1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kryształowe Zwierciadła

2010: Marta Białek-Graczyk – Laureatka „Kryształków Zwierciadła”

</a> for. archiwum gala Kryształowych Zwierciadeł 2010, STUDIO69 - Paweł Mazurek
for. archiwum gala Kryształowych Zwierciadeł 2010, STUDIO69 - Paweł Mazurek
Trudno nazwać jednym słowem to, czym się zajmuje. Marta Białek-Graczyk lubi określenie „łączniczka”. Mówi, że istotą tego, co robi, jest łączenie miejsc i osób.

</a> for. archiwum gala Kryształowych Zwierciadeł 2010, STUDIO69 - Paweł Mazurek for. archiwum gala Kryształowych Zwierciadeł 2010, STUDIO69 - Paweł Mazurek

Polonistka w liceum straszyła ją: „zobaczysz, skończysz jako dyrektorka domu kultury”. To ta najgorsza wersja zdarzeń. Przepowiednia w pewnym sensie się sprawdziła. Marta nigdy by nie pomyślała, że będzie miała akurat taką pracę, taki pomysł na życie. I taką z tego frajdę.

Zwiedziła wiele domów kultury na polskiej prowincji. Wyglądają często tak: krata, za którą znajduje się gabinet dyrektora, a w jedynej sali stół bilardowy. Nie ma to nic wspólnego ani z domem, ani z kulturą.

– Oczywiście są i wspaniałe miejsca, ale zdecydowanie za dużo jest właśnie takich.

Towarzystwo Inicjatyw Twórczych „ę”, organizacja pozarządowa, której Marta jest prezeską, zajmuje się tymi zapomnianymi miejscami. Zapraszają na warsztaty nie tylko szefów domów kultury, ale wszystkich, którzy mają wpływ na lokalne społeczności. Wójta, burmistrza, księdza, dyrektora szkoły, młodych ludzi. Pomagają stworzyć ciekawy program i zdobyć na niego fundusze.

To tylko jeden z wielu projektów ę. Inny poświęcony jest aktywności społecznej seniorów, jeszcze inny szkoli młodych menedżerów kultury.

Intrygująco brzmi

Jestem ciekawa, jak sama Marta nazwałaby to, co robi? Jest społecznicą? Odpowiada, że staroświecko to brzmi, ale dobrze oddaje, czym się zajmuje oraz jakim jest człowiekiem. Już w podstawówce była przewodniczącą klasy, organizowała wycieczki, robiła teatrzyk.

Może wzięło się to stąd, że jest jedynaczką? Potrzebowała ludzi wokół siebie. A może przez mamę? Ona zawsze się społecznie udzielała. Jest osobą z gatunku tych, którym natychmiast opowiada się całe swoje życie.

– Jak byłam dzieckiem, gdziekolwiek byśmy się razem nie pojawiły, zdarzały się podobne historie. Szłyśmy do przychodni, a ludzie przysiadali się i zaczynali opowiadać. Tak po prostu. Czy z Martą jest podobnie?

– Chyba nie mam tej cechy. Najlepiej sprawdzam się jako łącznik. Łączę ludzi i miejsca, żeby wspólnie realizować pomysły.

Powtarza, że we wszystkich projektach ę chodzi w skrócie o to samo. Żeby wydobyć z ludzi potencjał, który w nich tkwi, i zachęcić do działania na rzecz swojego podwórka, kamienicy, społeczności. Początki stowarzyszenia? Osiem lat temu. Pojechali do Szydłowca. Usłyszała o nim od koleżanki. O miasteczku, w którym przed wojną 80 procent mieszkańców stanowili Żydzi, ale został po nich tylko zarośnięty cmentarz.

– Szukanie wielokulturowego dziedzictwa to był nowy temat. Chcieliśmy zmobilizować dzieciaki z miasteczka do wspólnego działania.

Marta mówi „my”, bo od początku współpracuje z Piotrkiem Stasikiem. Razem wymyślili projekt „Ballada o Szydłowcu” i razem założyli Towarzystwo Inicjatyw Twórczych „ę”. Dlaczego ę? Bo intrygująco brzmi. Nazwa miała być taka, żeby nikt, kto ją raz usłyszy, już jej nie zapomniał.

Biuro w jednym koszyku

Wtedy byli jeszcze na studiach. Dwójka studentów z Warszawy odwiedziła burmistrza, obeszła gabinety dyrektorów szkół. Musieli mieć w sobie dar przekonywania, skoro nikt na ich widok nie postukał się w głowę. Chociaż tacy młodzi. I temat też niełatwy. W ramach „Ballady…” przez kilkanaście miesięcy dzieciaki z Szydłowca uczyły się robić amatorskie filmy, fotografować. Były zajęcia teatralne, dziennikarskie, muzyczne, antropologiczne.

– Przy okazji dotarło do nas, o co nam właściwie chodzi. My nie zajmujemy się edukacją kulturalną. Naszym celem nie było zrobienie z dzieciaków filmowców, fotografików czy aktorów. Chodziło o spotkania. O to, żeby uwrażliwić je na różne tematy, poznać z ciekawymi ludźmi, nauczyć działania w grupie. A w odpowiednim momencie zostawić im wolną rękę do własnego działania.

Marta wierzy w ludzi. W ich kreatywność, dobre chęci. Choć nie zawsze projekty kończyły się sukcesem. Są miejsca w Polsce, w których bardzo trudno nawiązać z kimkolwiek współpracę. Pamięta jedną taką scenę. – Wchodzimy do gabinetu dyrektora, a on podaje rękę tylko Piotrowi. Zupełnie mnie zignorował. Po czym przemówił. Ton, gesty. Już wiedzieliśmy, że tu będzie naprawdę trudno. Czasem jedna osoba ma wielki wpływ na całą społeczność. Władza może narzucać standardy zachowania.

Dziś zazwyczaj wystarczy jej 30 sekund rozmowy, żeby wiedziała, jakie w danym miejscu są szanse na współpracę. Ale bardzo lubi się pozytywnie zdziwić.

Kiedyś całe biuro ę mieściło się w jednym koszyku, który stał pod stołem w jej domu. Dzisiaj stowarzyszenie ma swoją siedzibę w centrum Warszawy. Dwa pokoje biurowe plus pracownia. I 10 współpracowników. Każdy ma własny projekt, nad którym czuwa. Jest inaczej niż w czasach, kiedy jeździli PKS-ami, a potem rozklekotanym granatowym fordem po Polsce. Ale i tak praca zajmuje Marcie mnóstwo czasu. W telefonie nie może zapisać już żadnego numeru, bo pamięć od dawna zapełniona. Mąż zaakceptował ten sposób na życie i wspiera jej działania. W tym wszystkim Marta stara się znaleźć czas na swoje pasje. Fotografuje, pisze. Kiedyś kręciła amatorskie filmy. Zaczęła w liceum. Na taśmie VHS, bo to były lata 90., czasy VHS-u. O czym to były filmy?

Uśmiecha się: – A o czym można robić filmy, kiedy ma się 15 lat? Oczywiście, że o miłości. Ale nie robię tych dokumentów od lat. Nie ma co wspominać, zrobiło się jakoś sentymentalnie. A ja lubię patrzeć w przyszłość.

Artykuł pochodzi z numeru 6/2010

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze