1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. REKLAMA
  4. >
  5. Wywiad z Magdaleną Witkiewicz - autorką powieści "Jeszcze się kiedyś spotkamy"

Wywiad z Magdaleną Witkiewicz - autorką powieści "Jeszcze się kiedyś spotkamy"

Zobacz galerię 3 zdjęcia
Bo to, kim jesteśmy nie zależy wyłącznie od naszych genów czy wychowania, ale również od przeżyć naszych przodków. Od wszystkich tajemnic, które krążą w naszych rodzinach do kilku pokoleń wstecz.

Magdalena Witkiewicz – pisarka znana jako mistrzyni dobrych zakończeń, w swojej najnowszej powieści „Jeszcze się kiedyś spotkamy”, czerpie nie tylko z rodzinnych historii, ale i psychologii transgeneracyjnej.

Psychologia transgeneracyjna głosi, że niewypowiedziane traumatyczne doświadczenia kształtują wzajemne relacje pomiędzy pokoleniami, członkami rodziny, między rodzicami a dziećmi, dziadkami a wnukami. Czy Pani też zetknęła się z tym w swojej rodzinie?

Magdalena Witkiewicz: Im dłużej czytałam na temat psychologii transgeneracyjnej, tym znajdowałam coraz więcej podobieństw życia mojego i przodków. Może to nie były te same wydarzenia, ale wydarzenia powodujące te same odczucia, te same emocje. Często się zastanawiam, jak wyglądało życie moich przodków. W czasach wojennych nie było łatwo. Na pewno to ma wpływ na to, kim są potomkowie ludzi, którzy żyli w tamtych czasach.

Nie będę wdawać się w szczegóły, bo czasem są to zbyt intymne rzeczy, ale dużo prawdy jest w teorii psychologii transgeneracyjnej…

Więc to Pani rodzinna historia zbudowała fabułę „Jeszcze się kiedyś spotkamy”?

Może nie całą fabułę, ale historia rodzinna z pewnością była inspiracją do napisania tej powieści. Mój dziadek Klemens wyruszył na wojnę i z niej nie wrócił. O tej historii zaczęłam myśleć kilka lat temu, podczas spotkania autorskiego w Krakowie. Nie pamiętam już dokładnie, jak to się stało, że zaczęłam na spotkaniu opowiadać o mojej babci i dziadku. Może mówiłam o książce Cześć, co słychać? i o ustawieniach rodzinnych, a może zupełnie o czymś innym. Nie pamiętam. W każdym razie opowiedziałam, że mój dziadek zaginął na wojnie, a moja babcia na niego czekała. I w tym momencie poczułam całą sobą, że to byłaby dobra historia. Wyraźnie poczułam to oczekiwanie mojej babci. Potem zaczęłam o tym myśleć. W tym czasie napisałam kolejne powieści, ale zawsze tak mam, że z tymi najważniejszymi książkami muszę trochę „pochodzić w ciąży”. Tak też było i z tą. Nie był to jej czas. Aż do tej pory.

Tak, ta książka jest inspirowana historią rodzinną. A ile w niej prawdy? Nie wiem. Może przez przypadek napisałam coś, co wydarzyło się rzeczywiście? Tego się pewnie nigdy nie dowiem.

We wstępie napisałam, że prawdą jest jedynie to, że dziadek Klemens zaginął. Prawdziwa jest jeszcze piekarnia w Tarpnie, należąca do Jana Węgorzewskiego, brata mojej babci Janki. Ale nie wiem, czy wynajmował on komuś pokój nad piekarnią. Być może…

W moim domu nigdy nie mówiło się o dziadku Klemensie. Wiedziałam tylko, że to była taka cudowna miłość. Dopiero gdy byłam dorosła, dowiedziałam się, że został wcielony do Wehrmachtu. Przyznam, że było to dla mnie szokiem. Jak to, mój dziadek? W niemieckim wojsku? Przecież to niemożliwe!

I teraz, gdy opowiadam tę historię na Śląsku czy na Pomorzu, wszyscy kiwają ze zrozumieniem głowami. Gdy opowiadam tę historię w Krakowie czy Poznaniu, czuję dystans i pewnego rodzaju niechęć. Nie dziwię się wcale!

Otóż w Grudziądzu do 1945 roku 87% obywateli zostało wpisanych na listę narodowościową. I tak jak profesor Kaczmarek napisał w książce „Polacy w Wehrmachcie”, w Grudziądzu czy w ogóle na Pomorzu, żeby się nie dostać na folkslistę, trzeba było się natrudzić. Z kolei w Wielkopolsce trzeba było natrudzić się, by się tam dostać.

Jako pisarka jest Pani rozpoznawalna z dobrych zakończeń. Mówi się nawet, że Pani książki to swoisty rodzaj biblioterapii. Czy jako pisarce podoba się Pani taka rola? I czym właściwie jest biblioterapia?

Tak, nawet Polskie Towarzystwo Biblioterapeutyczne w jednym z projektów rekomendowało moje powieści. Piszę o życiu i o życiowych problemach, które dotyczą każdego z nas. Piszę o sprawach trudnych i poważnych w lekki sposób.

W delikatny sposób staram się poruszać ważne kwestie. Piszę o sprawach trudnych, chorobach, śmierci, zdradach, braku pewności siebie i wiary we własne możliwości. Opowiadam o relacjach, bólu, rozczarowaniach, o samotności czy trudach macierzyństwa. Staram się zawsze poprowadzić czytelnika do miejsca, gdzie czeka na niego nadzieja. Staram się wzruszyć do łez, rozśmieszyć, potem przytulić i okryć niewidzialnym puszystym kocem.

Czytelniczki piszą mi, że po lekturze moich książek mają ochotę przytulić wszystkich bliskich i długo rozmawiać o bohaterkach, które są takie jak one.

Czym jest biblioterapia? Biblioterapia to leczenie słowem, swoisty dział psychologii czytelnictwa. Można powiedzieć, że to pewien rodzaj poradnictwa terapeutycznego w dziedzinach takich jak medycyna, psychologia, psychiatria, pedagogika czy socjologia. To również poradnik w rozwiązywaniu problemów życiowych. W każdym z tych terapeutycznych przekazów zawsze chodzi o to, aby pomogły czytelnikowi zrozumieć sytuację czy też kontekst, w którym się aktualnie znajduje. Aby dały wsparcie i nadzieję oraz porządkowały życiowy chaos.

Celem biblioterapii jest pokonywanie psychicznej izolacji, uczenie sztuki mówienia o własnych potrzebach, ukazywanie właściwej postawy moralnej w obliczu życiowych zawirowań czy ludzkiego cierpienia.

Książka, aby mogła stać się biblioterapeutą musi spełniać kilka kluczowych funkcji. W pierwszej kolejności ma dostarczać nowych doświadczeń o otaczającym świecie i ma wyznaczać nową jakość życia, ma inspirować do zmiany zachowań, rozwiązywać niektóre zadania życiowe. Ma również przekonać czytelnika do wglądu w siebie, poszukiwania informacji o swoim stanie wewnętrznym. Książka ma kształcić umiejętności wyrażania siebie i uwrażliwiać na konkretne problemy. Tym samym mamy posiąść wiedzę radzenia sobie z życiowymi problemami. Nie można zapomnieć, że powinna też odprężać, by czytelnik miał siłę na działanie w kierunku lepszego życia.

Lubię tę rolę. Kocham to uczucie, gdy późną nocą dostaję maila – „Pani Magdo, pomogła mi pani, dzięki pani wiele zrozumiałam…” – bardzo często dostaję takie maile.

W swoich social mediach napisała Pani kiedyś, że ma nudne, zwyczajne życie. Co to oznacza? Bo zdaje się być Pani osobą szczęśliwą. Co poradziłaby Pani swoim czytelniczkom na znalezienie szczęścia w codziennej rutynie? Załóżmy takie 3 złote rady.

Tak, nie boję się mówić, że jestem szczęśliwa. Już się nie boję, że gdy to powiem, to natychmiast spotka mnie coś złego. Lubię swoją codzienność. Nie potrzebuję fajerwerków, a nawet ich nie lubię. Bo gdy są zbyt blisko, robi się niebezpiecznie.

Gdy ktoś pyta mnie o marzenia, to zawsze mówię, że chciałabym, by moje życie była nudną książką. Bez dramatycznych wydarzeń, nagłych zwrotów akcji.

Nie wikłam się w skandale, jestem mamą, żoną, okropną bałaganiarą. Przywożę dzieci ze szkoły, chodzę na wywiadówki i czasem bardzo mi się nie chce gotować obiadu.

Ale kocham tę codzienność!

A trzy złote rady?

  1. Doceń to, co masz. Trawa za płotem sąsiada wydaje się zawsze bardziej zielona niż nasza…
  2. Wizualizuj codziennie swoje szczęście.
  3. Myśl pozytywnie i się uśmiechaj. Uśmiech działa cuda!
Trzy punkty to zdecydowanie za mało! (śmiech).

Wróćmy jeszcze do książki… Niezwykle pięknie opisała Pani losy grupy przyjaciół, młodych, pełnych marzeń i planów na przyszłość ludzi, w czasie wybuchu II wojny światowej. Dla nich nie było ważne, jakie mają korzenie. To też ładna lekcja dla Pani czytelników.

Korzenie zawsze są ważne. Ale moi bohaterowie w ogóle nie brali pod uwagę, że to, kim byli ich rodzice czy dziadkowie, może mieć wpływ na to, kto będzie ich przyjacielem, czy z kim założą rodzinę. Wojna zaskoczyła ich również pod tym kątem, że ktoś nagle im powiedział, kto jest lepszym człowiekiem, a kto gorszym. Nie umieli się z tym zgodzić. W mojej książce bohaterstwo nie jest takie oczywiste i nieco łamię wojenne stereotypy. Mamy Niemca, który pod osłoną swojego munduru pomaga tym, którzy tego potrzebują i mamy Polkę, która nie ma zbyt kryształowego charakteru. Ta książka też uczy tolerancji. Nie ważne jakie mamy pochodzenie, ważne byśmy tak wybierali swoje życiowe ścieżki, by na końcu naszej drogi uśmiechnąć się do siebie i pomyśleć „Byłem dobrym człowiekiem”.

Rozmawiała: Malwina Gobo

 

Książka dostępna na stronie

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze