1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kryształowe Zwierciadła

Spotkania: Andrzej Bargiel

</a> fot. Marcin Kin
fot. Marcin Kin
Dzwoni do ojca powiedzieć, że się udało, że zdobył szczyt i pobił rekord, a w słuchawce słyszy: „Wracasz już z tych swoich wycieczek? Tyle roboty w gospodarstwie, przyjedź w czymś pomóc”. – Wróciłem z ośmiotysięcznika i zbierałem ziemniaki – śmieje się Andrzej Bargiel.

</a> fot. Marcin Kin fot. Marcin Kin

Andrzej albo Jędrek, 26-latek, trzykrotny mistrz Polski w narciarstwie wysokogórskim, ma też na koncie m.in. trzecie miejsce w generalnej klasyfikacji pucharu świata. Uczestnik czterech wypraw w Himalaje, z których ostatnia zakończyła się ogromnym sukcesem: 25 września Bargiel zdobył Manaslu (8156 m). Szedł całą noc, żeby około południa dotrzeć na szczyt i z samego wierzchołka zjechać na nartach. Droga w górę zajęła mu 14 godzin, w tę i z powrotem: 21 godzin i 14 minut. Podwójny rekord, o którym donosiły media z całego świata.

Scyzoryk za narty

Wychował się w Łętowni położonej w połowie drogi między Krakowem a Zakopanem. Ma siedem sióstr i trzech braci, rodzice prowadzą niewielkie gospodarstwo. Jędrek mówi, że to rolnicza hipsterka, uprawa roli w oldskulowym stylu. Jak ojciec ścina zboże, to kosą, jak orze, zaprzęga konia. Ostatnio padł pomysł, żeby zorganizować u rodziców warsztaty dla znajomych. Siostra Jędrka, kuratorka krakowskiego Bunkra Sztuki, wymyśliła, że można by zrobić plakaty stylizowane na te propagandowe PRL-owskie, zachęcające do spędzania wolnego czasu na wsi przy pracy na roli.

Z jedenaściorga rodzeństwa wszyscy się porozjeżdżali, szukając własnych sposobów na życie. Jędrek jedną z najważniejszych życiowych decyzji podjął już w wieku dziewięciu lat. Swoje paletki do tenisa i scyzoryk wymienił z kolegą na drewniane narty z przykręcaną krawędzią i plastikowym ślizgiem (wysokość 190 cm), a do tego narciarskie buty (w rozmiarze 44).

Elbrus ekspresowy

Był w liceum, kiedy jego starszy brat Grzegorz, ratownik TOPR-u, przewodnik górski (z wyprawami w Himalaje na koncie), zabrał go do Białki Tatrzańskiej na zawody ski touringu. Grzesiek był tam w pracy, ale też startował jako zawodnik, miał czas, żeby się rozgrzać, potrenować w pobliżu wyciągu. Pożyczył Jędrkowi część sprzętu: „Spróbuj, zobacz, jak to jest”. Ski touring, dyscyplina przed wojną olimpijska: tak jak w kolarstwie górskim w zawodach ski touringu zaliczasz kolejne podejścia i zjazdy. Biegniesz na nartach, chowasz je do plecaka, wyciągasz raki i sprzęt do wspinania, biegniesz, potem znowu się przepinasz, zjeżdżasz po żlebie i tak na zmianę. Wtedy w Białce Tatrzańskiej Jędrek spróbował może ze dwa razy. Kolejny raz to już był start w zawodach, Memoriale Piotra Malinowskiego organizowanym pod koniec kwietnia w Tatrach. Ścigał się trochę na czuja, nie znał wszystkich zasad, ale przyzwoicie mu poszło. W wieku 17 lat był już w kadrze narodowej, odnosił sukcesy na świecie. Problem w tym, że polski ski touring jest mocno niedofinansowany. Zawodnicy z innych krajów mieli serwismenów, masażystów, lekarzy i trenerów, a Jędrek jeździł na mistrzostwa sam, załatwiając wszystko: od noclegu po rozpoznanie trasy. Walczył o sponsorów, szukał finansowania, pozostawało niewiele czasu, żeby skupić się na sporcie. W końcu zadecydował, że tak się nie da, że rezygnuje. To był rok 2010, Bargiel miał realne szanse na medal w mistrzostwach świata, ale połowę sezonu odpuścił. Wystartował jeszcze na kaukaskim Elbrusie (5 642 m n.p.m.) w biegu na szczyt z górskiej wioski na wysokości 2500 metrów. Normalnie zdobycie Elbrusa zajmuje kilka dni, on osiągnął szczyt w rekordowym czasie trzech godzin i 20 minut. Na szybkiego i niezwykle wytrzymałego młodziutkiego zawodnika zwrócił uwagę jeden z organizatorów zawodów, znany polski himalaista Artur Hajzer.

Z głowy

„Jestem narciarzem, a nie himalaistą”, powtarza Jędrek, kiedy pytam go o dwie wyprawy z ekipą Hajzera na dwa ośmiotysięczniki. Pierwsze zetknięcie z Himalajami. Pierwsze podejście na Manaslu, a potem na Lhotse (8516 m n.p.m). W obu przypadkach musieli zawrócić, w drugim zginął jeden z Szerpów, inny się odmroził. Jędrek brał udział w akcji ratunkowej, sprowadzał odmrożonego Szerpę przez dziesięć godzin sam, po kilkunastu godzinach bez snu. Mówi, że takie wyprawy nie są dla niego. Za wolno. Spanie na wysokościach jest niezdrowe, on woli iść na raz, jak najszybciej. Ale te doświadczenia były ważne, przekonał się, że po ośmiotysięcznikach można jeździć na nartach i mieć z tego wielką frajdę.

Przy okazji potwierdziły się też jego niebywałe zdolności aklimatyzacyjne. Żeby przystąpić do ataku na szczyt, trzeba najpierw przyzwyczaić się do wysokości (wyruszasz z bazy głównej i hartujesz się stopniowo, idziesz kawałek w górę, tworzysz pierwszy obóz, śpisz tam jedną noc i schodzisz do bazy, potem idziesz wyżej, do drugiego obozu i znowu wracasz itd.). To mobilizuje organizm do produkcji większej ilości czerwonych krwinek, które dostarczają tlen z powietrza. Jędrkowi taka aklimatyzacja zajmuje nie kilka tygodni, a kilka dni. Kiedy ogląda się zdjęcia z jego ostatniej wyprawy, widać, że bardziej niż do wspinaczy i turystów (ci, żeby w ogóle przetrwać na tych wysokościach, korzystają z butli z tlenem) podobny jest do Szerpów urządzających sobie z nudów zawody skoków wzwyż i w dal. Jędrek ma zdjęcie ze skakanką, w ramach rozgrzewki wbiegał na sześć i pół tysiąca metrów w adidasach.

Tu są lwy

Czy jest w górach ostrożny? Ryzykował wiele razy, uwielbia zjeżdżać na dziko, skakać na nartach ze skał. Ale też nie szarżuje, jeśli jest skazany tylko na siebie, w pobliżu nie ma żadnej pomocy. Ma wyostrzone zmysły, wie, że w górach nie można być zbyt pewnym siebie. Przeżył sporo przygód, na przykład lawinę śnieżną. Nie traci łatwo zimnej krwi, w zeszłym roku w czasie wyprawy na Sziszapangmę (8013 m n.p.m) wyrwał bark ze stawu. Poradził sobie, nastawił bark za pomocą kijków, wszedł na szczyt i zjechał. Trzeba też przyznać, że jest niezłym organizatorem. Zdobycie Sziszapangmy i rekord na Manaslu to część projektu „Hic sunt leones”, który tworzy razem z bratem Grześkiem, z himalaistą i dokumentalistą Dariuszem Załuskim oraz fotografem i narciarzem Marcinem Kinem. Dobra ekipa i ambitne cele: zdobywać najwyższe na świecie szczyty w jak najkrótszym czasie. Nazwę zaczerpnęli z łacińskiej sentencji (Tu są lwy), której starożytni Rzymianie używali do oznaczania na mapie obszarów nieodkrytych. Cała oprawa projektu robi wrażenie: logo, pomysł, że kombinezony na każdą kolejną wyprawę zaprojektuje kto inny (ten na Manaslu, biały z parzenicami, to pomysł Tomasza Ossolińskiego), lista sponsorów, konferencje prasowe, profesjonalna strona, relacje na żywo. Duża w tym zasługa Jędrka. Marzy mu się marka Hic Sunt Leones, chciałby stworzyć fundację zbierającą pieniądze dla dzieciaków, może brand odzieżowy, taki z ciuchami w góry, ale typu casual, coś w stylu angielskich wspinaczy z lat 60. w sportowych marynarkach. Jędrek ma dość nudnych sportowych ciuchów.

Tempo

Mówi: „Blisko szczytu w nocy uświadamiasz sobie, że wszystko wokół żyje, słychać szczeliny, lodowiec się rusza, trzeszczy, gdzieś jest lawina, gdzieś wieje. To wszystko olbrzymie, a ja maleńki. I muszę sam sobie z tym poradzić”.

Na szczycie nie możesz jeszcze wyluzować. Najfajniejszy jest moment, kiedy docierasz do bazy. Nagle ogarnia cię spokój jak po zwycięstwie w zawodach sportowych.

Jędrek wraca z wypraw do domu, do Zakopanego, i trafia w kompletnie inną rzeczywistość. To tutaj jest dziesięć razy szybsze tempo, to tu tak naprawdę ścigasz się z czasem. W wakacje wyrusza z „lwami” na siedmiotysięczniki w Tien-szanie. Po Rosji w planie jest Lhotse, a w roku 2016 Mount Everest. To będzie pierwsza w historii próba zjazdu na nartach bez użycia tlenu.

Materiał pochodzi z numeru 1/ 2015

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze