Kobieta niezwykle atrakcyjna i szalenie utalentowana – o takich mówi się, że wygrały los na loterii. Jednak Penélope Cruz ciężko napracowała się, by wieść życie, którego zawsze pragnęła. Od zawsze wierna wartościom i pochodzeniu. Kocha i szanuje innych ludzi, ale przede wszystkim siebie.
Artykuł archiwalny
Jak powiedziała inna świetna aktorka Marion Cotillard, wręczając jej Cezara za życiowe osiągnięcia, Penélope Cruz jest ikoną zwykłych ludzi, cytując dokładnie: „międzynarodową gwiazdą, która zawsze pozostanie córką rzemieślnika, mocno zakorzenioną w prawdziwym życiu”. Pedro Almodóvar, reżyser i także przyjaciel, z którym zrobiła wspólnie już sześć filmów, użył wobec niej określenia „przedstawicielka klasy pracującej”. I rzeczywiście, choć Penélope zachwyca na czerwonych dywanach i kochają ją wielkie domy mody, to najbardziej wiarygodna jest w rolach pracujących matek, urobionych po łokcie i gotowych wydrapać oczy tym, którzy atakują jej dzieci. Jest w niej siła i urok dawnych włoskich aktorek jak Sophia Loren czy Anna Magnani. Zresztą, podobnie jak Loren, nagrodzona Oscarem za rolę w filmie „Matka i córka”, większość tych świetnych kreacji zagrała, sama nie będąc jeszcze matką.
Taka była chociażby w filmie „Volver”, za który dostała nominację do Oscara. Czy we „Wszystko o mojej matce”, gdzie grała spodziewającą się dziecka zakonnicę, w dodatku chorą na AIDS. Podobno kiedy przeczytała opis swojej roli, powiedziała do Almodóvara, reżysera i autora scenariusza: „Jak mam sprawić, by ludzie w to uwierzyli?!”, odpowiedział: „Zaufaj mi”. I miał rację. Niezależnie od tego, czy na ekranie jest pełnokrwistą, szaloną artystką w komedii „Vicky Cristina Barcelona” Woody'ego Allena, czy steraną życiem matką głównego bohatera w „Ból i blask” Almodóvara – wierzymy jej bohaterkom. Od razu kupujemy ich emocje, przeżywamy z nimi każdą scenę i odnajdujemy w nich skrawek siebie.
Może rację ma Asghar Farhadi, irański reżyser, w którego dramacie „Wszyscy wiedzą” zagrała na początku tego roku: „Penélope jest osobą, która kocha ludzi, w najprawdziwszym znaczeniu tych słów. Kocha i szanuje, niezależnie od ich pochodzenia, pracy, klasy społecznej czy kultury, w jakiej się wychowali”. Sama utożsamia się jednak z Hiszpanią. – Jestem bardzo hiszpańska – przyznała w magazynie „Esquire”. – Kocham moje miasto i ten kraj, tutejsza kuchnię i kulturę. Tu mieszkają moja mama i siostra. Jestem bardzo rodzinna. My, Hiszpanie, lubimy familijną atmosferę. Kiedy spotykamy się i spędzamy razem czas, zaczynamy mówić wszyscy naraz. Uwielbiam to!
A Hiszpanie uwielbiają ją. Odkąd wyszła za mąż za Javiera Bardema, jednego z najlepszych i najpopularniejszych obecnie aktorów, mają w swojej ojczyźnie status – no, może nie rodziny królewskiej, bo taką Hiszpania ma, ale z pewnością dobra narodowego. Lubiani, a przy tym normalni, mili i mocno chroniący życie prywatne. Nigdy nie opowiadają o sobie w wywiadach, wiadomo tylko, że są małżeństwem od 2010 roku, kiedy to przyrzekli sobie miłość podczas kameralnej uroczystości na Bahamach, i że mają dwoje dzieci: 8-letniego synka Leo i 6-letnią córeczkę Lunę. No i że się znają od 26 lat (pierwszy raz spotkali się na planie filmu „Szynka, szynka”). Cóż, Penélope Cruz silnie i na długo przywiązuje się do ludzi. I jest to jedna ze składowych jej życiowego sukcesu.
Penélope Cruz na Festiwalu Filmowym w San Sebastian (Fot. BEW Photo)
Nikt w jej rodzinie nigdy nie parał się artystycznym rzemiosłem, wszyscy zarabiali na życie pracą własnych rąk. W przeciwieństwie chociażby do jej męża, który pochodzi z aktorskiego rodu. Mimo to podkreśla, że zarabia równie ciężko na chleb jak jej przodkowie. A pracuje, odkąd skończyła 16 lat – najpierw były to niewielkie rólki w produkcjach telewizyjnych i współprowadzenie programu „La Quinta Marcha” na kanale Telecinco. Debiutowała jako 17-latka w komedii erotycznej „Szynka, szynka” w reżyserii Bigasa Luny, gdzie zagrała prowincjuszkę przyjeżdżającą do wielkiego miasta. Nie przypuszczała, że ten niskobudżetowy film będzie dla niej przepustką do sławy. Kiedy w 2009 roku, jako pierwsza w historii Hiszpanka odbierała Oscara za rolę w „Vicky Cristina Barcelona”, powiedziała, że takie historie nie przytrafiają się dziewczynom z Alcobendas.
Przyszła na świat w 1974 roku w tym liczącym około 100 tys. mieszkańców robotniczym miasteczku niedaleko Madrytu jako najstarsza z trojga dzieci Eduarda i Encarny, sprzedawcy w sklepie z narzędziami i fryzjerki. – Miałam proste marzenie: mieć pracę, którą będę kochać. Nieważne, czy byłabym tancerką, czy aktorką. Chciałam z tego żyć, tego pragnęłam. Wizja zdobycia Oscara była dla mnie nierealna, równie dobrze ktoś mógłby mnie przekonywać, że któregoś dnia postawię stopę na Księżycu – mówiła w wywiadzie dla „Esquire”.
Gdy była nastolatką, jej ojciec kupił magnetowid Betamax – jeden z pierwszych w sąsiedztwie. Młoda Penélope zwariowała na punkcie filmów. – Ta maszyna zmieniła moje życie – opowiadała w tym samym wywiadzie. Zamiast chodzić do parku, czy bawić się z przyjaciółmi, wypożyczała kasety – dwie lub trzy naraz. – W naszej okolicy nie było sali kinowej, nie mieliśmy też samochodu, ale w domu poznawałam historię kina. Dzięki temu dowiedziałam się, kim są Billy Wilder, Marilyn Monroe, Sophia Loren, Pier Paolo Pasolini... Każde odkrycie aktorskie było dla mnie niczym wstrząs. Film „Najpiękniejsza” z Anną Magnani, oglądałam średnio trzy razy w tygodniu – mówiła.
Jednak dopiero kiedy zobaczyła „Zwiąż mnie”, kultowy film Pedro Almodóvara, postanowiła zostać aktorką. – Po zakończeniu seansu zrobiłam sobie spacer i doszłam do wniosku, że muszę mieć agenta. Chciałam poznać Pedra i podziękować mu za ten film. A także pracować z nim – wyznała „Esquire”. Agentkę znalazła, gdy miała 15 lat. – Skłamałam, powiedziałam jej, że mam 17. Odesłała mnie do domu, ale wróciłam. Potem znowu mnie odesłała, ale nie ustępowałam – wspomina. W końcu Katrina Bayonas dała za wygraną. Do dzisiaj pracują razem.
„Zanim mogłam zacząć wybierać dobre filmy, los sam mi je oferował” – mówiła w wywiadzie dla „El Pais”. Szczęście rzeczywiście jej sprzyjało. Jej kolejny film, hiszpańsko-portugalsko-francuska produkcja Fernanda Trueby „Belle époque”, został uhonorowany Oscarem dla najlepszego tytułu nieanglojęzycznego. Wtedy postanowiła wyruszyć na studia do Nowego Jorku. Mieszkała w dzielnicy Greenwich Village, z grupą przyjaciół z Hiszpanii. Wydawało się, że stamtąd już tak niedaleko do Hollywood. Aktorka wyznaje jednak, że bardzo sparzyła się podczas pierwszego kontaktu z Fabryką Snów. – Gdy miałam 20 lat, producent, który ściągnął mnie do Stanów Zjednoczonych z Hiszpanii, oszukał mnie. Zamiast uzgodnionego kontraktu dał mi do podpisania inny, na znacznie gorszych warunkach. Wynikało z niego, że miałam też robić rzeczy, których nie chciałam. Powiedziałam mu, żeby się pie..., i wsiadłam do samolotu powrotnego do domu. Czułam się wtedy fantastycznie! To był jeden z najlepszych dni w moim życiu. Nie obawiałam się, że wszystkie studia dowiedzą się o tej sytuacji i nikt nie będzie chciał mnie zatrudnić. Przeciwnie, byłam pełna siły – mówiła w wywiadzie dla „Zwierciadła”.
„Wszyscy wiedzą” w reżyserii Asghar Farhadi (Fot. BEW Photo)
Wróciła do Hiszpanii, gdzie nakręciła świetnie przyjęty film „Otwórz oczy” z Alejandrem Amenabarem, po czym dostała kolejne oferty pracy w USA – m.in. od Stephensa Freasa w „Krainie Hi-Lo” czy Billy'ego Boba Thorntona w „Rączych koniach”. – Kolejny raz do Stanów leciałam ze spokojem. Na miejscu okazało się, że nie trafiłam na żadną czarną listę studiów produkcyjnych. Dzięki ciężkiej pracy, wytrwałości i uporowi udało mi się w końcu otworzyć drzwi do kariery – podsumowała tamto wydarzenie.
Wreszcie stało się: zadzwonił do niej Pedro Almodóvar. Odebrał ktoś z rodziny. Penélope myślała, że robią sobie z niej żarty. – Wszyscy wiedzieli, że miałam obsesję na punkcie Pedra. Usłyszałam w słuchawce: „Dzwonię, by pogratulować ci ról”. Mogłam jedynie wydusić z siebie: „Nie. To niemożliwe!”. Moje największe marzenie stało się rzeczywistością – mówiła w „Esquire”. Reżyser chciał z nią pracować, ale aby wcielić się w jedną z tak charakterystycznych dla jego kina kobiet po przejściach, była zbyt młoda. Obiecał wtedy: „Napiszę film, który będzie skrojony pod ciebie”. Gdy cztery lata później stawiła się na castingu do głównej roli w „Drżącym ciele”, ponownie szukał bardziej dojrzałej aktorki. Zaproponował jej małą rolę, licząc się z tym, że może odmówić. Penélope propozycję przyjęła. Jest na ekranie 8 pierwszych minut, gra prostytutkę, która rodzi dziecko w autobusie – i jak pisali krytycy – kradnie cały film.
On mówi, że jest jedyną kobietą, do której czuł pociąg fizyczny (a jest zdeklarowanym gejem), ona, że pod koniec życia okaże się, że był jedną z niewielu osób, które najbardziej kochała. Ich relacja jest miłosno-przyjacielsko-ojcowska. Sami mówią, że są jak wpatrzona w siebie para, która nie uprawia ze sobą seksu. I że bardzo wiele ich łączy, mimo 25 lat różnicy: spojrzenie na kino, na świat, na kobiety. Pedro Almodóvar, bo o nim mowa, również pochodzi z rodziny, która nie miała nic wspólnego z przemysłem filmowym. Wychował się w La Manchy w biednej, prostej rodzinie – jego ojciec nie potrafił czytać ani pisać. Sam utorował sobie drogę do sławy. Brytyjski „The Guardian” w okolicach premiery filmu „Przerwane objęcia”, który jest hołdem reżysera złożonym aktorce, pisał, że obok ojca był dla młodej Penélope jednym z najważniejszych mężczyzn w jej życiu. Sama ujmuje to tak: – Nawet jako mała dziewczynka identyfikowałam się z nim. Zastanawiałam się, skąd tyle wie o kobietach i dlaczego patrzy na nie tak intymnie. Wtedy w Hiszpanii wszyscy bali się jakichkolwiek zmian, a on był zmianą - mówiła w „The Guardian”.
Amodóvar nie kryje zachwytu aktorką. Twierdzi, że chciał z nią pracować, od kiedy zobaczył ją w filmowym debiucie, ale musieli spotkać się w odpowiednim czasie. W rozmowach dla portalu Dazed mówił o niej tak: – Jako aktorka jest bardzo utalentowana, ale w śródziemnomorskim stylu, który jest bardzo odmienną szkołą grania niż amerykańska – odwołuje się bezpośrednio do emocji, przeżyć i wspomnień. Dlatego jest tak idealna do grania w moich filmach. Do tego jest świetną matką.
W ich porozumieniu na planie jest coś magicznego. – To jest jak taniec. Wszystko przychodzi tak naturalnie, tak płynnie, tak niewymuszenie – mówi aktorka. Jednocześnie dodaje, że nigdy nie chciała go zawieść. Reżyser dość paternalistycznie przyznał, że cierpiał, kiedy widział ją w hollywoodzkich produkcjach, które „nie były tak dobre, jak być powinny”. Żeby wymienić „Kapitana Corellego”, „Vanilla Sky”, „Saharę”... – Wszyscy chcieli z nią pracować. A ponieważ była piękna, nie obchodziło ich, czy potrafi grać, dawali jej same oczywistości – mówił w „The Guardian”. Kiedy Penélope stała się bardziej znana z powodu swoich związków (m.in. z Tomem Cruisem, Mattem Damonem czy Matther McConaughey) niż dokonań, postanowił uratować ją od przekleństwa Hollywood. To specjalnie dla niej napisał jeden z najlepszych ich wspólnych filmów – „Volver”.
– Kiedy patrzę na tamte początki, widzę, że moje dzisiejsze życie bardzo różni się od tego, jakie wtedy wiodłam, ale takiego życia zawsze pragnęłam – zdradziła niedawno dziennikarce „Marie Claire”. – Chciałam mieć dzieci, odkąd tylko pamiętam. Ale zostałam matką dopiero wtedy, gdy przyszedł na to odpowiedni czas i gdy znalazłam odpowiednią osobę.
Twierdzi, że zawsze wiedziała, że jej znajomość z Javierem Bardemem nie skończy się na filmie „Szynka, szynka”. Grali tam kochanków, by zostać nimi naprawdę. – Oboje jesteśmy bardzo wdzięczni Woody'emu Allenowi, który w filmie „Vicky Cristina Barcelona” znów obsadził nas razem – mówiła w wywiadzie dla „Zwierciadła”. – To był 2008 rok. Od tamtej pory takie oferty napływają do nas regularnie. Wspólnie zagrali jeszcze w „Kochając Pabla, nienawidząc Escobara” i „Wszyscy wiedzą”.
71 Festiwal Filmowy w Cannes, Penélope Cruz i Javier Bardem (Fot. BEW Photo)
Ich uczucie odżyło na planie, ale po raz pierwszy pojawili się jako para dopiero na rozdaniu hiszpańskich Nagród Goi. Cruz towarzyszyła Bardemowi także w Cannes, gdzie podczas odbierania nagrody za rolę w filmie „Biutiful” wygłosił wzruszające podziękowania: „Dzielę tę radość z moją przyjaciółką, towarzyszką, moją miłością – Penélope. Tak wiele ci zawdzięczam i tak bardzo cię kocham”. To było pierwsze i jak na razie ostatnie tak publiczne wyznanie ich miłości. Od tamtej chwili postanowiła robić nie więcej niż jeden film rocznie (i starać się, by zdjęcia do niego odbywały się podczas wakacji), nigdy nie pracować w weekendy i zawsze jeść śniadania w rodzinnym gronie. W jednym z wywiadów wyznała, że najdłużej nie widziała dzieci półtora dnia i że zdarzyło się to do tej pory tylko dwa razy. – Nie mówię tego po to, by podkreślać, jak bardzo się poświęcam dla dzieci, ale moja rodzina jest dla mnie teraz priorytetem – zaznaczyła w jednym z wywiadów. Czasem uda się ją namówić na komentarz na temat macierzyństwa i tego, jak bardzo ją zmieniło. – To jak wewnętrzna rewolucja, w dodatku bardzo biologiczna, wręcz zwierzęca – mówiła w wywiadzie dla „Marie Claire”. – Od tego momentu nigdy najpierw nie pomyślisz o sobie, to jak instynkt.
Już na długo przed pierwszą ciążą aktorka czuła się zmęczona intensywnym życiem zawodowym. Gubiła to, co dla niej najważniejsze w tym zawodzie, czyli przygotowywanie do roli, praca z trenerem, wczuwanie się powoli w postać. – Był taki moment, kiedy zdałam sobie sprawę, że daję mnóstwo energii moim bohaterkom, a zapominam o sobie - mówiła w „Marie Claire”. Dlatego teraz bardziej niż kiedyś dba o to, co je (zwłaszcza, że podczas obu ciąż istniało ryzyko cukrzycy), medytuje i uprawia jogę. Ma za sobą terapię, namiętnie czyta książki dr Habiba Sadeghiego, popularnego w Los Angeles lekarza medycyny integralnej. W rozmowie z aktorką i przyjaciółką Gwyneth Paltrow dla „Interview Magazine” wyznała: – Kiedyś bałam się, co ludzie o mnie pomyślą, czy mnie zaakceptują, czy pokochają. Bardzo dużo energii poświęcałam temu, by być jak najlepiej postrzegana przez innych. Odkąd zostałam matką, nie przejmuję się połową rzeczy, którą kiedyś się przejmowałam.
Na przykład starzeniem się. Aktorka regularnie podpisuje kontrakty reklamowe z dużymi markami, a jej zdjęcia przynoszą ze sobą klientki gabinetów chirurgii plastycznej w Los Angeles. Mimo to dziennikarzy od zawsze interesowało jedno. – Przez większość kariery zmuszona byłam dodawać sobie lat, tymczasem oni już od samego początku pytali: Nie boisz się starzenia? Co za głupie pytanie dla 22-latki, a co dopiero dla czterdziestoparolatki! Dziś odpalam prosto z mostu: „Co to, do cholery, ma być?! Nie poświęcę odpowiedzi na twoje pytanie nawet dwóch minut. Nie zasługuje na to!” – mówiła do Gwyneth Paltrow.
Nie przejmuje się też recenzjami. Twierdzi, że każdy film jej czegoś nauczył, nawet ten, który miał fatalne oceny, jak i ten, który był frekwencyjną porażką. Najbardziej dumna jest z roli w filmie „Mama” w którym zagrała chorą na raka piersi matkę, a o którym prawie nikt nie słyszał. – W tym zawodzie najbardziej pociąga mnie możliwość obserwowania ludzkich zachowań – wyznała w „Esquire”. – I nie ma znaczenia, że pewnego dnia okaże się, że mam na koncie 100 filmów, nadal będę chciała to robić. Kiedy zaczynam przygotowywać się do roli, czuję się jakbym dopiero co zaczynała. To sprawia, że czuję się młoda.