1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kryształowe Zwierciadła
  4. >
  5. Spotkania: Bownik

Spotkania: Bownik

</a> fot. archiwum prywatne
fot. archiwum prywatne
Jedną sesję zdjęciową Bownik przygotowuje tygodniami, czasem dłużej. Najpierw opracowuje dokładnie koncepcję, rozrysowuje części składowe, kompozycję, dobiera światło, konstruuje skomplikowaną scenografię, przypominającą tę z planu filmowego.

</a> fot. archiwum prywatne fot. archiwum prywatne

„Disassembly” to niezwykły album, a w zasadzie książka artystyczna. Mimo że od jej premiery minął już ponad rok, nadal przywoływana jest jako jedno z najważniejszych wydarzeń artystycznych ubiegłego roku. Niczym notatnik szalonego naukowca wprowadza czytelnika w misterny, choć i nieco okrutny plan. Bownik rozkłada delikatne rośliny na części pierwsze – rozcina, kroi, a następnie składa je na nowo za pomocą tego, co ma pod ręką: taśmy klejącej, pinezek, folii, metalowych drucików. Fotografuje efekt. W książce znaleźć można zapis pracy nad całym projektem, rysunki z albumów botanicznych, na których rozrysowano planowane działania, grafiki z zaznaczonymi liniami cięcia. Jeden z najbardziej intrygujących polskich artystów współczesnych tym albumem odkrywa nieco siebie. Niemalże chorobliwą precyzję działania, potrzebę dopracowania najdrobniejszego szczegółu.

8 na 10 cali

W opowieści o tym, jak został artystą, nie pojawia się romantyczny wątek aparatu odziedziczonego po dziadku, nie ma momentu przełomowego, brak też idoli, którzy mieliby na niego istotny wpływ. Jest za to dużo ciężkiej pracy i przeczytanych książek, jakimi wypełnione jest jego mieszkanie. Używa aparatu wielkoformatowego, niewiele różniącego się od tych znanych ze starych fotografii, dużych, harmonijkowych urządzeń, za którymi fotograf chowa się pod czarną płachtą. Wielkoformatowy obraz ma również to do siebie, że dzięki dużej „rozdzielczości” (wywołane zdjęcie ma aż 8 na 10 cali) wyłapuje każdy szczegół, najdrobniejszy element kompozycji, niuanse cieni, zagięcia tkaniny. Właśnie dlatego wszystko musi być tak precyzyjnie przygotowane. I dzięki temu aparat widzi dokładnie to co wymagające oko autora.

Bownik przeprowadza castingi na bohaterów, których chce sfotografować: przypadkowo spotkane osoby zaprasza do pracowni, robi próbne zdjęcia, wybiera najlepsze. W dzień sesji, gdy wszystko jest już dopięte na ostatni guzik, wykonuje dosłownie kilka zdjęć. Czasem wystarczy jedno, jak w przypadku portretu młodego, niewinnie uśmiechającego się chłopaka z trupią czaszką SS na piersi (cykl „Koleżanki i koledzy”). Naciśnięcie migawki to moment, jak mówi autor, kiedy wyłącza się myślenie, pojawiają się dodatkowe szczegóły, emocje wniesione przez bohaterów zdjęcia, którzy obdarzają fotografa pełnym zaufaniem. Ta swoboda doskonale widoczna jest na zdjęciu „Łania”: dziewczyna zawieszona na jednej nodze niczym upolowane zwierzę. Jej ciało opada na ziemię, wyginając się w nienaturalnej pozie.

Gracze

Swoje prace podpisuje: Bownik. To nazwisko-pseudonim, w obiegu sztuki funkcjonuje bez imienia Paweł. Rocznik 1977. Urodził się i dorastał w Janowie Lubelskim. Już w liceum zdarzało mu się uciekać ze szkoły, żeby z aparatem w ręku szukać fragmentów rzeczywistości przykuwających jego uwagę. Dokumentował swoje otoczenie, ale nie interesowało go odzwierciedlanie rzeczywistości. W naturze szukał abstrakcji, czasem nieco naturze pomagał.

Wybór studiów był oczywisty, ale jego fotograficzne eksperymenty nie spodobały się na łódzkiej filmówce, na którą zdawał w pierwszej kolejności. Zdecydował się na filozofię w Lublinie. Wydawała się najbliższa jego poszukiwaniom – potrzebie rozkładania na części składowe widzianych elementów świata i ich opisywania. Dopiero po dwóch latach zdecydował się zdawać na fotografię do Poznania. W czasie studiów współtworzył grupę artystyczną Ikoon, zajmującą się głównie performance’ami odgrywanymi przed kamerą. Do swoich działań szukali ciekawych miejsc. Poza galeriami, muzeami, salami wystawienniczymi.

Już po studiach podczas takich poszukiwań Bownik trafił do klubu, gdzie odbywał się turniej gier komputerowych. Tak narodził się pomysł na trzyczęściowy cykl „Gracze”. Praca nad nim była wyjątkowo mozolna. Paweł śledził fora internetowe, jeździł na turnieje, gromadził wiedzę o e-sportowcach. Długo zdobywał ich zaufanie, po roku udało mu się sportretować pierwszego z nich. Szybko, bez dodatkowych przygotowań, polaroidem na tle białej ściany. Tak powstał portret zawodnika XXI wieku. Wychudzony, blady sportowiec high-tech w wyblakłym podkoszulku. Po nim zgadzali się następni. Pozwolili sfotografować swoje pokoje, „sale treningowe”. Powstały też zdjęcia wymyślnych przyrządów, wykonywanych przez samych graczy domowymi metodami, udoskonalających ich grę: podkładek pod ręce, usztywniaczy nadgarstków. Bownik zrekonstruował je sam, w pracowni, na podstawie zebranej dokumentacji.

Urna

Jedna z jego nielicznych prac, która nie należy do żadnego większego cyklu – zdjęcie plastikowej urny z osypującymi się prochami książek – była pokazywana w Bibliotece Narodowej w pałacu Krasińskich, zaraz naprzeciwko właściwej urny. Wielkoformatowa matowa fotografia, oświetlona punktową lampką w bibliotecznej ciszy, wyglądała monumentalnie.Historia prochów z urny sięga drugiej wojny – książki ukryte w piwnicy spopieliły się, zachowując swój kształt. Takie ukazały się oczom powracających po wojnie pracowników biblioteki. Nagły podmuch powietrza spowodował ich ostateczną śmierć. Niewielka garstka pyłu zachowującego jeszcze kształt stronic została zamknięta w pojemniku i na stałe umieszczona w sali budynku przy placu Krasińskich. Urna jest relikwią kultury, symbolem ponadreligijnej potrzeby sacrum. Sacrum, które Bownik odnajduje w zwyczajnych przedmiotach. Na jednym ze zdjęć przedstawia czaszkę w kwiecistej czapce z daszkiem, ułożoną na postumencie obłożonym papą. Współczesne memento mori. Inspiracje odnajduje w książkach. Kupuje je w hurtowych ilościach, nałogowo, nierzadko ma po dwa egzemplarze tego samego tytułu. Są to głównie teksty teoretyczne: punkt wyjścia do poszukiwań wizualnych kontekstów.

Artysta gra konwencjami, łączy współczesność z tradycją. Często odwołuje się do dawnych mistrzów zarówno tematyką (martwe natury, portrety), jak i dosłownymi cytatami. Wspomniany cykl „Disassembly” to odwołania do przedstawień kwiatów, tak charakterystycznych chociażby dla malarstwa holenderskiego XVII wieku. Innym razem są to wycieczki w kierunku filmów noir czy architektury modernistycznej.

Kryształ po szyję

Prace nominowanego w 2014 roku do Paszportów Polityki Bownika znajdują się m.in. w kolekcji „Huis Marseille – Museum voor fotografie” w Amsterdamie, Fundacji Sztuki Polskiej ING, zbiorach Biblioteki Narodowej, Fundacji Zwierciadło. O swojej sztuce mówi chętnie, gorzej z mówieniem o sobie. Mieszka i działa w Warszawie. Nie nosi ze sobą aparatu, woli coś zanotować niż naprędce sfotografować.

Nigdy nie jest skupiony na jednym projekcie, zawsze pracuje nad kilkoma naraz. Aktualnie nad pięcioma. Kilka z nich miało już swoje premiery, m.in. na ostatniej wystawie „Kryształ po szyję” w warszawskiej galerii Foksal. O przygotowanym razem z Marceliną Gunią cyklu „Wschód – Zachód” – chyba najbardziej abstrakcyjnym ze wszystkich dotychczasowych – Bownik mówi, że to próba połączenia w jednym zdjęciu dwóch faz Słońca, dwóch kierunków świata, a jednocześnie dwóch kultur – poprzez symbolizujące je rodzaje światła. Utopia? W przypadku jego sztuki to pojęcie względne. Kilka z szalonych prób zbudowania niemożliwego się udało. Jak choćby projekt z rozłożonymi na czynniki pierwsze roślinami – niektóre ze zdemontowanych i złożonych na nowo kwiatów żyją do dzisiaj.

Materiał pochodzi z numeru 5/2015

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze