jej nie ma”. To zdanie tak mnie wzrusza, że obiecuję sobie napisać o nim piosenkę:
Suche fusy na dnie szklanki/ Szumią jodły, świerki, tuje/ Nie ma dzisiaj koleżanki/ Która się tym zajmuje.
A teraz nowości usłyszane w ciągu kilku ostatnich tygodni. Szpital w centrum Polski. Oddział rehabilitacyjny. Pokój szpitalny: dwa łóżka, jeden stolik, na ścianie telewizor. Jak się wrzuci dwa złote do skrzynki pod telewizorem, można oglądać przez godzinę. Teoretycznie można. Jest napisane, że jest kilkanaście programów do dyspozycji, „(…) ale nawet Jedynka szarpie, a innych programów w ogóle nie ma” – informuje mnie osoba, którą odwiedzam. Chcę pomóc. Dzwonię pod umieszczony na skrzynce numer telefonu. Odbiera pani i mówi, że ktoś tam to błędnie wydrukował i to jest numer prywatny. Szukam nazwy firmy w Internecie. Jest! Dzwonię. Po dwóch dniach ktoś odbiera. Pytam, czy to firma zajmująca się telewizją szpitalną, bo w takim a takim szpitalu „(…) nawet Jedynka szarpie (…)”. Po chwili zastanowienia pan odpowiada: „Ale ja z księgowości jestem”. Prawdę mówiąc, wątpię. Nie brzmiał jak ktoś z księgowości. Ktoś zapyta: jak nie brzmi ktoś z księgowości? Nie wiem, ale coś czuję, że to ktoś wyżej. W każdym razie zobowiązał się, że zawiadomi serwis. Rzeczywiście serwisant się pojawił (interwencja księgowości?), zrobił awanturę pacjentom, że narzekają i pojechał. „(…)
Nawet Jedynka szarpała (…)” do końca pobytu mojego informatora. Małe centrum handlowe w miejscowości turystycznej na południu Polski. Godzina 9.30. Salonik prasowy chyba już powinien być otwarty. Wszystkie pozostałe sklepy już sprzedają. W saloniku roleta opuszczona do połowy. Tak, żeby ktoś, kto chce się czegoś dowiedzieć, musiał się pokłonić. Kłaniam się poniżej rolety i pytam: – Dzień dobry, ma pani otwarte? – Nie, bo ja dopiero co otwieram. Prostuję się, ale postanawiam jeszcze raz się pokłonić rolecie: – A kiedy będzie otwarte? – Nie wiem, bo ja tu w komputerze robię.
No i wracając do starych i nieprzemijających odzywek mających usprawiedliwić, że się nie wie, chociaż się powinno, taki klasyk ze sklepów: – Jest dżem wiśniowy? Ale bez cukru? – Tylko to, co widać.
Szwagier twierdzi, że się czepiam. Że niby jak sobie wyobrażam odpowiedzi w takich sytuacjach? „Sorry, nie mam pojęcia”? „Przepraszam, ale się nie znam, jestem tu tylko dla pieniędzy”? Ale jestem pewien, że wkrótce skorzysta z moich cytatów i złośliwie użyje ich w domowych rozmowach. I na przykład na pytanie żony: „Kochasz mnie?”, odpowie: „Nie wiem, bo ja tu w komputerze robię”.
Ja też zaczynam sięgać po zanotowane teksty. Kiedy dzwoni redaktorka z ponagleniem, bo tekst miał być tydzień temu, odpowiadam:
– Ale ja z księgowości jestem. – Panie Arturze, ale wszystko w porządku? – słyszę troskę w głosie.
Tylko to, co widać.
Artur Andrus, Mistrz Mowy Polskiej, dziennikarz, poeta, autor piosenek.