Pewnie istnieją ludzie, którzy ciągle mówią „nie”, pytanie tylko, czy to aby na pewno jest przejaw asertywności.
Orędownicy bycia miłym dla dobra ogółu, zgadzania się na coś, żeby komuś nie było przykro, mogą uważać, że jeżeli ktoś mówi „nie”, kiedy czegoś nie chce, to pozwala sobie na zbyt dużo. I to jest ważna kwestia do refleksji: czy się zgadzamy na to, żeby w sytuacjach społecznych uwzględniać siebie. Pytanie aktualne zwłaszcza w przypadku kobiet, bo one są przez kulturę wychowywane do tego, żeby dbać o komfort innych, a nie o własny, i odpowiadać za uczucia wszystkich wokół. Pewnie dlatego kobiety, które upominają się o swoje prawa – nie o prawa szczególne, ale prawa takie same jak prawa mężczyzn – są często uważane za bezczelne i niekobiece. Ale asertywność dotyczy obu płci. W gruncie rzeczy chodzi w niej o to, żeby dokopać się do jakiejś prawdy, szczerości, autentyczności, które leżą u podłoża zdrowia psychicznego. Ludzie potrzebują zdawać sobie sprawę ze swoich praw, granic, upodobań, poglądów. Jeśli ktoś potrafi być asertywny, to znaczy, że wie, co lubi, czego chce, a czego nie, działa w zgodzie ze sobą, umie zadbać o swoje dobro i samoocenę. To ogromna wartość.
Asertywność pojawiła się stosunkowo niedawno i jest pojęciem właściwym dla czasów stawiających na indywidualizm. Zakłada partnerstwo, równowagę sił i odpowiedzialność obu stron, ale też samowystarczalność. Wymaga odwagi wyrażania tego, że różnimy się od innych, a to nigdy nie jest łatwe. Przychylność otoczenia, jego aprobatę kupujemy sobie zwykle nie dbaniem o siebie, ale uległością, to dlatego czasem spełniamy oczekiwania innych nawet kosztem rezygnacji z siebie. Boimy się myśleć, co się stanie, gdy przestaniemy być mili. Asertywna postawa jest najtrudniejsza, kiedy jesteśmy od kogoś zależni, na przykład w pracy.
Asertywności warto się uczyć, kiedy człowiek zrobi już pewne kroki na drodze samorozwoju, ona wymaga pewnego poziomu świadomości, rozwiązania swoich najważniejszych problemów, jest wstępem do dorosłości. Nie jest powszechnie praktykowana właśnie dlatego, że wymaga wysiłku, a nie wszystkim się chce. Nie sprowadza się do stosowania określonych sformułowań, gotowców, bo wtedy byłaby tylko pseudoasertywnością. Prawdziwa asertywność polega na wiedzy na temat tego, na co mnie stać, tego, co mogę, a czego nie, i nie jest to wiedza sztywna, tylko elastyczna. Nie jest tak, że jak się nauczymy asertywności, to jesteśmy asertywni zawsze i wszędzie. Za każdym razem, w zależności od okoliczności, podejmujemy co do tego decyzję.
Lubię patrzeć na asertywność jako złoty środek pomiędzy dwoma biegunami – postawą uległą i agresywną. Zarzut, że ona sprowadza się do mówienia „nie”, jest półprawdą. Osoba zachowująca się asertywnie oczywiście potrafi powiedzieć „nie”, pilnuje jednak własnych praw przy jednoczesnym poszanowaniu praw innych. Mówi więc: „Pomóż mi, ale na tyle, na ile możesz i chcesz”. Dopóki wzajemnie liczymy się ze swoimi potrzebami, dopóty jest przestrzeń na postawę asertywną. Wtedy to „nie”, do którego tak często sprowadzamy asertywność, nie będzie takie istotne, bo poza nim w asertywności jest też miejsce na „tak”. Być może umiejętność powiedzenia „nie” jest tak ważna, żeby moje „tak” brzmiało równie wyraźnie?! Pewnie istnieją ludzie, którzy ciągle mówią „nie”, pytanie tylko, czy to aby na pewno jest przejaw asertywności. Asertywność to nie jest przecież przepustka do bycia aroganckim, nieużytym czy niegrzecznym. Nie jest tym samym, co dążenie po trupach do tego, by dopiąć swego. To już postawa agresywna. My czasem te postawy mylimy, może stąd obawa, że asertywność źle wpływa na relacje społeczne. Tymczasem zdrowe relacje polegają na równowadze dawania i brania i asertywność wpisuje się w taki model.
Katarzyna Miller terapeutka. Pisze książki, wiersze, śpiewa.