1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. REKLAMA
  4. >
  5. Mała historia polskiej animacji

Mała historia polskiej animacji

Polski film animowany odnosi międzynarodowe sukcesy i to nieprzerwanie od kilkudziesięciu lat. Doczekaliśmy się dwóch Oscarów, setek innych prestiżowych nagród, pokazów na światowych festiwalach, podziwu Amerykanów, Brytyjczyków, Japończyków... Zastanawiające, że sami niewiele wiemy o rodzimej produkcji animowanej. Zapraszamy na krótką historię polskiej animacji. Klatka po klatce. Animujmy się.

Polska animacja ma już sto lat. I choć cały czas nie jest najpopularniejszą dziedziną nad Wisłą musimy przyznać, że… dajemy radę! Nasze produkcje są na naprawdę wysokim poziomie.

Żuk, świerszcz, mrówka

Był rok 1910, kiedy Władysław Starewicz, entomolog amator z polsko-litewskiej rodziny, szukał sposobu na sfilmowanie walczących żuków jelonków. Sztuka trudna, gdyż każda próba oświetlenia zawodników kończyła się ich nagłym zaśnięciem, bez szans na udokumentowanie bójki. Szereg nieudanych eksperymentów skłonił Starewicza do wzięcia żuka w swoje ręce – pozbawił on owadów odnóży, wtykając je ponownie w pancerze przy użyciu drucików, pozakładał na nie kalosze, umieścił w scenografii i – odpowiednio manipulując ruchami owadów – nakręcił pierwszy na świecie animowany film w technice stop-motion. W ten sposób powstał obrazek „Piękna Lukanida”, a waleczny żuk stał się mimowolnym pionierem polskiej animacji. Następnie – po wyjeździe do Paryża – przyszedł czas na Starewicza eksperymenty techniczne i zastęp nowych bohaterów – mściwego świerszcza, niewierną panią żukową, mrówkę...

W podobnym czasie próby stworzenia filmu rysunkowego podejmował filozof, dziennikarz i malarz amator (ciekawe, że początki animacji były domeną amatorów) Feliks Kuczkowski. W 1917 r. zrealizował on dwa pierwsze quasi-animowane filmy rysunkowe „Flirt krzesełek” i Luneta ma dwa końce. O doniosłości tych działań niech świadczy fakt, że Karol Irzykowski – wybitny krytyk międzywojenny – umieścił Kuczkowskiego na kartach „Dziesiątej muzy”, jednej z pierwszych teoretycznych publikacji dotyczących kina. Rok kolejny przyniósł już film animowany sensu stricto – kreację z udziałem lalkowego „aktora” z plasteliny i dwóch miarek stolarskich – gwiazdorska obsada.

Tyle trudne, przerysowane (dosłownie) – choć bez wątpienia arcyciekawe – początki. Aż do roku 1945 polska produkcja animowana to głównie eksperymenty, projekty niezrealizowane bądź o niewielkim zasięgu i znaczeniu. Dopiero Stefan i Franciszka Themersonowie, w rzeczonym roku 45, stworzyli – uważany przez niektórych za najpiękniejszy w ogóle – animowany film „Oko i ucho”, autorską interpretację czterech Słopiewni Szymanowskiego i Tuwima. Był to efekt awangardowych poszukiwań artystycznego małżeństwa jeszcze z czasów przedwojennych. Awangarda, właśnie. O niej w kolejnym odcinku.

Jak Polskę animowaną budowano?

Historia zna takie przypadki, kiedy wizjonerzy historię próbują pisać od nowa. Polska animacja powojenna zaczęła się w roku 1947. Wcześniej – czarna dziura, jak po wypalonym celuloidzie. Polska Ludowa za początek kinematografii animowanej wzięła stworzenie przez Zenona Wasilewskiego krótkometrażowego „Za króla Krakusa”. Pomimo oczywistych wad i niedoskonałości, film uznać należy za sukces. Szczególnie, że powstał w prywatnym mieszkaniu Wasilewskiego w Łodzi, które pełniło równocześnie rolę siedziby Studia Filmów Kukiełkowych „Filmu Polskiego”. Kapitalny przykład kwaterunkowych problemów w PRL. Do tego dochodził toporny sprzęt z demobilu, własnej konstrukcji urządzenia i – scenka rodem z Alternatyw 4 – pracowania dzielona na pół kotarą z „konkurencją”. Blaski i cienie PRL.

Później była dalsza walka z materią i o materiały (niektórzy nawet wykradali ze szpitali klisze rentgenowskie), ciągłe przepychanie się z cenzurą, zdziecinnienie fabuł – doktryna realizmu socjalistycznego postulowała ludyczną funkcję animacji. Oczywiście powstało sporo filmów dobrych, jednak najczęściej lądowały one na półkach cenzorów i w archiwach. Działalność rozpoczął Zespół Filmów Rysunkowych „Śląsk”, zawiązało się warszawskie Studio Miniatur Filmowych. Zwiastunem nowego i – co ważne – dobrego kierunku w animacji był film „Był sobie raz...” (1957 r.) Waleriana Borowczyka i Jana Lenicy, artystów plastyków. I fakt – to formalny eksperyment, czysta zabawa, żonglerka obrazami, kształtami i elementami wyciętymi z gazet, ożywionymi kolażami. Kolejny – jeszcze bardziej awangardowy krok – „Dom” z 1958 roku. Brak fabuły, brak stałej konwencji, brak jednej techniki. Wszystkie braki składały się na doskonały nie-brak i udany w swojej niezwykłości film.

Powoli nadchodził czas na Zmianę warty... dosłownie. I też metaforycznie. „Zmiana warty” Haliny Bielińskiej i Włodzimierza Haupego z 1958 roku. Prosta, choć nie prostacka i niebanalna opowieść o miłości. Miłości nigdy nie może przecież zabraknąć. Szczególnie w przemyśle filmowym. Mamy zatem miłosną historię, opowiedzianą przy pomocy pudełek po zapałkach. Zaskakujące wykorzystanie i jeszcze bardziej zaskakujący finał, gdzie siła uczuć realizuje się jako autentyczny pożar pudełek. Wielopoziomowość znaczeniowa i fabularna uzyskana przy tak prostej metodzie. Godne podziwu. Podobnie, jak następne polskie produkcje. Bo oto zbliżyliśmy się do złotego wieku polskiej animacji.

 

Animacja idzie w Tango

Za przełomowy uznaje się rok 1960. To czas debiutu wybitnych indywidualistów i protoplastów nowych trendów. Wymienić wypada chociażby Mirosława Kijowicza, Daniela Szczechurę, Kazimierza Urbańskiego i Jerzego Zitzmana. Wszyscy byli zwolennikami kina autorskiego, gdzie jeden człowiek odpowiada za reżyserię, scenografię i scenariusz. W świadomości międzynarodowej widowni pojawiło się pojęcie Polskiej Szkoły Animacji. Liczby mówią same za siebie – w roku 1963 sprzedano za granicę 162 filmy animowane, eksport animacji w 1974 roku był bardziej dochodowy niż produkcji fabularnych, posypały się dziesiątki nagród na najważniejszych światowych festiwalach i konkursach. Wreszcie – w pełni zasłużenie i magicznie, jak to w bajce – przyszedł „wujek Oscar”. Zbigniew Rybczyński otrzymał go za „Tango” w roku 1980, obraz technicznie doskonały i nowatorski, satyryczny w wydźwięku portret polskiego społeczeństwa. Drugiego Oscara wywalczył Piotruś i wilk angielskiej reżyserki Suzie Templeton zrealizowany w łódzkiej wytwórni „Se-Ma-For” z udziałem polskich twórców. Później było tylko lepiej. Pojawiły się nowe techniki, jak wycinanki, lalki, rysunek w formie barwnych plam, eksperymenty z postaciami rzeźbionymi w grubych warstwach farby i prace na fotografii. Powoli nadchodził czas komputerów.

A to bajka!

Schyłek i upadek PRL, a następnie nowa rzeczywistość III RP, to także wielkie zmiany w animowanej kinematografii. Na te lata przypada debiut Piotra Dumały i Jerzego Kuci – wielkich indywidualności polskiej sceny animowanej. Obaj tworzyli obrazy mocno metafizyczne, niejednokrotnie realizując je w absolutnie nowatorskich technikach. Współcześnie do najbardziej utalentowanych animatorów młodego i najmłodszego pokolenia należą m.in.: Paweł Borowski, Tomasz Kozak, Anna Matysik, Wojciech Sobczyk, Wioletta Sowa Edyta Turczanik, Robert Turło i Elżbieta Wąsik.

Gdy technika komputerowa na dobre zagościła w repertuarze środków polskich animatorów, zaczęło się kolejne pasmo światowych sukcesów. Najwyższe nagrody na międzynarodowych festiwalach, indywidualne przeglądy i wystawy w ośrodkach sztuki nowoczesnej na świecie: Centre Georges Pompidou w Paryżu i Museum of Modern Art w Nowym Jorku, aż po kolejne nominacje do Oscara dla Tomka Bagińskiego za „Katedrę”. Bagiński jest również jedynym w historii festiwalu SIGGRAPH twórcą, który otrzymał dwie główne nagrody – pierwszą w 2002 roku za „Katedrę”, drugą w roku 2004 za „Sztukę spadania”. 

Polska w kreskówce

Możemy jedynie wyrazić nadzieję, że rozwój techniki i możliwości cyfrowej obróbki obrazu przyczyni się bezpośrednio do popularyzacji i zwiększenia produkcji polskich filmów animowanych. Jak wynika z tej małej, niepełnej, ale – w założeniu – obiektywnej historii animacji klatka po klatce, jest to dziedzina, w której mamy się czym pochwalić. Animacja jako towar eksportowy z pewnością może zrobić większą karierę, niż – nie przymierzając – podhalańskie oscypki. Niech się kręci!

Festiwale filmów animowanych w Polsce:

1. ANIMATOR 2010, III Międzynarodowy Festiwal Filmów Animowanych

2. Se – Ma – For Film Festival

3. Międzynarodowy Dzień Animacji

4. Ogólnopolski Festiwal Autorskich Filmów Animowanych OFAFA

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze