1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. REKLAMA

Fani serialu „Czas Honoru” będą zaskoczeni, jak wiele ich ominęło

Co początek wojny oznaczał dla braci Władka i Michała Konarskich, bohaterów powieści „Czas Honoru”? To jeden z wątków, które nie zostały poruszone w serialu. Poniższy fragment opisuje losy przyszłych cichociemnych tuż po wybuchu wojny. Warto sięgnąć po kolekcjonerskie wydanie powieści „Czas Honoru”, którego drugi tom trafił 5 grudnia do kiosków. Powieść poszerza świat serialu o nowe fakty z życia bohaterów, mocniej, wyraźniej zarysuje ich postacie.

Tom1. Rozdział 1.

Turyści Sikorskiego

Wojna wydawała się Michałowi znacznie ciekawszym rozwiązaniem niż medycyna. Kiedy więc 1 września 1939 roku wojska niemieckie wkroczyły do Polski, poczuł przede wszystkim ulgę, że nie będzie jednak musiał rozpoczynać żmudnych studiów medycznych. Wehrmacht niósł mu też wybawienie od innych dylematów – jak zerwać z Jadwigą, która zaczęła coraz częściej robić matrymonialne aluzje, oraz jak nakłonić ojca, żeby zwiększył mu kieszonkowe przynajmniej do stu złotych na miesiąc. Z chwilą, gdy pancernik Schleswig-Holstein rozpoczął ostrzał Westerplatte, Michał mógł przestać szukać własnej drogi. Nadlatujące messerschmitty uwalniały go raz na zawsze od normalnych katuszy dwudziestolatka.

Oczywiście nie mógł się do tego wszystkiego przyznać przed nikim z rodziny Konarskich, w której – jak często pokpiwał – stężenie patriotyzmu przekraczało najbardziej wyśrubowane normy krajowe. Jego matka była znanym chirurgiem ortopedą, ojciec – majorem Wojska Polskiego, a brat – porucznikiem i do tego reprezentantem kadry narodowej w boksie. Zdjęcie Konarskich ze wspólnej wycieczki rowerowej w Palmirach, które stało na kominku w jadalni, przedstawiało wzorcową wręcz polską rodzinę – wzorcowych rodziców, wzorcowych synów oraz wzorcowego psa Ajaksa. Brakowało tylko podpisu – „W zdrowym ciele zdrowy duch”. Mdliło go, kiedy patrzył na to zdjęcie podczas wspólnych posiłków.

Po tygodniu wojny do bombardowanej Warszawy wrócił Władek, jego brat. Ojciec, który razem z armią cofał się cały czas na wschód, kazał mu wywieźć Michała razem z matką ze stolicy.

– Warszawa niedługo padnie. Musicie uciekać. Zawiozę was do Pińska, do wujka Tolka.

Brzmiało to całkiem rozsądnie. Rząd i Naczelny Wódz też ewakuowali się już ze stolicy nękanej codziennymi nalotami Luftwaffe. Niemcy zbliżali się coraz bardziej. Kto mógł, wyjeżdżał jak najdalej na wschód. Matka jednak zdecydowanie odmówiła.

– Moje miejsce jest tutaj. Zabierz tylko Michała.

Władek daremnie próbował protestować. Doktor Maria Konarska nie miała najmniejszego zamiaru opuścić swojego szpitala. Nie docierały do niej żadne argumenty, nawet autorytet majora Czesława Konarskiego.

– Ojciec jest twoim przełożonym, nie moim. Zabierz Michała i wyjeżdżajcie. Nie było rady. Władek został obarczony opieką nad młodszym bratem, choć serce wyrywało mu się do walki z Niemcami. Najchętniej wsadziłby gówniarza do pociągu na wschód, a sam wrócił czym prędzej do swojej jednostki. Całe życie musiał robić za niańkę. Michał był dla niego wciąż tym samym dzieciakiem, któremu stale rozpinał się guzik przy rozporku. „Guzik” – napominał go tak często, aż słowo to przylgnęło do młodszego brata jak drugie imię.

Wyjazd do Pińska był nie w smak żadnemu z braci Konarskich. Każdy z nich snuł własne plany, co zrobi, kiedy już pozbędzie się przymusowego towarzystwa. Michał nie miał zamiaru dekować się u wujka Tolka. Uwolniony spod rodzinnego nadzoru zamierzał zgłosić się na ochotnika w pierwszej lepszej jednostce wojskowej. Po cichu liczył, że będzie to kawaleria i że dostanie szablę wzoru siedemnaście, bo trzydziestki czwórki zupełnie mu się nie podobały.

Cokolwiek obaj mieli w planach, musieli uzbroić się w cierpliwość, ponieważ podróż przedłużyła się nieoczekiwanie. Pociąg, którym jechali, został ostrzelany przez myśliwce Luftwaffe. Lokomotywa stanęła w płomieniach, a pasażerowie wysypali się na obie strony w szczerym polu, uciekając przed nurkującymi samolotami.

Władek i Michał dołączyli do rzeki uciekinierów, która płynęła w stronę Pińska. Tylko oni dwaj mieli ze sobą eleganckie plecaki z prowiantem spakowanym troskliwie przez matkę. Reszta szła objuczona przypadkowymi tobołkami, które udało im się pochwycić podczas ucieczki z płonących miast. Większość niosła resztki swojego dobytku w poszwach na kołdry i poduszki. Chorzy i ranni jechali na wozach drabiniastych. Za każdym razem, kiedy pojawiały się niemieckie myśliwce, ponury pochód rozpierzchał się w panice. Wozy wylatywały w powietrze, serie z cekaemów rozpruwały tobołki, dzieci płakały.

Wujek Tolek, piński aptekarz, jęknął na widok śmiertelnie zmęczonych siostrzeńców, którzy zwalili się bez sił na kanapę w jego salonie. – „Czy wy żeście powariowali? Po jaką cholerę tu przyjechaliście?!”. Nie był to jednak brak gościnności. Poprzedniego dnia Armia Czerwona wkroczyła do Polski od wschodu, realizując tajne porozumienie z Niemcami. Sowieckie oddziały mogły w każdej chwili zająć miasto. Kto mógł, uciekał teraz na południe do Rumunii, biorąc przykład z prezydenta, rządu i Naczelnego Wodza. Michał i Władek byli jednak kompletnie wycieńczeni. Potrzebowali czasu, żeby znowu stanąć na nogi. Ustalili, że ukryją się na razie u wujka Tolka, a potem zdecydują, co robić dalej.

Dwa dni później, kiedy poczuli się znacznie lepiej, wyszli przed aptekę, żeby popatrzeć na wchodzących do miasta Sowietów. Ulicą ciągnął długi sznur starych, skrzypiących niemiłosiernie ciężarówek i „taczanek” – dwukołowych wózków, ciągniętych przez żołnierzy w spiczastych czapach z czerwonymi gwiazdami. Niemal wszyscy mieli twarze szerokie i płaskie jak deski do krojenia mięsa. Karabiny zwisały im z ramion na zwyczajnych sznurkach. Ich mundury były brudne, naprędce połatane. Większość nie miała butów, tylko grube onuce i podarte łapcie. Kiedy przechodzili, zalatywało od nich ostrym smrodem. Michał odruchowo zatkał nos. Mały Azjata, ze zdobycznymi damskimi rękawiczkami za pasem, spojrzał na niego ciemnymi szparkami i uśmiechnął się pogardliwie.

Wszystko wskazywało na to, że wojna jest już przegrana. Od zachodu posuwała się pancerna ściana niemieckiej armii, od wschodu do kraju wlewały się hordy Sowietów. Warszawa i Lwów broniły się jeszcze, ale ich dni były policzone.

– Nie da się walczyć z nożem w plecach – powiedział wujek Tolek. – Musicie przedostać się do Rumunii. Ludzie mówią, że we Francji formuje się od nowa polskie wojsko.

– A ty? – zapytał Władek.

– Mnie nic nie grozi. Apteka jest potrzebna każdej władzy. Nawet Sowieci muszą kupować lekarstwa.

Jak się okazało, wujek Tolek nie wiedział za wiele na temat funkcjonowania władzy sowieckiej. Wieczorem, kiedy pomagał siostrzeńcom pakować plecaki, do apteki wpadło NKWD. Zamiast recepty mieli ze sobą listę wrogów ludu. Wujek Tolek zajmował na niej wysokie ósme miejsce, prawdopodobnie ze względu na udział w wojnie polsko-bolszewickiej w 1920 roku. Władka i Michała na liście nie było, ale ponieważ obaj mieli „biełoruczki”, czyli ręce inteligentów, dołączono ich do transportu.

Wszystkich aresztowanych zamknięto tymczasowo w budynku miejscowego gimnazjum. Wujek Tolek rozejrzał się z niepokojem po znajomych twarzach – nauczycieli, lekarzy, prawników, księży, urzędników miejskich. Zrozumiał klucz, według którego działali bolszewicy – zlikwidować naturalnych przywódców, odrąbać głowę burżuazyjnemu wężowi. Czekała ich albo zsyłka na Syberię, albo rozstrzelanie na miejscu.

Uciekli w nocy. Wujek Tolek znał budynek gimnazjum jak własną kieszeń – sam był jego absolwentem. Przez piwnicę wydostali się na boisko, przeskoczyli płot i czmychnęli do lasu. Kilka lat później mieli się dowiedzieć, że pozostałą setkę internowanych wywieziono w nieznanym kierunku. Żaden z nich nie powrócił więcej do Pińska.

Rozpoczęła się długa wędrówka na południe. Szli głównie lasami, żeby uniknąć spotkania z sowieckimi oddziałami. W stronę rumuńskiej i węgierskiej granicy ciągnęły całe zastępy pieszych uciekinierów. Potwierdziły się pogłoski o rozpoczęciu organizowania Polskich Sił Zbrojnych we Francji. Wszyscy wierzyli, że niedługo znów uderzą na Niemców, tym razem u boku wielkiej francuskiej armii, która zmiażdży III Rzeszę w ciągu kilku dni. Pozostawało tylko – bagatela – przejść zieloną granicę z Rumunią, uniknąć internowania i wsiąść na statek do Francji.

Kilkanaście kilometrów od granicy z Rumunią postanowili zatrzymać się w najbliższej wsi, żeby uzupełnić prowiant i nabrać sił. Okolicę zamieszkiwali głównie Ukraińcy, ale oni wciąż przecież znajdowali się na terytorium własnego kraju, gdzie przybysze mogli liczyć na gościnność. Tak im się przynajmniej wydawało. Spotkało ich gorzkie rozczarowanie. Wszystkie drzwi były przed nimi zamknięte na cztery spusty. Widzieli tylko cienie wyzierające zza firanek. Wieś patrzyła na nich w milczeniu, jak ryś przyczajony do skoku.

– Otwórzcie, chcemy kupić trochę jedzenia! – zawołał wujek Tolek, waląc z irytacją do drzwi kolejnej chaty.

Uchyliły się w końcu ze skrzypieniem. Wielki chłop z rękami jak piekarskie łopaty patrzył na nich spode łba.

– Ne ma – powiedział.

Wujek Tolek wstawił nogę w szparę w drzwiach.

– Dajcie chociaż wody.

– Ne ma – odparł gospodarz, wypychając nogę intruza. Drzwi zatrzasnęły się z powrotem.

– Ukraińcy – powiedział wujek Tolek do siostrzeńców. – Lepiej stąd idźmy.

Sprawę prowiantu mieli więc z głowy, pozostawała tylko kwestia noclegu, zwłaszcza że zaczynało się ściemniać. Kilka kilometrów za niegościnną wsią znaleźli stóg siana. Wgrzebali się do środka i po chwili, wyczerpani i głodni, zapadli w kamienny sen.

W kioskach są już dwa pierwsze tomy kolekcji "Czas Honoru". Tom drugi "W Generalnej Gubnerni" - od piątku, 5 grudnia.

Kolejne tomy ukazywać się będą co dwa tygodnie, w piątki.

 

 

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze