1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura

„Dobrze wybrałam”. Wywiad z Joanną Kulig

Zorganizować akademię szkolną? Proszę bardzo! Załatwić instrument? Nie ma problemu! Zaśpiewać? Natychmiast! Joanna Kulig – ruchliwa, żywa dziewczyna z Muszynki – nie narzeka, lecz mówi otwarcie Hance Halek, co ją wkurza, co ją rozśmiesza, a co jej daje siłę.

Lubisz sobie ponarzekać?
Zdarza mi się (śmiech), ale myślę, że nie ma tego we mnie w nadmiarze. Jeśli narzekam, to staram się to robić konstruktywnie, a nie siedzieć i jęczeć z powodu czegoś, czego i tak się nie zmieni. Przy okazji udziału w filmie „Hansel i Gretel: Łowcy czarownic” zauważyłam, że Amerykanie nie narzekają. Jeśli coś nie funkcjonuje, po prostu starają się rozwiązać problem. Nie wiem, może w nas, Polakach, jest taka tendencja z powodu komunizmu. Może te ciężkie czasy, bez szansy na zmiany, sprawiły, że narzekanie było sposobem na bezsilność.

A czego nie tolerujesz u ludzi?
Jestem raczej tolerancyjna, ale dobija mnie chamstwo. Jeśli ktoś jest notorycznie niemiły, ma pretensje, złe intencje. A poza tym? Mam w sobie dużą otwartość. Jeśli się pochodzi z małej miejscowości, nie oznacza to, że jest się zamkniętym i konserwatywnym, a takie opinie czasami słyszę. Nic z tego! (śmiech). Stać mnie na akceptację odmiennych od moich poglądów, sposobów na życie, filozofii. Mało tego, uważam, że taka inność to doskonałe pole do popisu dla kreatywności. I w tej otwartości nie chodzi o to, żeby nie wyrażać złych emocji – fajnie jest stworzyć taką atmosferę, by właśnie móc je pokazać, a potem zrozumieć. Męczą mnie stereotypy, bo w nich tkwi zamknięcie, niechęć do poznania czegokolwiek innego. Gdy ktoś mówi: „ty wieśniaku”, to zastanawiam się, czemu on tak mówi. Wiem, że to słowo zyskało nowe znaczenie i ma obecnie wydźwięk żartobliwy, wiem, ale nadal mnie to irytuje.

„Słoik” cię denerwuje?
Rozśmiesza mnie. Chodzi o to, że nie mam kompleksu z powodu tego, skąd pochodzę. Wręcz przeciwnie: uważam moją Muszynkę za swój wielki potencjał. Razem z akcentem, takim trochę czeskim zaśpiewem (śmiech), który nauczycielka francuskiego nazwała moim osobnym językiem. Moja afirmacja życia też pochodzi stamtąd i w takim mieście jak Warszawa, szybkim, rozregulowanym, to naprawdę solidny fundament.

Dzięki Muszynce masz swój rytm?
Tak, tam, gdy noc zapada i jest ciemno, idzie się spać. Pamiętam, że w domu mojej babci, gdy słońce jesienią zachodziło o szóstej, to był koniec dnia, wszyscy maszerowali do łóżek. A rano pobudka o piątej (śmiech). Tam jest stały rytm doby, pracy, życia w małej społeczności, w której ludzie są wobec siebie szczerzy. Są też podporządkowani przyrodzie, porom roku. Jesień jest porą, kiedy wieczory są długie i siedzi się w domu, wiosną można dłużej pobyć na zewnątrz. Nie ma tak jak w mieście, że w październiku w sklepach ktoś sprzedaje choinki. Tam świat nie podlega rytmowi konsumpcji. Święta to nie są sklepowe witryny, ale atmosfera, oczekiwanie, bliskość. W tym tkwi siła i widzę, że dzięki temu nie plączę się w swoich emocjach.

Już jako dziewczynka byłaś taka ruchliwa, spontaniczna?
Nauczycielki mówiły na mnie „katarynka”. Nie przeszkadzałam na lekcjach, rozmawiając z koleżankami, ale gdy przychodziło do analizy wiersza, płonęłam w tym swoim gadaniu (śmiech). Gadatliwa, ruchliwa, żywa – zawsze taka byłam. Zorganizować akademię szkolną? Proszę bardzo! Załatwić instrument? Nie ma problemu! Zaśpiewać? Natychmiast! Lubiłam działać. I tak jest do dziś – gdy mam zbyt dużo wolnego czasu, trochę tracę grunt pod nogami i szybko muszę znaleźć inne zajęcie. Idę poćwiczyć, popływać.

Uwielbiam radio, kojarzy mi się z Muszynką. Rodzice włączali je o 19.00, a że stało w kuchni, zawsze biegałam wte i wewte, żeby wszystko słyszeć. Dziś mam też co prawda telewizor, ale nie umiem go obsługiwać tymi trzema pilotami (śmiech), nawet się nie podejmuję. Wolę włączyć sobie Trójkę, położyć się i słuchać. Uczę się być ze sobą. Jakiś czas temu przygotowywałam się do roli i wyjechałam sama na pięć dni nad morze, żeby się wyciszyć. Pojechałam i zdałam sobie sprawę, że jestem sama po raz pierwszy od 31 lat! (śmiech). Bo wcześniej zawsze byłam z kimś, najpierw w domu dużo rodzeństwa, bo jest nas piątka, potem w pełnym dziewczyn internacie, szkole czy w końcu na planie filmowym. Nigdy sama.

I co robiłaś taka całkiem sama z całkiem samą sobą?
To dopiero było odkrycie! (śmiech). Również to, że gdy tylko spojrzałam na telefon, by sprawdzić, która godzina, widziałam, ile się w nim czai – SMS-y, e-maile, nieodebrane połączenia. O, nie! Nie teraz, później, kiedyś! (śmiech). Wyłączyłam telefon, wzięłam rower i objechałam miasteczko w poszukiwaniu zegarka. Kupiłam budzik, wzięłam go na plażę, usiadłam z książką. Uspokoiłam się, uporządkowałam myśli, spisałam sobie na żółtych kartkach sprawy do załatwienia po powrocie.

Ile było tych kartek?
25 (śmiech). Ale odcięłam się. Udało mi się. Samotny wyjazd sprawdził się w stu procentach – te kilka dni dało mi energię na kolejne trzy miesiące. Robiłam, co chciałam, nikt mnie nie pospieszał, niczego nie oczekiwał, nie pytał. Raz jedynie ktoś podszedł do mnie na plaży i usłyszałam: „Pani Joanno, to pani! Poznaliśmy panią, bo te pani ruchy!” (śmiech).

Zdarzało ci się już w życiu udawać, że ty to nie ty?
Raz. Jakiś pan mnie rozpoznał i zaczął o różne sprawy wypytywać. Czułam, że nie mam na tę rozmowę ani siły, ani ochoty i oświadczyłam, że Joanna Kulig to... moja siostra bliźniaczka. Boże, ja naprawdę to zrobiłam (śmiech). Raz jedyny. Ale żeby odmówić autografu? Nigdy! Miałam taką śmieszną sytuację na pewnej imprezie z udziałem mediów i czerwonego dywanu. Pojawiłam się, bo takie było zobowiązanie, ale dość szybko ewakuowałam się tylnym wyjściem. A tam? Pełno ludzi, których nie chcieli wpuścić frontowym wejściem, którzy przyjechali, czekali, więc ja z wielką przyjemnością z nimi pogadałam, porobiłam zdjęcia, porozdawałam autografy. To było bardzo symboliczne. To tylne wyjście pokazało mi sens mojego zawodu. Bo jakkolwiek by na to patrzeć, to, co robię, robię dla widzów.

A ty sama masz idoli?
Jako dziewczynka lubiłam słuchać Whitney Houston. „The Bodyguard” widziałam chyba siedem razy i do dziś pamiętam zdanie: „W życiu trzeba ryzykować”. Byłam fanką Edyty Górniak, słuchałam w małym radyjku, jak wygrywała Eurowizję, potem Amy Winehouse. Podziwiam wielu aktorów, ale uwielbiam jednego: Louisa de Funèsa. Jego energię, mimikę, poczucie humoru. Kiedyś w Starym Teatrze technicy mieli na drzwiach jego plakat i oczywiście w końcu mi go dali. Panowie, mam go do dziś! (śmiech). Kto jeszcze? Stevie Wonder, Michael Jackson… Widzisz, ja zawsze marzyłam, by być piosenkarką i szkoła teatralna była mi, jak wcześniej myślałam, trochę nie po drodze. Na szczęście udaje mi się te dwie dziedziny łączyć. Mało tego, dostrzegłam, że jedna dobrze wpływa na drugą. Szkoła teatralna bardzo mi pomogła w opanowaniu emocji na scenie. Odblokowała mnie, odarła z tremy i wstydu, stała się elementem rozwoju. Czyli dobrze wybrałam.

Często słuchasz siebie?
Lubię ludzi i cieszy mnie praca zespołowa. Ale tak, słucham siebie. To dla mnie bardzo ważne, bo aktor bywa bezbronny. Jeśli nie może podejrzeć, jak wyszło ujęcie, tylko słyszy, że był kiepski, zaczyna w to wierzyć, traci grunt pod nogami. Wspaniale pracowało mi się na planie filmu koreańskiego, bo tam mogłam obejrzeć każde ujęcie i omówić je z reżyserką. To pomogło mi i zredukowało ilość dubli. Słucham siebie i szukam rozwiązań, aby ochronić się przed nadmierną eksploatacją emocjonalną. Gdy kończyłam szkołę teatralną, uważałam, że na scenie czy na planie filmowym płakać trzeba naprawdę, a użycie mentolu do oczu jest obciachem! Pamiętam, że na początku płakałam, płakałam, napinałam się, wzbudzałam w sobie to morze płaczu, aż... tuż przed ujęciem skończyły mi się łzy. Koniec, byłam pusta. I co? Miałam czuć się gorszą aktorką, bo „nie umiem czegoś przeżyć naprawdę”? Teraz na wszystkich spotkaniach z reżyserami mówię: „Słuchaj, pogadajmy o tym, w jaki sposób chcesz pracować, bo mnie nie interesuje wydrążanie samej siebie i oddawanie wszystkiego dla roli. Wypracowałam swoją ścieżkę, która wcale nie musi być okupiona takim okropnym poświęceniem”. I wiem, co mówię (śmiech).

A często radzisz się rodziny?
Pytam ich czasem, jak im się podobała rola albo wywiad, którego udzieliłam. I ich opinie są dla mnie bardzo ważne, tego się trzymam, bo skoro tam, w mojej Muszynce, tak myślą, to znaczy, że inni mogą myśleć podobnie. Czyli coś w tym musi być (śmiech). Poza tym tam nikt nie patrzy na mnie jak na jakąś gwiazdę. Ważne jest dla mnie zdanie osób, które nie są związane z branżą. Lubię konfrontować się z widzem i pytać ludzi z kompletnie różnych dziedzin, jak oceniają to, co robię.

I co mówią?
Zazwyczaj, że się podoba (śmiech). Kiedyś pewien ekonomista powiedział mi: „Przedsiębiorczość wzięła się z zarządzania domem. Jeżeli twój dom będzie funkcjonował jak dobre przedsiębiorstwo, to wszystko inne w życiu będzie się układać”. I ja w to wierzę. Teraz mam etap minimalizmu, czuję ogromną potrzebę porządkowania i pozbywania się rzeczy, które są dla mnie niepotrzebnym balastem. Widzę, jak ważny jest brak chaosu w domu. To mój stół, tam stoi szafa, a tu jestem ja (śmiech). Im większa jest harmonia, ład wokół mnie, tym wskakiwanie w świat filmu i wychodzenie z niego z powrotem do życia jest łagodniejsze. I szybsze. Ostatnio przygotowywałam się do trudnej roli w Teatrze Telewizji „Pamiętnik pani Hanki”. Lata 30., ja jako żona młodego dyplomaty, język dwudziestolecia międzywojennego, zupełnie inna gestykulacja, bo – jak widzisz – ja macham rękoma i wciąż coś potrącam (śmiech). A tam? Musiałam trzymać się w ryzach, a wąska spódnica pacyfikowała moje ruchy, nogi (śmiech). Wypożyczony kostium nosiłam w tej torbie – tu była zamknięta Hanka, z którą czasem sobie rozmawiałam (śmiech), i gdy już musiałam go oddać na Woronicza, trochę mi tej Hanki brakowało. Ale... niedługo – teraz niech sobie powisi w garderobie. Ład dookoła i totalnie pozytywna afirmacja powodują, że mam w sobie wciąż świeżość i gotowość do zwyczajnego życia.

Co cię najbardziej cieszy w zwykłym życiu?
Że są wspaniali ludzie wokół mnie i że jestem zdrowa. Lubię też codzienne drobiazgi, np. smaczne jedzenie, i tu dodam, że poza grochówką i fasolką wszystko mi smakuje! Coraz rzadziej mam chwile, kiedy myślę, że z czymś w życiu nie zdążę czy coś przegapię. Mówię sobie: „Nawet jeśli zrobisz czterdziesty film, i tak kiedyś to się skończy, znajdą sobie nową Kulig i będą się nią zachwycać lub po niej jechać”. Dlatego pracuję nad tym, by nie spełniać tylko oczekiwań świata, ale też własne. Zawsze powtarzałam sobie, że dam radę, szukałam sposobów na rozwój, stypendia, wyjazdy. Po latach spotkałam się z burmistrzem Muszyny, wręczyłam mu kwiaty i podziękowałam za pomoc. „Wie pani, pomagaliśmy wielu osobom, ale nie każdy to wykorzystał”– odpowiedział. Jestem więc dowodem na to, że brak pieniędzy i pochodzenie z małej miejscowości nie musi determinować życia.

Twoim potencjałem i katapultą jest fakt, że rodzina zawsze trzymała się razem?
Na pewno miałam taką katapultę. Razem trzymała nas też muzyka. Moja siostra Ania grała na klarnecie, bracia na saksofonie i klarnecie po dziadku albo na znoszonych do domu nie wiadomo skąd „hammondach”, cały czas jakieś próby, śpiewy. Graliśmy też po kolędzie, zbierając pieniądze na sylwestra. Było wspólne robienie ozdób na choinkę, czekanie na pierwszą gwiazdkę, wspaniały zwyczaj, że tuż po łamaniu się opłatkiem chodziło się z życzeniami „po sąsiadach”. Ta siła wspólnoty trwa tam do dziś. Gdy mam trzy dni wolnego i jadę do Muszynki, cieszę się na spotkania, a to z panią ze szkoły, a to z koleżanką z podstawówki. To jest dla mnie bardzo ważne i dbam o te relacje.

A w mediach o przyjaźń łatwo?
I tak, i nie. Choć teraz widzę, że to nie musi być tak, jak myślałam wcześniej: że przyjaźń jest na całe życie i trzeba się otaczać mnóstwem ludzi. Czasem bywa, że ktoś pojawia się w twoim życiu tylko na chwilę i tylko po to, żeby powiedzieć ci coś ważnego, i... znika. Czy go jeszcze spotkasz? Nie wiadomo. Czy to też jest przyjaźń, tylko taka mała? Chyba tak. Niektórzy mieli żal, gdy się do nich zbliżałam, a potem nie miałam w sobie impulsu do utrzymywania kontaktu. To nie była jednak moja zła wola.

To wynik tego, że w Muszynce ktoś przychodził do twojego domu, bo nie było telefonu, ty szłaś do kogoś. Tam o przyjaźń nie trzeba było w ogóle dbać, bo ona sama realizowała się między ludźmi w sposób naturalny. Tu jest inaczej – trzeba się czasem trochę napracować. Gładko nie ma (śmiech). Mam przyjaciół w Warszawie, Krakowie, Londynie, Poczdamie, Paryżu. I przyjaciółkę na Łotwie, która czasem do mnie przyjeżdża albo ja lecę do niej. Kocham to, bo u niej zawsze jest tak samo. Ojciec wyciąga śpiewnik, śpiewamy pieśni, raz w tygodniu idziemy do sauny z jej mamą, a wcześniej do lasu po gałązki do okładania. Jedna kobieta robi drugiej masaż. Żadna się nie wstydzi. Stara, młoda, chora, zdrowa, każda akceptuje swoje ciało takie, jakie jest. Ostatnio, gdy tam byłam w czasie nocy świętojańskiej, robiłyśmy wianki – a, pamiętaj, że każdy kwiatek buduje jakąś myśl – intencję. Potem: ogień, rytualne krzyki, turlanie się z góry, szukanie paproci. Ta siła kobiecości jest dla mnie niesamowita.

Wygląda na to, że ty naprawdę nie masz na co narzekać.
Tak, cieszę się z tego, co osiągnęłam. Jeszcze cztery lata temu nie potrafiłam odebrać telefonu po angielsku. Gdy dzwonili do mnie z Berlina z kostiumowni, byłam przerażona – nie odbierałam! A teraz? Żaden problem. Spełniam się. Jak Boga kocham, nie mam powodów do narzekania (śmiech).

Joanna Kulig, ur. w 1982 roku. Absolwentka krakowskiej szkoły teatralnej, posiada także wykształcenie muzyczne. Równie dobrze, jak w teatrze („Sen nocy letniej”, „Operetka”, „Wassa Żeleznowa”, „Doktor Halina”, „Pamiętnik pani Hanki”), czuje się w filmie. Wielokrotnie nagradzana za role w filmach „Środa, czwartek rano” Grzegorza Packa oraz „Sponsoring” Małgośki Szumowskiej. Zagrała w „Kobiecie z piątej dzielnicy” i „Idzie” Pawła Pawlikowskiego oraz amerykańskiej produkcji „Hansel i Gretel: Łowcy czarownic”. Wkrótce zobaczymy ją w koreańskim filmie „Way Back Home” oraz polskiej produkcji „Zosia szuka siódemki”, która będzie miała premierę w lutym. Pochodzi z Muszynki. Mieszka w Warszawie. Mężatka.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze